Ułuda masowych tragedii

Doceniasz tę treść?

Pożar domu mieszkalnego, w którym traci się wszystko, to gigantyczna tragedia. Zaś taka tragedia pomnożona przez 25 robi wrażenie wprost trudne do wyobrażenia.

Doprawdy? Aktualna statystyka Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej dla ostatniej doby (czyli dla poniedziałku, jako że piszę ten tekst we wtorek) podaje, że paliły się w sumie aż 53 obiekty mieszkalne. I co? I nic. W województwie śląskim było to aż 13 pożarów, 11 w województwie mazowieckim, pozostałe w mniejszych liczbach rozłożone po całym kraju. Czy ktoś na miejscu któregokolwiek z nich widział pana premiera? Kamery i dziennikarzy z centralnych mediów, a materiały o nich w głównych wydaniach wiadomości?

W ubiegłym roku w pożarach budynków mieszkalnych zginęło 360 osób. W Nowej Białej, gdzie w różnym stopniu zostało zniszczonych 25 budynków mieszkalnych, nie zginął na szczęście nikt. A jednak to tam pojawił się szef rządu i fachowo objaśniał dziennikarzom: „Jednostki straży pożarnej były bardzo szybko na miejscu, ale zwarta zabudowa i wiatr sprawiały, że pożar szybko się rozprzestrzeniał. Potrzebne były jednostki nie tylko PSP, ale także OSP, i ta współpraca była wzorowa”. Dobrze, że mamy pana premiera, bo przecież tych kluczowych, niezwykle odkrywczych i niedostępnych w żaden inny sposób informacji nie udałoby się uzyskać po prostu od miejscowego rzecznika straży pożarnej.

Na Twitterze Mateusz Morawiecki napisał: „Wasze marzenia, Wasze życia nie spłonęły. Jesteśmy z Wami. Nikogo nie zostawiamy, gdy jego i jej życie płonie. Wasze rodziny będą miały dach nad głową. Wojsko natychmiast zaangażuje się w pomoc rodzinom. Rozmawiałem z ministrem Kamińskim, ministrem [Błaszczakiem] i z wojewodą [małopolskim]”. To z pewnością bardzo piękne i poruszające. Ale czy wojsko zaangażuje się również w pomoc którejś z rodzin poszkodowanych w 53 pożarach budynków mieszkalnych z minionej doby? Czy i tamci pogorzelcy mogą liczyć na specjalne wstawiennictwo pana premiera u ministrów i wojewodów? Wątpię.

Premier zapowiadał też jakąś specjalną pomoc, ale nie mówił o konkretach, więc trudno powiedzieć, o co tutaj w praktyce miałoby chodzić.

Może ktoś uznać, że to bardzo cyniczna diagnoza – lecz jest dokładnie przeciwnie. Jeżeli ktoś tu jest cyniczny, to nie autor tego tekstu, ale politycy oraz media. Oni to bowiem żywią się doskonale znanym i rozpracowanym efektem psychologicznym, występującym u odbiorców i obserwatorów. Nagromadzenie ofiar w jednym czasie i miejscu przyciąga uwagę oraz sprawia, że obserwatorom wydaje się, że stało się coś nadzwyczajnego. Ludzka psychika nie uwzględnia faktu, że dokładnie takie same zdarzenia w identycznej liczbie, tyle że w rozproszeniu, dzieją się nieustannie. Nadzwyczajne nie jest więc ani zdarzenie, ani liczba osób nim dotkniętych, a jedynie to, że ileś przypadków skupiło się w jednym miejscu i chwili.

Ileż razy mieliśmy do czynienia z podobnymi sytuacjami: wypadek autokaru, katastrofa budowlana, lokalna powódź, właśnie pożar – jakiekolwiek zdarzenie, w którym w jednym momencie poszkodowana zostaje większa liczba osób. Natychmiast pojawiają się media, a za nimi – politycy. Żeby było jasne: z każdego obozu, w zależności od tego, kto akurat rządzi. Reakcja jest niemal zawsze identyczna. Z logicznego punktu widzenia to nie tylko cynizm i absurd, ale także nierówne traktowanie obywateli. Dlaczego na specjalne względy władzy oraz na specjalną pomoc nie zasługują ofiary pojedynczego pożaru albo wypadku samochodowego? Nie da się tego nijak uzasadnić. Wypadek pozostaje takim samym wypadkiem, czy ginie w nim jedna osoba, czy 50 osób.

Trudno jednak od polityków oczekiwać, żeby szli na wojnę z percepcją swoich wyborców. Wiadomo, że gdyby na miejscu danego zdarzenia się nie pojawili, natychmiast naraziliby się na oskarżenia, że nie interesuje ich ludzka tragedia. Choć byłoby to oskarżenie ze wszech miar demagogiczne.

Można także argumentować, że ich obecność ma motywujące działanie na funkcjonariuszy i pracowników wszelkiego rodzaju służb, zaangażowanych w pomoc ofiarom. Z drugiej jednak strony każdy, kto przyglądał się z bliska wizycie oficjela na miejscu katastrofy, pożaru, wypadku wie, że jest to twierdzenie dość karkołomne. Oficjel przyjeżdża ze swoją świtą, w obstawie Służby Ochrony Państwa, ciągną za nim dziennikarze, plącze się po terenie, wyprosić go nie można, trzeba mu jeszcze pokazywać, co się dzieje i odpowiadać na pytania, zamiast zajmować się robotą. Więc może jednak motywacja nie powinna polegać na wypowiadaniu współczujących frazesów na miejscu, ale jedynie na odpowiednim uhonorowaniu i ewentualnym nagrodzeniu uczestników akcji już po fakcie?

Z fenomenu „atrakcyjności” masowych tragicznych wydarzeń wynika jeszcze jedna fatalna cecha: akcyjność, tym razem chyba endemiczna dla polskiego systemu. Politycy lubią korzystać z takich okazji, żeby wypromować jakiś na szybko sklecony projekt, który ich zdaniem ma załatwiać problem, a który na ogół jest nieprzemyślany, nonsensowny i zwyczajnie szkodliwy.

Ponieważ mamy do czynienia z uwarunkowaniami ludzkiej psychiki, trudno oczekiwać, żeby dało się skutecznie z tą nielogicznością walczyć. Zachowując realizm, nie da się sobie wyobrazić żadnych norm, które mogłyby tutaj regulować lub ograniczać swobodę działania polityków. Kto by je zresztą próbował wprowadzić, natychmiast musiałby się zmierzyć z demagogicznymi oskarżeniami o brak empatii. Nie o to więc chodzi, żeby tworzyć tu formalne regulacje. Jedynie o to, żeby zdawać sobie sprawę z efektu wykoślawienia naszego oglądu. Im więcej osób będzie tego świadomych – jakkolwiek idzie to wbrew naturalnym cechom naszej ludzkiej natury – tym trudniej będzie takimi przypadkami manipulować, wykorzystywać je do przepychania własnej mało sensownej agendy politycznej lub pozycjonować się przy ich okazji jako wybitni, współczujący przywódcy.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną