Spis 2021, czyli nieufność

Doceniasz tę treść?

W kwietniu, tuż przed rozpoczęciem spisu powszechnego, pisałem o wątpliwościach, jakie się wówczas wokół niego pojawiały. Duża część z tych wątpliwości pozostała aktualna do 30 września, czyli ostatniego dnia trwania spisu.

Do dziś nikt nie wyjaśnił nam, dlaczego nagle postanowiono zmusić do spisania się wszystkich Polaków, choć wszystkie wcześniejsze spisy powszechne w III RP w istocie powszechne nie były. Jeżeli ktoś tłumaczy to rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady UE z 2008 r., to jest to tłumaczenie bałamutne. Organizowany już po jego wydaniu spis z 2011 r. również faktycznie powszechny nie był. GUS zaczerpnął wówczas dane z baz, do których miał dostęp (dzisiaj jest ich przecież więcej i informacje są bardziej kompletne), a które to dane ewentualnie można było skorygować. Jedynie wylosowane 20 proc. Polaków otrzymało ankiety powiększone do około 100 pytań.

To jest sprawa podstawowa: pierwszy raz w historii III RP na każdego z nas nałożono obowiązek wypełnienia bardzo szczegółowego zeznania, zahaczającego o kwestie całkowicie prywatne – bo taką jest zamieszkiwanie z kimś. GUS nie odpowiedział także na pytania, jak ma się zachować spisujący się, jeśli zadeklaruje wspólne z kimś gospodarstwo domowe, a ten ktoś stanowczo odmówi udostępnienia swoich danych na potrzeby spisu.

Niewyjaśniona pozostaje sprawa kary za podanie nieprawdziwych danych. Taki zapis zawarty jest w Ustawie o statystyce publicznej, bo to ona zawiera przepisy karne, którymi straszy obywateli urząd. GUS nigdy nie wytłumaczył, w jaki sposób mógłby kogokolwiek ukarać za podanie nieprawdziwych danych, skoro – według zapewnień urzędu – dane są niemal natychmiast anonimizowane. Tymczasem ukaranie konkretnej osoby musiałoby przecież oznaczać analizę danych przypisanych do konkretnego nazwiska.

Jest wreszcie sprawa budząca największe emocje, czyli kara grzywny za odmowę udziału w spisie. To również reguluje wspomniana ustawa w art. 57: „Kto wbrew obowiązkowi odmawia wykonania obowiązku statystycznego albo udzielenia informacji w spisie powszechnym lub innym badaniu statystycznym, podlega grzywnie”. Wysokość grzywny (do 5 tys. zł) określają odrębne przepisy, a konkretnie – Kodeks wykroczeń, mówimy tu bowiem właśnie o wykroczeniu (podanie nieprawdziwych danych jest już przestępstwem i jest zagrożone wyższymi karami, więc poniekąd bardziej „opłaca się” nie wziąć udziału w spisie w ogóle niż podać zmyślone informacje).

GUS pozwolił sobie tutaj na zadziwiającą nadinterpretację jasno sformułowanego przepisu. W wypowiedzi dla portalu Business Insider pani rzecznik urzędu oznajmiła, że „ukaranym można zostać nawet wtedy, gdy nie odezwie się do nas rachmistrz” zaś „GUS stoi na stanowisku, że brak udziału w spisie to praktycznie to samo, co »odmowa w nim udziału«”. To zadziwiająca wypowiedź. Po pierwsze – to nie GUS jest od interpretowania zapisów ustaw dotyczących przepisów karnych. Po drugie – pojęcie odmowy, użyte w Ustawie o statystyce publicznej, jest jasne i ma jednoznaczną konotację prawną. „Odmowa” oznacza określoną czynność, nie zaś zaniechanie jakiegoś działania. Aby doszło do „odmowy”, obywatel musiałby jasno zadeklarować – i trzeba by mu to udowodnić – że nie zamierza brać udziału w spisie. Gdyby ustawodawca chciał karać za niewzięcie udziału w spisie w ogóle, nie zaś za odmowę wzięcia w nim udziału, w ustawie użyto by takiego właśnie określenia. To, że GUS strasząc ludzi, na nie wiadomo jakiej podstawie, uznał „odmowę” za tożsamą z niewzięciem udziału w spisie, nie ma żadnego znaczenia i nie będzie mieć żadnego znaczenia przed sądem.

W związku z wypowiedzią pani rzecznik skierowałem do GUS kolejne pytania (kolejne, bo inne kierowałem do urzędu jeszcze wiosną). Zapytałem więc, po pierwsze, o źródło takiej interpretacji przepisu ustawy oraz o to, czy GUS dysponuje analizami prawnymi, które by ją uzasadniały. Zapytałem również o to, ile osób w spisie nie wzięło udziału oraz jakie kroki GUS zamierza wobec nich podjąć.

Dorosłych Polaków jest około 31 mln. Załóżmy optymistycznie, że nie spisało się 10 proc. spośród nich, czyli około 3 mln ludzi. Czy GUS zamierza teraz skierować do sądów 3 mln spraw o rzekomą „odmowę” wzięcia udziału w spisie? A niechby nawet miał to być tylko milion – jak urząd wyobraża sobie przetrawienie takiej liczby jednorazowo zgłoszonych spraw przez wymiar sprawiedliwości?

Dołączyłem zadane już wcześniej pytanie, na które nie otrzymałem kilka miesięcy temu odpowiedzi, a które dotyczy ukarania za podanie nieprawdziwych informacji w kontekście anonimizacji podawanych danych.

Przy okazji obecnego spisu powszechnego chodzi jednak w gruncie rzeczy o sprawę poważniejszą niż powyższe pytania: wątpliwości wokół w końcu rutynowej czynności państwa, jaką jest spisywanie własnych obywateli, pokazują narastający, a może już narosły potężny kryzys zaufania pomiędzy instytucjami i obywatelami. PiS wiele o tym kryzysie mówiło, będąc w opozycji, po czym po 2015 r. włączyło jeszcze pogłębiarkę lub nawet kilka. Efekty widać między innymi dzisiaj.

Charakterystyczna jest niechęć GUS do tłumaczenia dziwnego i odbiegającego od normy kształtu obecnego spisu. Wszystkie wątpliwości, które w tym oraz wcześniejszym moim tekście na ten temat się pojawiły, a także inne, wskazywane m.in. przez serwisy takie jak Niebezpiecznik.pl, powinny być przez urząd wyjaśnione przed rozpoczęciem spisu – obszernie i bez uników. Zamiast tego pod przymusem odpowiedziano wymijająco na niektóre z nich, a inne w ogóle pominięto. Czy można się dziwić, że obywatele, którzy w 2021 r. są w dużej części znacznie bardziej wrażliwi na punkcie swojej prywatności niż dziesięć lat wcześniej, uznali, że coś tu nie gra?

Czy taka postawa może dziwić wobec sposobu, w jaki polskie państwo zachowuje się wobec obywateli szczególnie pod rządami obecnej ekipy? Państwo jest wszystkim, obywatel ma się słuchać, nie zadawać zbędnych pytań, nie „utrudniać”, ruki po szwam i wykonywać. Polak jednakowoż bywa krnąbrny, a tym bardziej bywa krnąbrny, im bardziej coś mu się nakazuje. Ta krnąbrność objawia się, owszem, często cwaniactwem, a nie otwartym buntem (pisałem o tym więcej w ostatnim czasie m.in. w tygodniku „Do Rzeczy”), ale istnieje.

Jak to zwykle bywa, tych konsekwencji sposobu zorganizowania zakończonego właśnie spisu nikt zapewne nie uwzględnił, bo nie ma w tym obozie władzy – a i nie było na ogół w poprzednich – żadnej komórki, żadnych ludzi, których zadaniem byłoby analizowanie podejmowanych działań na takim właśnie metapoziomie. Zaś konsekwencje tychże działań sięgają bardzo głęboko.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną