Sebastian Stodolak w swoim artykule dla Dziennik Gazeta Prawna pisze:
W czasach coraz większego konfliktu społecznego istnieje ważniejsze pytanie od tego o to, kto ma rację. Dlaczego wierzysz w to, w co wierzysz?
Przypomnij sobie, kiedy ostatni raz toczyłeś ognisty spór. Nieważne, czy była to kwestia polityczna, obyczajowa, czy coś prozaicznego. Z jednym zastrzeżeniem: przypomnij sobie spór, w którym adwersarz nie był – w twojej opinii – ignorantem. Czy nie wydało ci się zagadkowe to, że się z tobą nie zgadza? Twój oponent prawdopodobnie myślał o tobie w ten sam sposób.
Jak zatem wytłumaczyć sytuację, w której osoby o podobnych kompetencjach dochodzą do odmiennych wniosków? Czy jedna strona ma po prostu rzecz lepiej przemyślaną? Albo wie coś, czego nie wiedzą inni? Takie wyjaśnienie to za mało. Wówczas wystarczyłoby, by jedna strona podzieliła się wiedzą z drugą – a doszłyby do porozumienia. Tak się nie dzieje – i w efekcie coraz chętniej zapisujemy się do obozów broniących „mojszej racji”.
Weźmy więc głęboki oddech i odpowiedzmy sobie na pytanie, co tak naprawdę kształtuje nasze przekonania?
Idee w genach
Chętnie wyznajemy mit, że w debacie publicznej uczestniczą dwie różne grupy. Ta, która podpiera poglądy wiedzą, doświadczeniem i logiczną argumentacją, i ta, której poglądy są wynikiem skrzywień poznawczych i niskiej inteligencji. W warunkach konfliktu społecznego ufność w ten mit rośnie i dlatego popularne staje się przy każdej okazji cytowanie badań naukowych i odwoływanie się do akademickich autorytetów (sam to robię) – chcemy w ten sposób udowodnić innym, że nie my przynależymy do błądzących.
Gdyby zmartwychwstał Arystoteles, mogłoby go to ucieszyć. Stagiryta uważał, że wszyscy jesteśmy wyposażeni w skuteczny aparat poznawczy, składający się ze zmysłów i rozumu, oraz że żadna wiedza ani wrodzone predyspozycje nie są dane z góry. Umysł to czysta tablica, na której są zapisywane dane dostarczane przez zmysły, by potem na drodze rozumowej abstrakcji, podpartej zasadami logiki dwuwartościowej (sąd jest prawdziwy albo fałszywy) można było dojść do ogólnych wniosków. A skoro każdy jest do tego zdolny, to właśnie fakt, że w XXI w. jest to powszechną aspiracją, byłby powodem do radości Arystotelesa. – Jak wspaniale! Minęło 2,5 tys. lat, a mój sylogizm logiczny wciąż ma się dobrze – pomyślałby filozof.
Ale jego radość nie trwałaby długo. Mina by mu zrzedła po lekturze naukowych żurnali. Oto nauka ostatnich dekad dostarcza nam poszlak wskazujących, że o poglądach człowieka nie decyduje jego jednostkowy wysiłek w dochodzeniu do prawdy czy upór w odrzucaniu kłamstwa. Zależą one w większej mierze od wychowania, statusu społecznego, ale przede wszystkim od genów czy struktury mózgu.
Badacze – genetycy, psychologowie, neurobiolodzy – zdecydowali, że najlepiej do oceny relacji biologia – przekonania nadaje się spektrum poglądów od konserwatyzmu do liberalizmu. Neurolog Mario F. Mendez pisał w 2017 r. „(…) Różnice między skrajnymi konserwatystami a skrajnymi liberałami nie wynikają wyłącznie z różnic społeczno-ekonomicznych, kulturowych lub innych wyuczonych cech czy też z racjonalnego rozważenia tych kwestii. (…) Wiążą się również z różnicami w osobowości, uwadze, pamięci, percepcji, reakcjach emocjonalnych, rozwiązywaniu problemów”. Mendez twierdzi nawet, że można wyodrębnić w mózgach konserwatystów „układ konserwatywny”, który obejmuje struktury mózgu „wrażliwe na stronniczość, groźbę, wstręt i unikanie”.
Wygląda na to, że konserwatyści i liberałowie mają dwa rodzaje mózgu. Jak mówią niektórzy badacze, mózg czerwony i mózg niebieski, mózg nieufny i zachowawczy, otwarty i ryzykancki, sumienny i chaotyczny, konkurujący i kooperujący. Jak pisze psycholożka Joan S. Rabin w pracy zamieszczonej w kompendium „Psychologia zachowań politycznych w czasach przemian”, strukturalne różnice mózgowe pozwalają „przewidzieć” poglądy polityczne jednostki na poziomie 71,6 proc., co oznacza nawet wyższą moc predykcyjną niż afiliacja polityczna rodziców.
Jeśli chcesz przeczytać więcej, kliknij TUTAJ