Przypadek doktora X, czyli o totalniackich ciągotach

Doceniasz tę treść?

Bardzo rzadko zdarza mi się poświęcać teksty konkretnej osobie. Jeśli już to czynię, to wówczas, gdy poprzez dany przypadek mogę pokazać szersze zjawisko. Tak jest i tym razem, żeby jednak nie reklamować osoby, którą uznaję za szkodliwą, nazwisko się w tym tekście nie pojawi. Napiszę jedynie tyle, że mówimy o 33-letnim pracowniku naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego w katedrze prawa karnego, doktorze nauk prawnych, który na co dzień pracuje – niestety – ze studentami.

Pan ów zaczął przekazywać mi na Twitterze swoje poglądy, gdy w przestrzeni publicznej pojawiły się pomysły, aby zabrać się za „foliarzy i płaskoziemców” w kontekście epidemii. Poglądy te da się streścić w następujący sposób: niektóre opinie i wypowiedzi są groźne i nie powinny być wypowiadane, należałoby zatem za ich wygłaszania karać.

Oczywiście w polskim prawie są już selektywne przepisy, umożliwiające karanie za słowa. Mamy artykuły kodeksu karnego, chroniące głowę państwa i organy konstytucyjne, a także niesławny art. 212. Mamy też przepisy karne zawarte w art. 55. Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, dotyczące jednak jedynie faktów opisanych w art. 1. tejże ustawy. Panu doktorowi prawa chodzi jednak o coś znacznie szerszego. Chciałby powstania przepisów żywcem wziętych z „Roku 1984”, przy których efekt mrożący przypisywany słusznie art. 212 byłby niczym. Ich wprowadzenie oznaczałoby praktycznie paraliż niemal jakiejkolwiek debaty publicznej.

Bohater tego tekstu sugerował mianowicie, że należałoby stworzyć normy, za sprawą których przed sądem można by postawić każdego, kto wygłaszałby poglądy „sprzeczne z wiedzą naukową” – co jest powieleniem totalniackich pomysłów Lewicy sprzed mniej więcej roku.

Wiedza naukowa, jak wiadomo, zmienia się i ewoluuje. W sprawie epidemii COVID-19 jest to szczególnie widoczne. Jeszcze na początku tego roku mowa była o tym, że szczepionki całkowicie zatrzymają pandemię, a ich skuteczność w zapobieganiu zakażeniom jest potężna. Dziś wiemy już z niezbitą pewnością, że to nieprawda. Gdyby zatem koncepcję pana doktora prawa karnego wcielić w życie, ktoś mógłby już mieć na koncie wyrok za to, że w styczniu 2021 r. powiedział, iż szczepionki nie zakończą epidemii – co okazało się ostatecznie prawdą.

Pomysł, aby karać ludzi za poglądy, opinie, wypowiedzi „sprzeczne z wiedzą naukową” jest lekko tylko zamaskowanym totalitaryzmem. Zwolennicy takiego podejścia dodają też czasem słowo „aktualną”, co jest dodatkową perwersją, bo zakłada od razu, że podstawa do ukarania w danej chwili może zniknąć w przyszłości. To już prawdziwa policja myśli.

Prawnik z UJ idzie jednak jeszcze dalej. Gdy na Twitterze wywiązała się dyskusja o widocznej w medialnych relacjach nadspodziewanie wysokiej liczbie zgonów młodych sportowców na schorzenia układu krążenia, takie jak zapalenie mięśnia sercowego (nie podejmuję się stwierdzać, czy również widać to w statystykach; to, co serwują nam media, mogłoby jednak wskazywać, że problem istnieje), którzy ze względu na wymogi swojej dziedziny niemal wszyscy są zaszczepieni, prawnik z UJ napisał, że karać należy już za samo stawianie niektórych pytań, bo „pytania nie są etycznie neutralne”.

Mamy zatem przesunięcie granicy o poziom dalej niż w pierwszych enuncjacjach młodego karnisty. Już nie tylko należy karać za opinie „sprzeczne z aktualną wiedzą naukową”, ale też za same nieprawilne pytania. Można zatem podejrzewać, że przed sądem można by stanąć za pytanie, czy śmierć na serce kolejnych 30-letnich sportowców może mieć cokolwiek wspólnego ze skutkami ubocznymi szczepienia albo za postawienie pytania, czy istnieją jakieś naukowe dowody na to, że wprowadzanie paszportów covidowych ma sens.

Pora teraz na wnioski ogólne. Można by, owszem, uznać, że mam do czynienia z ekscentrykiem. Może z działaczem skrajnej lewicy, gdzie zapędy totalitarne zawsze były mocne. Tak jednak nie jest to najbardziej przerażające. Pan doktor prawa pracuje na jednym z najważniejszych polskich uniwersytetów (zarazem też jednym z najbardziej postępackich) i sączy swoje poglądy w głowy studentom. Robiąc przegląd postaw pracowników naukowych, nie tylko na UJ (polecam odszukiwanie na moim kanale na YT wideoblogu, w którym przeanalizowałem wystąpienie na inauguracji roku akademickiego prof. de Barbaro), nietrudno zauważyć, że poglądy pana doktora nie są wyjątkowe.

A są to poglądy ze swej istoty totalniackie: tęsknota za cenzurą, za jakimś gremium mędrców (bo przecież sąd musiałby się opierać na opiniach „ekspertów”, a do grona tychże wejście byłoby już należycie ograniczone), które określałoby, jakie poglądy wyrażać wolno, a jakich nie. Przerażające jest, że wizję skrajnie antyliberalną, antywolnościową, ale też oligarchiczną (kasta szamanów jedynej prawdy decydująca o tym, co wolno mówić plebsowi) sączy się w umysły ludzi, którzy następnie trafią do wymiaru sprawiedliwości lub, co gorsza, pozostaną na uniwersytecie, żeby przekazywać takie zapatrywania kolejnym pokoleniom studentów.

Poglądy wyrażane przez blogerów publikujących dla WEI mogą nie być zgodne z oficjalnym stanowiskiem think-tanku.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną