Nowa twarz rewolucji

Doceniasz tę treść?

Po słowach o tym, że krzyż powinien zniknąć z instytucji publicznych, Donald Tusk stał się przedmiotem drwin, gdyż natychmiast przypomniano mu zdjęcia z rodziną przy domowym ołtarzyku. Jednak najważniejsza nie jest tu wcale hipokryzja, a chęć zamknięcia religii wyłącznie w sferze prywatnej. Jakby nie była ona częścią polskiej i europejskiej kultury.

Walka z krzyżem kojarzy się w Polsce dość jednoznacznie – z komunistycznym zniewoleniem, które wepchnęło naród w otchłań gospodarczej, społecznej i moralnej zapaści. Zastanawiające jest więc dlaczego człowiek, który czerwonemu reżimowi się przeciwstawiał, tak łatwo wchodzi w buty swoich dawnych antagonistów? Odpowiedzi może być kilka, ale wszystkie sprowadzają się do jednego mianownika: ma to być droga do sięgnięcia po władzę. Bez względu na koszty, jakie po drodze zostaną poniesione.

Zepchnięcie religii i jej symboli jedynie do sfery osobistych przeżyć jest jednym z filarów lewicowej rewolucji, jaka obecnie ma miejsce na zachodzie Europy. Zabieg ten ma służyć odcięciu się od chrześcijańskich korzeni uniwersalistycznej kultury Zachodu, a co za tym idzie na zerwaniu z jej systemem wartości. Dzisiejsza progresywna Europa pragnie wprowadzić nową moralność, która nie będzie już ograniczona dekalogiem, spuścizną greckiej filozofii czy rzymskiego prawa. Bliżej jej będzie raczej do filozofii Friedricha Nietschego, w której dobro i zło będą pojęciami względnymi, a każda ludzka jednostka ma posiadać prawo do rozstrzygania, co jest moralne, a co nie. Antagonizm między chrześcijaństwem a tym skrajnym indywidualizmem jest oczywisty. Z jednej strony mamy przecież Boga, który jest dawcą praw, a z drugiej człowieka, który tego Boga zamierza zastąpić. Pogodzenie tych dwóch porządków jest niemożliwe, dlatego – aby rewolucja się powiodła – religia musi być zamknięta do sfery prywatnej, w której każdy może wierzyć, w co tylko zapragnie: w potwora spaghetti, Światowida czy Chrystusa. Wiara w istotę nadprzyrodzoną jest ostatecznie sprowadzona do poziomu guseł i zabobonów, które nie przystoją nowoczesnemu człowiekowi.

Zamknięcie krzyża i wiary wyłącznie w kościołach oznacza w rzeczywistości odseparowanie chrześcijańskiej filozofii, etyki i wizji świata od współczesnych państw i żyjących w nim społeczeństw. Widać tu wpływ filozofii niemieckich pozytywistów, którzy dostrzegli, że człowiek uznaje za dobre to, co jest dozwolone, a za złe to, co zabronione. Jeśli więc krzyż ma przestać wisieć w szkołach, Sejmie czy urzędach, gdyż – w myśl liberalno-lewicowych idei – jego obecność jest przejawem dyskryminacji osób innej wiary lub niewierzących, stanie się w pewien sposób zakazany jako symbol opresji i nietolerancji. W zamierzeniu ma więc być symbolem negatywnym, a nie – jak dziś jeszcze w Polsce – nieodłącznym elementem kultury i tożsamości.

Rzadko w naszej politycznej codzienności możemy dostrzec tak namacalny przykład transformacji, jak w przypadku Donalda Tuska. Widać wyraźnie, jak bardzo pragnie zaszczepić na polskim gruncie idee, którymi przesiąkł w Brukseli. Dziś pewnie nie zrobiłby już sobie zdjęcia przy domowym ołtarzyku (nawet jeśli – jak głosi plotka – stojące na nim symbole religijne były pożyczone od bardziej pobożnych kolegów z Platformy), nie brałby ślubu kościelnego tuż przed wyborami, nie klękałby przed papieżem. Choćby wszystkie te gesty z przeszłości były wynikiem hipokryzji, to przecież u jej podstawy leży zdolność rozróżnienia między tym, co właściwe a co nie. I nawet jeżeli uznamy, że przyznawanie się do wiary było wymuszone jedynie wyrachowaną kalkulacją polityczną, to jednak swój przekaz starał się kierować do ludzi, dla których kwestie wiary są istotne.

Dziś jest inaczej. Były premier stara się przenieść konflikt społeczny na inne pole – takie, które na Zachodzie przyniosło sukces liberalnej lewicy. Chodzi o spór cywilizacyjny. O zderzenie ze sobą dwóch porządków: nowoczesnego, którego symbolem jest właśnie Unia Europejska oraz starego, zalatującego kruchtą i przestarzałymi zasadami moralnymi. W tym sporze emocje i nienawiść muszą zostać podniesione na znacznie wyższy poziom, gdyż będzie on dotykał najdelikatniejszych kwestii ludzkiej świadomości, czyli wiary i tożsamości. Co istotne, nie jest tu możliwy żaden kompromis, gdyż liberalno-lewicowa ideologia nie toleruje żadnej konkurencji. Nie może więc współistnieć z chrześcijaństwem, ale musi je zdusić. Tak jak to dzieje się dziś w Hiszpanii czy Francji.

Słowa Donalda Tuska nie są więc ani czczą gadaniną, ani medialną wpadką, ani też chęcią wcielania w życie idei wolności religijnej. Wręcz przeciwnie są dowodem na próbę rozpoczęcia nowej wojny – takiej, jaką Europa Zachodnia ma już w dużej mierze za sobą. Zgodnie zresztą z obowiązującymi w UE opiniami Polska musi przejść tę samą drogę, by dołączyć do państw nowoczesnych i wyzwolonych z więzów przeszłości.

Trudno w tej sytuacji nie nawiązać do niedawnych antykościelnych i antyreligijnych demonstracji w ramach tzw. strajku kobiet. Zbieżność tamtych haseł oraz deklaracji Donalda Tuska jest wyjątkowo uderzająca. W tej sytuacji możemy domyślać się, że protest sprzed kilku miesięcy przechodzi od fazy przemocy do formowania się siły politycznej. Podobny proces znamy z historii innych rewolucji.

Donald Tusk występuje więc dziś w podwójnej roli. Tworzy polityczne ramię siły, która ujawniła się po fali ulicznych protestów oraz pragnie wprowadzać w zapóźnionej Polsce porządek panujący w Unii Europejskiej.

Cały ten projekt może zawierać jednak jeden zasadniczy błąd: marksistowskie przekonanie o historycznym determinizmie, a więc o tym, że losy społeczeństw muszą toczyć się w jednym kierunku. A co więcej, że demokracja w wersji liberalno-lewicowej, jaka obowiązuje dziś w UE, jest rzeczywiście drogą rozwoju i postępu i nie ma dla niej alternatywy. Dzieje Rzeczpospolitej pokazują, że Polacy nie są szczególnie podatni na implementowane z zewnątrz idee.

Inne wpisy tego autora

Kogo obroni ociężała Unia?

Wojownicze wypowiedzi prezydenta Francji Emmanuela Macrona dotyczące wysłania żołnierzy NATO na Ukrainę pokazują, jak pomysł budowy europejskiej armii wyglądałby w praktyce. Nie broniłaby ona Wspólnoty,

Czy Polska pozostanie peryferiami?

Rezygnacja lub odłożenie w czasie wielkich projektów inwestycyjnych nie jest w rzeczywistości odgrywaniem się na PiS. To raczej rezygnacja z ambicji i aspiracji obywateli, która

Koniec koncertu mocarstw

Usilne próby Francji i Niemiec, by utrzymać Rosję w gronie mocarstw, pokazują w rzeczywistości skalę kryzysu, w jakim znalazły się najsilniejsze państwa Unii Europejskiej. Mogą