Rok 2024. Warszawa, Kraków, Trójmiasto, Zakopane, Jurata i inne, większe lub turystyczne miejscowości mocno się wyludniły. To nie kolejna fala pandemii. To inna choroba, bardziej umysłowa, na którą zapadli teraz niektórzy twórcy nowej gospodarki i nowego społeczeństwa. Jest jeszcze czas, może znajdzie się szczepionka. Jeśli nie, rządzący zgotują nam mieszkaniowy kataklizm.
Chodzi podatek katastralny, czyli od wartości posiadanych nieruchomości. Senator Ruchu Polska 2050 Jacek Bury twierdzi, że jeszcze w tej kadencji podatek będzie wprowadzony, bo nałożenie nowej daniny PiS-owi z wielu powodów bardzo się opłaca. Senator przewiduje, że właściciel mieszkania o wartości 600 tysięcy zł mógłby płacić podatek wysokości ok. 20 tysięcy zł w skali roku. Mówi się też, że podatek może też wynieść 2 procent wartości nieruchomości.
Podatek płacony byłby nie od pierwszej nieruchomości, czyli tej, którą zamieszkujesz. Tutaj rząd strzeliłby sobie w stopę. Płacony będzie od drugiego, trzeciego i kolejnego mieszkania. – W tym wypadku ucierpią ci, którzy obawiając się szalonej inflacji, pouciekali z gotówką z banków i zainwestowali w nieruchomości. PiS nie będzie miał żadnych skrupułów, bo przecież z reguły bogaci to nie ich elektorat – twierdzi słusznie Bury. I dodaje: – Tym razem linia podziału przebiega między biednymi, którym trzeba coś rozdać, i bogatym, któremu trzeba zabrać.
Doskonale wpisuje się to w filozofię „Polskiego Ładu”, która ma zwiększać podatki zamożnym i obniżać słabiej zarobkującym. Jest to filozofia neomarksistowska, wyraźnie inspirowana twórczością guru światowego socjalizmu, pisarza Thomasa Piketty, który badał zjawisko nierówności dochodowych, a wnioski opublikował w grubej książce Kapitał w XXI wieku.
Nim o skutkach idiotycznego pomysłu socjalistów z PiS, zobaczmy, jak przedstawia się sytuacja mieszkaniowo-podatkowa obecnie. Stefan Jarzyna kupił mieszkanie za ciężko i uczciwie zarobione pieniądze. Kupił za pieniądze już opodatkowane. Płaci roczny podatek od nieruchomości na rzecz lokalnego samorządu. Nie jest to duża kwota, ale jest. Pan Jarzyna jest drobnym przedsiębiorcą w branży informatycznej. Dzięki swojej wiedzy i pomysłowości rozwinął firmę i sporo zarabia. Chcąc zabezpieczyć swoją jesień życia i widząc, że na lokatach bankowych nic nie zyska, kupił dwa mieszkania na wynajem. Jedno w Warszawie, drugie w Krakowie. I tu kolejny podatek, tym razem od przychodów z najmu (8,5 procent) lub od dochodu (17 i 32 procent). Kolejnych nie kupuje, bo po przekroczeniu 100 tysięcy przychodu z najmu musiałby już płacić wyższy podatek, tym razem 12,5 procent. Z najmu obu mieszkań jego zysk netto, to po 2 tysiące zł od mieszkania.
Trzymajmy się przewidywań i wyliczeń senatora Burego. Po wprowadzeniu podatku katastralnego pan Jarzyna stanie przed perspektywą tylko złych wyborów. Żeby nadal zarabiać na wynajmie, będzie musiał radykalnie podnieść stawkę. Najemca się na to nie zgodzi, bo nie ma tylu pieniędzy w miesięcznym budżecie. Pan Jarzyna może podziękować najemcy lub pogodzić się z faktem, że czynsz najmu idzie na nowy podatek, co jest inwestycyjnie bez sensu. Ale zostać z pustym mieszkaniem, tym bardziej sensu nie ma. Zero przychodów i wysoki podatek za sam fakt posiadania. I tak źle, i tak niedobrze. Jarzyna rozważa sprzedaż nierentownego mieszkania. Ale ceny lecą w dół, bo wszyscy mają ten sam problem. Nie wie, co zrobić. Poszedł się upić dobrą whisky i klnie na PiS. Tak, zostało to już powiedziane, los jego i jemu podobnych PiS-owi jest obojętny, bo to nie ich elektorat.
Ale najemcy, to już jest obecny lub potencjalny elektorat rządzącej partii. Czy oni zyskają? Nie. Nie będzie ich stać na wyższy czynsz. Ze smutkiem zrezygnują z planów kariery w dużym mieście. Wrócą do rodzimych stron, szarych grajdołów i wiosek. Tam nawalą się tanim winem z siarką i będą psioczyć na PiS. Wyjadą też Ukraińcy i Białorusini, nie będzie rąk do pracy.
Ministerstwo Finansów dementuje medialne doniesienia o pracach nad podatkiem katastralnym. Przepraszam, ale nie wiem nawet, kto jest szefem tego resortu. Teraz wszystkie ważne decyzje zapadają na Nowogrodzkiej i mają czysto polityczny, a nie ekonomiczny sens. Jedno jest pewne, dowalanie „bogaczom” zawsze zyska tam uznanie. Tak jak w PRL-u. Na szczęście, takie ustroje upadają.