Najpierw prawo – potem dyscyplina. W obronie nieposłuszeństwa

Doceniasz tę treść?

Polemika z artykułem pana Andrzeja Talagi pt. „Dyskretny urok dyscypliny”

W niniejszym artykule chciałbym podjąć polemikę z wypowiedzią pana Andrzeja Talagi, która ukazała się na stronie Warsaw Enterprise Institute w dniu 26 listopada 2021. Ów krótki tekst podejmuje, w sposób bardzo zresztą ogólnikowy, stary dziewiętnastowieczny dyskurs dotyczący rzekomego polskiego „nierządu” – czyli braku dyscypliny obywatelskiej i społecznej w naszym kraju – z którego wypływać ma słabość kolejnych inkarnacji naszej Ojczyzny.

Wątpliwości budzi już – wielokrotnie stawiana w naszej historiografii – teza, będąca punktem wyjścia do dalszych rozważań. Jak pisze pan Talaga: „Aleksander Bocheński uważał, że największą wadą Polaków jest brak dyscypliny. – Właśnie z tego powodu utracili swoje państwo w XVIII wieku, a potem nie potrafili obronić odrodzonej Rzeczpospolitej – można by dodać”. Zgodnie z tym poglądem walny wpływ na upadek państwa Obojga Narodów wywarła chroniczna polska anarchia – nadmierne przywiązanie do wolności osobistej, przeradzające się w nieumiarkowaną swawolę. Zapewne tak w istocie – do pewnego stopnia – było. Należy sobie jednak zadać pytanie: czy większa dyscyplina społeczna, połączona z bardziej centralistycznym sposobem sprawowania władzy kiedykolwiek, jakiekolwiek państwo przed upadkiem uratowała? Czy ocaliła cezaryczny Rzym przed zalewem barbarzyństwa i wewnętrznym rozkładem? Czy uchroniła monarchię francuskich Ludwików przed osunięciem się w rewolucyjny terror? Trudno sobie wyobrazić kraj bardziej zdyscyplinowany od III Rzeczy Niemieckiej – a przecież nawet nie „pomimo”, ale wręcz „z powodu” tej dyscypliny owo państwo dokonało nie tylko bezprecedensowych w dziejach zbrodni, ale skazało się na równie bezprecedensową klęskę w szaleńczej wojnie. Przodkowie nasi mawiali za starożytnymi filozofami: „mają rzeczypospolite swoje periody”. Po czasie wzrostu przychodzi czas obumierania. I do dzisiaj ludzkość nie wynalazła ustroju, mogącego stać się panaceum na ten stan rzeczy. Pozostaje zatem tylko pytanie: czy ten krótki czas, który został nam dany między narodzinami a nieuchronną śmiercią naszego państwa i kultury, chcemy spędzić jako niewolnicy? Czy też jako ludzie wolni?

Pan Talaga w swojej tezie wyjściowej buduje do tego paralelę między upadkiem I i II Rzeczypospolitej. Trudno jednak, jak sądzę, uznać tę analogię za udaną. Przecież międzywojenna Polska w swych ostatnich latach dążyła właśnie ku centralizacji rządu, do zwiększenia dyscypliny i kontroli nad własnym społeczeństwem. O czasach tak zwanej Sanacji można różnie wyrokować – z pewnością jednak nie da się tego momentu dziejowego uznać za triumf indywidualizmu i swawoli. Przyczyny upadku II Rzeczypospolitej były rozliczne, nadmierne przywiązanie do wolności osobistej do nich jednak nie należało.

W dalszej części tekstu pan Talaga powołuje się na naczelną ideę każdej zdrowej republiki: na rządy prawa, dura lex, sed lex. „Może zatem nakazy i zakazy wprowadzane przez legalne władze nie są wcale takie złe, choćby raziły wolnościowca swoją arbitralnością?” – konkluduje tę część wywodu. Moim zdaniem problem z dzisiejszą polską dyscypliną leży właśnie w owej arbitralności. Klasyczna, zdrowa republika rozumiała, że moralny obowiązek podporządkowania się prawu obowiązuje tylko wtedy, gdy obywatele mają realny i bezpośredni wpływ na tego prawa stanowienie. Ustrój nasz obecny nie spełnia jednak – w mojej ocenie – tego wymogu. Decyzje regulujące nasze życie nie tylko nie pochodzą z woli powszechnej – często nawet stoją z nią w sprzeczności. Sam rytuał wyborczy nie znaczy jeszcze decydowania o czymkolwiek, zwłaszcza w sytuacji, gdy legalna władza nie jest w żaden sposób zobligowana do realizowania swoich wyborczych obietnic. Dziś, jako obywatele, głosujemy wyłącznie na ludzi – nie zaś na konkretne idee i rozwiązania ustawodawcze. Ileż to razy III Rzeczpospolita widziała rządy w praktyce robiące coś dokładnie przeciwnego, niż wcześniej deklarowano? Dodajmy jeszcze, że wiele uciążliwych regulacji życia codziennego pochodzi nie od wybieralnej władzy (nad którą obywatele pewną ograniczoną kontrolę sprawują), ale od aparatu urzędniczego: niewybieralnego, niekontrolowanego i nieponoszącego odpowiedzialności za swoje decyzje. Aparatu przy tym nadaktywnego, ingerującego w obszary zupełnie dla sprawnego działania Rzeczypospolitej obojętne. Nic więc dziwnego, że prawo tym trybem procedowane, postrzegane jako rzecz – właśnie arbitralnie – nadana z góry, nie znajduje poszanowania w oczach wielu naszych rodaków.

Nieprzestrzeganie obostrzeń covidowych, które pan Talaga przywołuje jako przykład owego braku dyscypliny, zasługuje na osobną wzmiankę. Wszak wszelkie ograniczenia wprowadzone w ramach rzekomej walki z rzekomą pandemią (a więc „lockdowny”, obowiązek noszenia maseczek, ograniczenia swobody przemieszczania się etc.) zostały wprowadzone w sposób prawnie wątpliwy, potencjalnie naruszający ład konstytucyjny Rzeczypospolitej. Idąc za radykalną wykładnią tej sytuacji – to właśnie władza narusza w tym przypadku porządek prawny państwa, co w oczywisty sposób uzasadnia wszelki opór, a nawet bunt przeciwko regulacjom. A czy władza polityczna istotnie wykroczyła poza nadane jej formalne prerogatywy? – to pytanie, w tym kontekście, jest mniej istotne. Ważniejsze, że sprawia takie wrażenie. Prawo nasze tak jest mętne i niejednoznaczne, że dopuszcza praktycznie dowolną interpretację. O tym, co jest legalne, a co nielegalne, nie decyduje litera przepisu, ale narracja nadana mu przez tego czy owego prawnika. I ponownie: każe nam się ufać nie tyle ideom, co poszczególnym ludziom – podejrzanym egzegetom, niemającym za sobą często żadnej powszechnej legitymizacji. Takie prawo nie może być fundamentem Rzeczypospolitej – jest tylko ruchomym bagnem, na którym żadna trwała konstrukcja ostać się nie może. Tak długo, jak nie ujednoznacznimy naszego porządku prawnego, nie zmusimy go, by odpowiadał nam jasno i czysto (tak – tak, nie – nie) – tak długo nie można wymagać od obywateli, by ślepo temu porządkowi zawierzyli.

W puencie swego wywodu stawia szacowny Autor pytanie retoryczne: „Co komu po wolności w upadłym państwie?”. Odwróćmy jednak to pytanie: co nam po silnym państwie, mającym naszą wolność w pogardzie? Czyśmy nie po to ustanowili to państwo, by naszej wolności strzegło? Przed sąsiadem, przed gangiem kryminalistów, przed ościennym mocarstwem – ale także przed arbitralnością własnych urzędników? Jeżeli dyscyplina, jak ją pan Talaga definiuje, ma być „samoograniczeniem”, to najpierw sami musimy prawo na siebie stanowić. Bez tego warunku nasza Rzeczpospolita nie będzie niczym innym, niż zorganizowanym aparatem arbitralnego przymusu.

 

Patryk Gawrychowski,
absolwent Kolegium Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego, członek Klubu Konfederacji

Inne wpisy tego autora