Fit For 55 jak bandycki napad na dom

Doceniasz tę treść?

Pragmatyzm w życiu i w polityce nie jest z definicji naganny. Wręcz przeciwnie – jeśli stoi za nim metodyczna prakseologia, ale też (dotyczy to głównie życia prywatnego) wartości – może być godny pochwały. Jednak trzeba sobie czasem zadać pytanie, czy pod pojęciem pragmatyzmu nie przemyca się konformizmu. A to już coś całkiem innego, konformizm bowiem oznacza, że choć można by zastosować w danej sprawie prakseologiczne podejście, co jednakowoż oznaczałoby oczywiste koszty, lecz również osiągnięcie maksymalnego celu, to dla własnego komfortu się z tego rezygnuje. A tym samym traci się szansę na dużą wygraną, zadowalając się zmniejszeniem strat.

Ujmijmy to obrazowo. Jeżeli do naszego domu wdzierają się bandyci, rozważamy warianty rozwoju sytuacji. Konformistycznie możemy pójść na współpracę, mając nadzieję, że jeśli bandziory dostaną to, po co najpewniej przyszli, to zostawią nas w spokoju. Możemy zacząć kombinować, jak ukryć przed nimi kilka najcenniejszych rzeczy, a oddać im resztę. Ten manewr może się udać. Zostaniemy okradzeni, ale nie ze wszystkiego, a w dodatku może skończy się na paru siniakach.

Jest jednak możliwe, że niczego nie uratujemy, a napastnicy zorientują się, że coś pragniemy ukryć i zrobią się agresywni. Możliwe także, że od początku mają w planach zabicie nas, żebyśmy nie mogli ich zidentyfikować. Możemy zatem zdecydować się na próbę odparcia ataku, zwłaszcza jeżeli mamy w domu broń. Tak, to trudniejsze, wymaga większej odwagi i niesie ze sobą większe ryzyko, ale może się skończyć całkowitym zwycięstwem, a nie jedynie zmniejszeniem strat.

Tego typu mechanizm pokazywał znakomity film „Okup” Rona Howarda z 1996 r. z Melem Gibsonem w roli głównej (polecam – choć minęło ćwierć wieku, nadal dobrze się to ogląda). Główny bohater, któremu porwano kilkuletniego syna, początkowo zachowuje się konformistycznie, stosując się do wszystkich znanych reguł: policja, współpraca z porywaczami, plan zapłacenia okupu. Po czym nagle doznaje czegoś w rodzaju olśnienia i pieniądze, które miały być okupem, publicznie ogłasza nagrodę za wskazanie porywaczy, ku zgrozie żony i policjantów.

Takie skojarzenia nasuwały mi się, gdy znalazłem się niedawno w Belwederze na zorganizowanej przez Kancelarię Prezydenta debacie poświęconej Fit For 55. Na poziom dyskusji narzekać nie mogę. Paneliści byli kompetentni, mówili interesująco, wskazywali na wiele zagrożeń, wynikających z programu Komisji Europejskiej. Problem był taki, że nie umieli już wyjść poza schemat myślowy „tak, ale”. Byli jak napadnięty, który myśli już jedynie o tym, żeby oddać wszystkie pieniądze z sejfu, kolekcję rodowej biżuterii i kluczyki do nowego auta, ale może uda się chociaż ocalić złoto, schowane w skrytce pod schodami. Ten właśnie sposób myślenia jest gigantycznym problemem we wszystkich debatach poświęconych konsekwencjom unijnej polityki klimatycznej. Wciąż słyszymy: tak, to będzie wyzwanie; będzie nam ciężko, ale przecież coś w końcu możemy też zyskać; cóż, i tak musielibyśmy zmienić naszą energetykę, więc trudno, zrobimy to szybciej i pod przymusem. Wszyscy przytomni eksperci przyznają, że Polskę czeka gigantyczny wysiłek, że atutów mamy mało, że obywatele nieuchronnie ucierpią – ale mimo to nie kwestionują fundamentów programu. Wydaje się, jakby byli sparaliżowani strachem.

Drugie spostrzeżenie jest takie, że w debacie – poza moją wypowiedzią (jako publiczności) oraz kilkoma słowami ze strony wiceministra klimatu z Solidarnej Polski Jacka Ozdoby – całkowicie nieobecne były kwestie absolutnie fundamentalne w kontekście FF55: podstawowe wolności obywatelskie, swoboda wyboru, wolność gospodarcza. FF55 był widziany wyłącznie w kategoriach, by tak rzec, technologicznych, podczas gdy – co powtarzałem wielokrotnie po samym zresztą Fransie Timmermansie – jest to program inżynierii społecznej na gigantyczną skalę, który kwestionuje wspomniane swobody i zakłada ogromne ich ograniczenie. Nie da się rozmawiać o FF55 z pominięciem tych aspektów. Powinniśmy dyskutować o tym, czy godzimy się na odejście od wolności w imię walki o klimat, a dopiero potem zastanawiać się, czy Polska ma technologie, które pozwolą nam na tym zarobić (odpowiedź brzmi: dziś nie ma).

Wreszcie trzecia kwestia, być może równie niepokojąca, to wypowiedzi przedstawicieli młodego pokolenia, należących do Młodzieżowej Rady Klimatycznej. Niestety, to ciało powstało w marcu 2020 r. z inicjatywy ministra klimatu Michała Kurtyki – jednej z najbardziej negatywnych postaci rządu Morawieckiego, aczkolwiek ukrytej bardziej niż choćby minister Niedzielski. Radę powołano zarządzeniem ministra i w jej skład wchodzi 29 osób. To bardzo ciekawe, że ministerstwo wciągnęło w ten sposób do współpracy klimatystycznych aktywistów, ale w żaden sposób nie było nigdy zainteresowane zrównoważeniem ich głosu poprzez wysłuchanie strony przeciwnej.

Ta sama MRK podpisała z ministrem edukacji Przemysławem Czarnkiem list intencyjny dotyczący wprowadzenia do programu nauczania edukacji klimatycznej. Być może min. Czarnek wyobraża sobie, że mając kontrolę nad programem tego przedmiotu, będzie w stanie jednocześnie spełnić postulaty aktywistów i zarazem zapobiec przejęciu tego kierunku przez radykałów – ale to złudzenie. Jeśli taki przedmiot zostanie do szkół wprowadzony, natychmiast po utracie władzy przez PiS albo nawet wcześniej zmieni się w regularną klimatystyczną indoktrynację. Nietrudno to przewidzieć. Wystarczy się zastanowić, czy podczas takich lekcji byłoby miejsce na dyskusję o tym, czy wpływ człowieka na klimat uzasadnia tak radykalne działania, jakie podejmuje UE.

Zatrważające jest, jaki poziom refleksji nad rzeczywistością prezentują członkowie MRK – przynajmniej tych dwoje, którzy wypowiadali się podczas debaty; trudno jednak nie założyć, że były to wypowiedzi reprezentatywne dla całości tego gremium. Najpierw zatem młody człowiek w toku swojego komentarza do dyskusji zauważył mimochodem (nie był to główny wątek), że „transport lotniczy nie jest w tej chwili obłożony podatkiem węglowym, ale to oczywiście musi się zmienić”.

Podatek węglowy, czyli uprawnienia do emisji CO2, mają na celu – w teorii, bo ich praktyczne skutki są inne – wymuszenie „zazielenienia” danej branży. Problem w tym, że transportu lotniczego zasadniczo „zazielenić” się nie da. Z powodów czysto fizycznych nie jest możliwe – przynajmniej przy obecnym stanie wiedzy – zbudowanie elektrycznego samolotu pasażerskiego, przewożącego na długich dystansach z odpowiednią prędkością dziesiątek ton ładunku i setki pasażerów. Dlatego jedynym skutkiem wprowadzenia systemu ETS do transportu lotniczego będzie wzrost cen biletów oraz kosztów transportu. To z kolei oznacza, że jedna z największych zdobyczy ostatnich kilku dekad – masowy i tani lotniczy transport, pozwalający podróżować ludziom średnio zamożnym, a nawet uboższym, czyli korzystać z tego, co jeszcze jakiś czas temu było przywilejem bogatych – zostanie pogrzebana. Naturalnie ucierpią na tym również inne branże: przede wszystkim turystyczna, ale i wiele innych (ubezpieczenia, produkcja walizek, odzieży i wiele innych – jak to w gospodarce, wszystko jest powiązane). Te konsekwencje najwyraźniej jednak członkowi MRK umykają. To bardzo charakterystyczne – klimatyści nie umieją łączyć kropek nawet na podstawowym poziomie, nie rozumieją konsekwencji realizacji swoich postulatów oraz uparcie unikają konfrontacji z nieuchronnym skutkiem w postaci pauperyzacji społeczeństw. Kiedy o tych skutkach się im mówi, mają tylko jedną odpowiedź: wszystko jest usprawiedliwione, „bo klimat”. To nie jest debata, to nie jest argumentacja – to religia. I to religia, w której nie było etapu scholastycznego.

Później wystąpiła pani, która oznajmiła, że Europa daje światu przykład i świat za tym przykładem pójdzie, a poza tym są prognozy, że dzięki niemu w 2100 r. Rosja będzie klimatycznie neutralna. Myślałem nawet, że się w tej ostatniej sprawie przesłyszałem, ale po dyskusji skonsultowałem się z innymi słuchaczami i jednak faktycznie takie słowa padły.

Pytam zatem: jak dramatycznie trzeba być naiwnym, jak nieprawdopodobnie wręcz infantylnym w wieku dwudziestu paru lat (to jest, jak przypuszczam, średni wiek w MRK), żeby wygłaszać i wierzyć w tego typu prognozy? A pamiętajmy, że mówimy tutaj mimo wszystko o bardziej umiarkowanej grupie. To nie Exctinction Rebellion. Niestety, to faktycznie głos przynajmniej części młodego pokolenia w sprawie naszej przyszłości, wolności, dobrobytu. Takie są skutki indoktrynacji i oderwania od rzeczywistości, ale również systemu edukacji, z którego zniknęły logika, nauka wnioskowania, nauka pamięciowa – jednym słowem umiejętność tworzenia ciągów przyczynowo-skutkowych. Ideologia i emocja zastąpiły myślenie.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną