Ludzie z Extinction Rebellion napisali jakiś czas temu do Sejmu jakiś list. Były w nim znów standardowe dla tej grupy żądania – organizacja jakiegoś panelu klimatycznego i podobne. Ponieważ zostali – całkiem słusznie – zignorowani, zorganizowali protesty w kilku miastach. Też typowe dla siebie, a więc na przykład blokowanie ruchu samochodowego czy bramy wjazdowej. Najbardziej podobało mi się jednak, gdy jedna z aktywistek przykleiła się do drzwi Kancelarii Sejmu. Do tego jeszcze wrócimy.
Do ER mam stosunek ambiwalentny. To może niektórych zaskakiwać, ale ta ambiwalentność wynika z faktu, że mnie jest tych ludzi nawet trochę żal. Nie wątpię, że część z nich ma naprawdę tak wyprane mózgi i tak zrujnowaną psychikę, że wierzą w te wszystkie brednie, które wygadują: o rychłej wojnie klimatycznej, o czekającym nas końcu świata i o tym, że lada moment zaleją nas morza. Nawiasem mówiąc, powinno nam zaimponować szczere wyznanie aktywisty, który zablokował ruch na Moście Poniatowskiego (szczęśliwie tylko na moment), umieszczone na trzymanym przez niego plakacie: „Jestem przerażony, że będę mógł zabić za wodę w wojnie klimatycznej”. Jeśli ów pan już dzisiaj wyznaje, że zdolny jest do zabijania za wodę, to chyba powinniśmy zacząć go naprawdę traktować jak terrorystę?
Część z aktywistów ER to muszą być naprawdę biedni, zgnębieni i zagubieni ludzie, którym należałoby pomóc. Mogłaby tu zadziałać albo intensywna terapia psychologiczna, albo metody typowe dla wyciągania ludzi z sekt.
Z drugiej jednak strony, jakkolwiek nie ma żadnego powodu, żeby traktować ER poważnie, jest to jednak ugrupowanie potencjalnie niebezpieczne, a przynajmniej skrajnie uciążliwe. Jego metodą działania jest bowiem agresywne i nagłe utrudnianie funkcjonowania normalnym ludziom, na razie w małej skali, ale to się może zmienić.
Przede wszystkim jednak ER jest wybitnie szkodliwe poprzez wprowadzanie do debaty elementu skrajnej histerii – jeszcze nawet mocniejszej niż ta szerzona przez pannę Gretę Thunberżankę. Normalną reakcją na histeryków powinno być albo ich całkowite zlekceważenie, albo mocne uderzenie w gębę, żeby oprzytomnieli. Ponieważ mamy tu do czynienia z podmiotem zbiorowym, więc pozostaje tylko ta pierwsza metoda.
Oczywiście histeria ER, która uniemożliwia jakąkolwiek racjonalną debatę, bywa nawet zabawna. Jako że ER pozycjonuje się jako młoda, zbuntowana siła w opozycji do starych zgredów, przypomina to trochę sytuację, gdy ktoś się upiera, że dwa plus dwa to pięć, a kiedy kolejny raz słyszy, że jednak cztery i nic tego nie zmieni, wrzeszczy: „Jesteś dziadersem! A matematyka jest rasistowska!”.
Z drugiej jednak strony sposób, w jaki ER mówi o tym, co należałoby zrobić z klimatem, a może bardziej – z naszym życiem przypomina bardzo sposób rozumowania wielu głównonurtowych klimatystów, tyle że w wydaniu ER więcej jest krzyków. Otóż mówią oni mniej więcej tyle, że strona kosztowa jest kompletnie nieistotna, bo nic nie jest istotne wobec zagłady, która się zbliża, a jakieś dziaderskie debatowanie o stratach i zyskach to marnowanie czasu. Taki sam był przekaz ostatnio wyciszonej panny Thunberżanki – i był to jeden z głównych powodów, dla których uważam, że każdy odpowiedzialny za dobrobyt i życie ludzi polityk, ba – każda szanująca się osoba publiczna, która zasiadała do debaty z tą młodą histeryczką, będąca produktem sprytnego piaru, i tym samym legitymizowała jej wyuczone szlochy, pokrzykiwania i miny, sama się przekreśliła. Tak jak przekreślił się i skompromitował kompletnie Michał Kurtyka, chwalący się, że wypromował pannę Gretę, zapraszając ją na COP 24 w Katowicach.
Wróćmy do uroczej panny z ER, przyklejonej do drzwi Kancelarii Sejmu. Sprawa potoczyła się w tym wypadku bardzo sensownie, ponieważ służby – pogotowie i strażacy – odmówiły interwencji, tłumacząc, że nie ma zagrożenia życia. I tak jak osoba się przykleiła, tak samo się w końcu odkleiła. Widać klej nie był aż tak trwały. Może był to po prostu ekologiczny klej z mąki.
Ten przypadek jest jednak w pewien sposób reprezentatywny. Metoda takich protestów, ulubiona przez różnej maści ekoświrów, jest zawsze podobna: zagrać na wciąż naturalnej wrażliwości ludzi na cudzy los, nawet jeśli ten los sami sobie idioci zgotowali. Weźmy choćby ekologów, przykuwających się do drzew w proteście przed ich wycinką. Albo „wojowników” Grinpicu, blokujących odwierty poprzez podpływanie zbyt blisko (obowiązuje tam strefa ochronna i zgodnie z przepisami należy zaprzestać prac, jeśli znajdzie się w niej ktoś niepowołany). Jest to, powiedzmy sobie szczerze, obłudne żerowanie na tych samych sentymentach, wartościach i uczuciach, z którymi zielona lewica walczy. Trzeba więc w końcu powiedzieć: dość. Bo terrorystom ustępować nie należy.
Jakiś czas temu w ramach protestu aktywiści ER w Londynie poprzyklejali się do samochodów ciężarowych, w ten sposób blokując ruch na kilku ważnych dla miasta mostach. Jednak właściwie dlaczego ktoś miałby się tym przejmować? Jeśli ktoś lubi być wleczony za samochodem – jego sprawa. Jeśli ma taki fetysz, że przykleja się do auta, a wskutek tego zostaje mu zdarta skóra z rąk – cóż, nieco to ekstrawaganckie, ale co kto lubi. Jeżeli ktoś uwielbia, jak zwala się na niego ścięte drzewo, do którego się przykuł – czy można być nietolerancyjnym i oceniać taką drobną dewiację krytycznie? Jeśli wreszcie ktoś doznaje rozkoszy, przyklejając się do drzwi Kancelarii Sejmu, możemy prywatnie uznać to za naprawdę już wyszukaną perwersję, ale bądźmy nowocześni – nie oceniajmy publicznie.
Jestem za tym, żeby następnym razem aktywistom pomóc. Nie mają widocznie z jakiegoś powodu dostępu do wystarczająco mocnych klejów, a przecież wystarczy kupić kilka tubek kleju opartego na cyjanoakrylanie etylu, żeby efekt był trwalszy. Chyba że aktywiści to zwykli pozerzy i boją się trochę naprawdę pocierpieć dla klimatu. Jednak tej myśli do siebie nie dopuszczam.