O profesjach, czyli dlaczego warto dziękować żołnierzom

Doceniasz tę treść?

Czy zastanawiali się państwo kiedyś nad różnicą pomiędzy pojęciami profesji a zawodu? Zapewne nie. A jednak różnicę nawet instynktownie wyczuwamy. Możemy powiedzieć o „profesji lekarskiej” albo „profesji dziennikarskiej”, ale raczej nie powiemy o „profesji kierowcy” czy „profesji ogrodnika”. To oczywiście kwestia subiektywnych odczuć, nie ma tu sztywnych zasad, ale te odczucia prowadzą do głębszych wniosków.

Professio to po łacinie publiczne wyznanie. Od tego pochodzi znaczenie już w polszczyźnie nieco archaiczne – „profesja” jako wyznanie religijne. Widzimy zatem po źródle tego słowa, że w przypadku zajęcia musi tu chodzić o coś więcej niż tylko zwykły zawód: o zajęcie mające znaczenie wyjątkowe. (Na tę różnicę naprowadził mnie jeden z moich twitterowych korespondentów.)

Pretekstem do tych rozważań jest spór wokół tego, czy żołnierzom i funkcjonariuszom stacjonującym na polskiej granicy na wschodzie należą się jakieś specjalne względy. Gdy w sieci pojawiły się podziękowania dla nich i wyrazy wsparcia – w odpowiedzi na sypiące się ze strony niektórych obelgi – zaczęły się również pojawiać w odpowiedzi stwierdzenia, że przecież nie ma się czym zachwycać, bo ci ludzie po prostu wykonują swoją pracę, za którą dostają wynagrodzenie. Tak, we współczesnym świecie praca żołnierza, policjanta, strażnika granicznego to jedno z zajęć, które można sobie wybrać (o ile spełnia się formalne kryteria) i które pozwala się utrzymać.

Zresztą – nie tylko we współczesnym świecie. Jedna z najsłynniejszych i najwcześniejszych zapisanych informacji o państwie polskim, relacja z podróży po wczesnośredniowiecznej Europie (X w.) żydowskiego kupca z Hiszpanii Ibrahima ibn Jakuba, mówi o tym, jak utrzymywani byli przez Mieszka I jego wojowie. Ibn Jakub pisał:

Pobierane przez niego [Mieszka] podatki stanowią odważniki handlowe. Idą one na żołd jego mężów [piechurów]. Co miesiąc przypada każdemu oznaczona ilość z nich. Ma on trzy tysiące pancernych podzielonych na oddziały […]. Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego potrzebują. A gdy jednemu z nich urodzi się dziecko, każe wypłacać żołd od chwili urodzenia, czy to będzie płci męskiej czy żeńskiej.

Z tego opisu wynika jasno, że wczesnopiastowskie państwo miało coś w rodzaju zawodowej armii, której żołnierze cieszyli się dobrą pozycją społeczną i w zamian za swoje umiejętności oraz gotowość do poświęceń mogli być pewni wsparcia księcia – w tym materialnego. Na wojennym rzemiośle, owszem, zarabiali, ale nikt chyba nie miałby wątpliwości, że musieli być jednocześnie specjalnie zmotywowani. Tu dochodzimy do sedna.

Są zajęcia i jest ich zdecydowana większość, które nie wymagają specjalnego zaangażowania ani wyjątkowych motywacji – co nie oznacza, że wśród przedstawicieli tych zawodów nie ma osób mocno zaangażowanych. Są zaś również takie, gdzie poza dochodem pozwalającym się utrzymać musi istnieć coś więcej, aby dana osoba ową profesję – właśnie: profesję – dobrze uprawiała.

Moglibyśmy dyskutować, jakie zajęcia zaliczyć do tej grupy. Jednym z kryteriów mogłaby być przynajmniej teoretyczna możliwość narażenia własnego zdrowia czy nawet życia. Oznaczałoby to, że do takich zajęć zaliczają się profesje: żołnierska, policyjna, strażacka i w ogóle te związane z ochroną życia innych przy narażeniu własnego. Można by jednak spojrzeć szerzej. Lekarz co prawda nie naraża własnego życia, ale odpowiada właściwie nieustannie za zdrowie i życie innych, co stawia go na szczególnej pozycji. Dziennikarz ani za czyjeś życie nie odpowiada, ani na ogół nie naraża swojego – przynajmniej w normalnych warunkach zachodnich demokracji – ale w teorii ma za zadanie dostarczanie informacji obywatelom, a to jedno z najważniejszych zadań w demokracji.

Przynajmniej w przypadku części tych zajęć możemy wymiennie używać pojęcia „służba”, co również dobrze oddaje ich naturę. Służba to przecież zdecydowanie coś więcej niż zwyczajny zawód.

Tak jak w „zwykłych” zawodach są ludzie, którzy traktują je jak prawdziwą misję – chwała im za to – tak i w przypadku profesji zdarzają się osoby, a jest ich pewnie nawet niemało, które wyjątkowości swojego zajęcia nie rozumieją i nie czują oraz traktują je po prostu jako sposób na przeżycie. Postawiłbym jednak tezę, że ktoś taki nie będzie w tych zajęciach nigdy naprawdę dobry, a w sytuacji podbramkowej może zawieść.

Dziwne byłoby, gdybyśmy ustawiali się z kwiatami i dziękowali śmieciarzom za to, że przyjechali punktualnie opróżnić kubły spod naszego domu, że zrobili to sprawnie i posprzątali, co się tam wysypało. Albo, gdybyśmy tworzyli peany na cześć pani w sklepie, która nie oszukała nas na 20 gr, choć mogła. Możemy podziwiać profesjonalizm kierowcy autobusu, który jedzie bezpiecznie, dba o nasz komfort i trzyma się rozkładu jazdy. Lecz raczej nie będziemy z tego powodu wysławiać go za każdym razem w internecie. To po prostu jego praca.

Sytuacja na granicy jest jednak inna. Po pierwsze – mówimy o sprawach fundamentalnych dla samego istnienia państwa – taką jest bezpieczeństwo zewnętrzne. Po drugie – o potencjalnym zagrożeniu dla sprawujących tam straż. Po trzecie – ich służba (tu trzeba podkreślić to właśnie określenie) ma swoje umocowanie w potrzebach wspólnoty na najbardziej rudymentarnym poziomie. Służba oznacza, że komuś się służy – ludziom, a więc wspólnocie. Za służbę należy się wynagrodzenie, ale służba oznacza również szczególny stosunek pomiędzy tym, kto ją wykonuje, a tymi, dla których ją wykonuje.

Czysto merkantylne podejście do każdego zajęcia, charakterystyczne dla libertariańskiego sposobu myślenia (gdzie na państwo patrzy się w ogóle z niechęcią), abstrahuje zatem od dwóch istotnych parametrów. Po pierwsze – co bardziej może dyskusyjne i nie należy do tych rozważań – od etycznego umocowania pracy. To odrębne zagadnienie, w ramach którego moglibyśmy zagłębić się w rozważania nad dyskusyjną tezą Maxa Webera o protestanckiej w swej istocie etyce kapitalizmu. Oponenci słynnego socjologa mogliby argumentować, że etykę poszczególnych zawodów wymusza po prostu dobrze pojęty własny interes.

Po drugie – co jest tematem tego tekstu – od posadowienia niektórych zajęć na silnym fundamencie wspólnotowości. Tylko szczególne dbanie o wspólnotę może uzasadnić ponoszenie wysokich osobistych kosztów związanych z tymi profesjami. Dlatego specjalne gesty podziękowania czy dodawania otuchy żołnierzom albo strażnikom granicznym, zwłaszcza gdy stają przed nimi zadania wyjątkowo trudne, nie są żadnym nadużyciem, dziwactwem ani popisem czy zbędną demonstracją. Ci ludzie faktycznie tego potrzebują, bo odzew ze strony wspólnoty pokazuje im sens ich działania. Szczególna łączność pomiędzy nimi i wspólnotą jest częścią tych profesji. Temu służy również otaczająca je symbolika. Wszak kasjer czy pilot nie składają przysięgi albo przyrzeczenia; policjant, żołnierz czy strażnik graniczny – owszem.

Wszystko to ma długo trwającą, sięgającą korzeni naszej cywilizacji tradycję. Nie bez powodu w szczególny sposób świętowano powrót zwycięskich armii z wojen w zasadzie od momentu, gdy coś takiego jak armia się pojawiło. Nie świętowano zaś, że rzeźnicy kolejny raz dostarczyli mięso na swoje stragany, a szewcy uszyli kolejne pary butów.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną