Czego nie wyjaśnia GUS – sześć zagadnień

Doceniasz tę treść?

Czy państwo się już spisali? Ja – nie i raczej nie zamierzam. Nie w tym sensie, że chcę spis bojkotować, ale nie widzę powodu, dla którego miałbym ułatwiać państwu wchodzenie z butami w moją prywatność. Poczekam.

 

Oczywiście za moment ktoś stwierdzi, że Warzecha znów się czepia. Cóż, jest coraz więcej powodów do czepiania się. Sprawy prywatności, tego, ile państwo o nas wie i jak zbiera te informacje zawsze były dla mnie ważne. I od dawna uważam, że wie o nas zdecydowanie za wiele i że zdecydowanie zbyt łatwo przychodzi mu te informacje zdobywać. Tu mogę odesłać choćby do najnowszej kampanii Fundacji Panoptykon „Podsłuch jak się patrzy” oraz mojego tekstu na ten temat.

Spis powszechny nie jest oczywiście pomysłem nowym, o czym łatwo możemy się przekonać, czytając Ewangelie. To normalny i od wieków znany element zarządzania państwem, którego aparat pewne informacje o obywatelach musi posiadać, żeby skutecznie działać. W Polsce taki spis odbywa się w miarę regularnie co dekadę i w tym nie ma również niczego niezwykłego. A jednak zmieniają się okoliczności i kontekst. W dobie inwigilacji oraz przy porażającej łatwości wyszukiwania danych w scyfryzowanych systemach baz danych obawa ma prawo być znacznie większa.

W przypadku aktualnego spisu jest kilka problemów i pytań. Po pierwsze – można dostrzec rażący kontrast pomiędzy zakresem gromadzonych danych a obsesyjnie przestrzeganą w innych przypadkach dyrektywą RODO. Oczywiście wiadomo, że sama dyrektywa oraz Ustawa o statystyce publicznej z 1995 r. (po nowelizacjach) czynią tutaj wyjątek i niektórych postanowień dyrektywy do spisu powszechnego się nie stosuje – GUS wyjaśnia to zresztą na swoich stronach. Mimo to wrażenie ostrego kontrastu pozostaje. RODO doprowadziło do tego, że nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się przez telefon w szpitalu o stan najbliższej osoby albo że prace dzieci w przedszkolu, wywieszone na ścianie, nie mogą być normalnie podpisane imieniem i nazwiskiem – ale państwowemu lewiatanowi mamy ujawniać najbardziej prywatne informacje, bo trwa spis. Ewidentnie istnieje tu daleko posunięta niespójność.

Po drugie – GUS, owszem, na stronie spisu tłumaczy, w jaki sposób prawnie zabezpieczone są nasze informacje (kwestia m.in. tajemnicy statystycznej), ale nie pisze ani słowa o ich zabezpieczeniu technologicznym. A to przecież rzecz kluczowa. Chciałbym wiedzieć, jakie jest bezpieczeństwo danych w sensie technicznym, a nie jedynie prawnym. Gdzie są przechowywane, gdzie będą przetwarzane, kto dostarczył technologię spisu. O tym na stronie GUS informacji się nie znajdzie. Odpowiednie pytania skierowałem zatem do urzędu i odpowiedziami z pewnością się podzielę.

Po trzecie – gromadzone dane nie są anonimizowane. I to jest być może największy problem. Można zrozumieć, że zaczynając spis, musimy podać swój PESEL – wszak chodzi o zweryfikowanie, kto się spisał, a kto nie. Jednak nie ma mowy o tym, żeby następnie ta dana była oddzielona od reszty informacji. Mało tego – Ustawa o statystyce publicznej przewiduje kary grzywny od 5 tys. zł do aż dwóch lat pozbawienia wolności dla osób podających informacje niezgodne ze stanem faktycznym. I tu pojawia się zasadnicze pytanie: w jaki sposób ktokolwiek miałby weryfikować czy podajemy informacje zgodne lub nie ze stanem faktycznym, skoro spisowe dane podlegają tajemnicy statystycznej i mają służyć wyłącznie pozyskaniu ogólnej informacji? Czyli – podajemy informacje, ufając państwu, ale państwo je następnie weźmie i będzie weryfikować czy nie skłamaliśmy? Wyjaśnienia tego paradoksu nie sposób nigdzie znaleźć.

Po czwarte – niezanonimizowanie informacji rodzi bardzo poważną obawę o wykorzystywanie ich przez służby. Formalnie rzecz biorąc, nie wydaje się, by istniała prawna furtka, umożliwiająca służbom dostęp do danych spisu (chyba że czegoś nie dostrzegam). Naprawdę trudno tu jednak opierać się na zaufaniu do prawa. Tam, gdzie pojawia się nadzwyczajna łatwość zasysania danych – a tak jest w przypadku współczesnych technologii – nietrudno sobie wyobrazić, że jakieś tylne drzwi dla którejś ze służb zostają otwarte. A przypominam – za Panoptykonem – że do prowadzenia inwigilacji obywateli jest ich dzisiaj w Polsce uprawnionych aż dziewięć.

Po piąte – dlaczego GUS domaga się od nas mnóstwa informacji (wypełnienie ankiety dla niejednoosobowego gospodarstwa domowego to nie jakieś tam 10 minut, ale minimum 30), które pozyskuje w inny sposób? Weźmy choćby metraż mieszkania, który musimy podać – przecież te dane urząd ma od deweloperów i samorządów. Dlaczego chce ich jeszcze od nas, przypisując je do konkretnej osoby bez anonimizacji? (podkreślam: bez anonimizacji, bo można by jeszcze pojąć, że GUS chce te konkretne dane jakoś skorelować z innymi, dotyczącymi danej osoby – np. poziomem wykształcenia; to jednak nie wyjaśnia, czemu te informacje mają być przypisane do konkretnego numeru PESEL). Dlaczego mielibyśmy poświęcać choćby pół godziny naszego cennego czasu na wypełnianie dość – powiedzmy szczerze – upierdliwej i drobiazgowej ankiety, której pytania mogą budzić obawę?

Po szóste wreszcie – podstawową formą spisu w tym roku jest spisanie się samemu przez Internet. A co z osobami, które komputera nie używają lub nie chcą go używać w takim celu, smartfona nie mają i nie interesują się w ogóle sprawami publicznymi, więc o spisie mogą nawet nie wiedzieć? To nie jest w Polsce szczęśliwie obowiązkowe. Co z tymi, którzy w takiej sytuacji nie odbiorą telefonu z GUS? Wiadomo, że na razie rachmistrz do nich teraz nie przyjdzie, bo trwa epidemia. Spis ma trwać do 30 września – zapewne w tym czasie rachmistrzowie jednak się pojawią. Nie muszą nas jednak zastać w domu, a świstek, którym mają nas informować o swojej wizycie, jest cokolwiek mało wiarygodny.

Powstała dziwaczna sytuacja, w której coraz bardziej opresyjne państwo, pod obecną władzą nieprzywiązujące żadnej wagi do indywidualnych wolności czy prywatności, chce o nas wiedzieć wszystko i jeszcze oczekuje, że podamy mu te informacje na tacy.

Uznając konieczność jakiejś formy spisu powszechnego – sam z danych GUS korzystam jako dziennikarz regularnie – mam zarazem poczucie, że nie wyjaśniono żadnych istotnych wątpliwości, nie dano żadnych faktycznych gwarancji zachowania prywatności i zaprojektowano przedsięwzięcie po linii najmniejszego oporu. Niech się nasi magicy od statystyki jednak trochę wysilą i odpowiedzą na kluczowe pytania, zanim podzielimy się z nimi naszymi tajemnicami.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną