Tylko dla zaszczepionych (2)

Doceniasz tę treść?

Argumentów, iż wprowadzenie paszportów covidowych jest pomysłem głupim, szkodliwym i amoralnym zdaje się być tyle, że można by im cały traktat poświęcić. Część z nich przedstawiłem w pierwszej części. Natomiast są w zasadzie tylko dwa argumenty za tym, by ulec pokusie ograniczenia czy zlikwidowania kontaktów między ludźmi różnych kategorii, bo tylko tak choroba może się roznosić. Reszta jest już tylko rozwinięciem, konsekwencją tych podstawowych powodów, dla których odszczepieńców należy odseparować od zdrowej tkanki społecznej – by nie spotykali się „wąskiej ulicy” etc. i nie narażali/zarażali. Jest też trzeci argument – natury politycznej czy ustrojowej, szczególnie głupi i wręcz upadlający.

 

Pierwszy argument jest taki, że niezaszczepieni będą zarażać zaszczepionych. Jaki więc poziom bezpieczeństwa spodziewamy się osiągnąć, by odszczepieńców zostawić w spokoju? Jakie substancje i ile razy trzeba wstrzyknąć szczepionym, by byli bezpieczni? Od jakiego momentu też zagrożenia epidemią wolno zaprowadzać nadzwyczajne przepisy? Rok minął, a my nadal nie odbyliśmy tej dyskusji. O fundamentalnych prawach, o byciu ekonomicznym ludzi decyduje ktoś taki jak Niedzielski i jacyś tam anonimowi eurokraci. I oczywiście nie są w stanie wypracować żadnej uniwersalnej formuły, która odpowiadałaby na zagrożenie, a jednocześnie gwarantowała używanie nowych praw – segregacji sanitarnej, tylko w ściśle określonych, nadzwyczajnych przypadkach. Czy my wiemy, od jakiej liczby ofiar czy zagrożonych uruchamiamy procedurę ratunkową, czy też powinniśmy się kierować wyczuciem i stanem histerycznego pobudzenia u jakichś dziennikarzy i wynikami jakichś badań opinii publicznej? Byle prosty kocioł ma ustawione parametry w zaworze bezpieczeństwa.

W Norwegii do tej pory zmarły 754 osoby, u których wykryto koronawirusa. W całym 2020 roku liczba zgonów była niższa niż rok wcześniej, co oznacza, że pandemia miała zerowy wpływ na ten kraju i poza mediami była pewnie niezauważalna. Jak na pomysł zaprowadzenia naszej unijnej segregacji sanitarnej powinni więc zareagować Norwegowie? Czy my, unijni Europejczycy zdrowszego sortu mamy i od nich wymagać specjalnych zaświadczeń sanitarnych, gdy promem będą przypływać do Bremerhaven? Czy mimo to, że żadnej pandemii u nich nie było, to Norwedzy, powinni przymusowo się zaszczepić bądź przetestować, by pojechać do Hiszpanii, bo inaczej nie zostaną wpuszczeni? Czy na granicy Unii z Norwegią powinien stanąć mur sanitarny? Twierdzę, że ci, którzy chcą pozbawić miliony ludzi należnych praw, nie znają odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania. Nie potrafią określić, co to znaczy „bezpiecznie”, „niebezpiecznie”. Zaprowadzający sanitarny reżim robią to na wyczucie, bez operowania danymi i dlatego, że zakazywanie i kontrolowanie jest najprostsze.

A może nie chodzi wcale o realne zagrożenie tylko o czyjeś obsesyjne poczucie bezpieczeństwa i o opiekuńcze państwo, które ma je zapewniać. Słyszałem argumenty tych, którzy mówili, że sami jako zaszczepieni stali się zakładnikami innych – niezaszczepionych. Że mogliby korzystać już w pełni ze swych praw, tylko wciąż jest grupa ludzi, która im to uniemożliwia, bo nie chce się zaszczepić, czy zrobić sobie testu. To w polskich warunkach jest szczególnie groteskowe, bo kto chce się szczepić, ten musi czekać na terminy, a testu (póki nie ma objawów) zrobić sobie nie może. By więc zaspokoić czyjeś oczekiwania, to tak naprawdę powinno się zachorować i ewentualnie ozdrowieć. Czyjeś poczucie „egoistycznej wolności” powinno ustąpić przed czyimś „egoistycznym poczuciem bezpieczeństwa”. Rzecz sprowadza się do tego, że X jest wściekły, bo nie może wejść do restauracji, bo Y się nie zaszczepił. Można spojrzeć na sprawę od drugiej strony: A niby z jakiej racji Y ma się szczepić tylko dlatego, że X chce do knajpy pójść, hę? Wszystkie zagrożenia pandemiczne związane są tylko z ludzkimi interakcjami. Może więc ci, co się obawiają, niech siedzą zamknięci w domach. Nikt nikogo nie zmusza do wychodzenia z nich. Dlaczego ich „egoistyczne poczucie bezpieczeństwa” ma być ważniejsze od „dobra ogólnego”, jakim są możliwość uczenia się, pracowania, podróżowania etc.

Drugi argument z serii zdrowotnych sprowadza się do tego, że jak się niezaszczepieni pochorują na covid, to mogą poblokować miejsca w szpitalach zaszczepionym, którzy pochorowali się na coś innego. Ci, którzy go podnoszą, zablokują kiedyś miejsca w szpitalach psychiatrycznych. Paranoje i obsesje bywają niebezpieczne i podlegają leczeniu. Najgorsze jest owo totalitarne myślenie, które każe ludziom sprawdzać, jak żyją inni i czy aby ich styl życia – dieta, nałogi, aktywność fizyczna etc. – nie prowadzi do zajmowania szpitalnych miejsc. To najlepszy i stosunkowo tani sposób na doprowadzenie do tego, by wszyscy wszystkich znienawidzili. Ot, jak jednym splunięciem, strzepnięciem palcami, a potem podpisem można by zlikwidować jakąkolwiek solidarność społeczną, poczucie więzi i wspólnoty. Ziejemy na siebie z powodów politycznych, więc dorzućmy sobie jeszcze sanitarne nagonki.

Do tej gorszej kategorii ludzi – zarażających, możemy zostać zakwalifikowani bez żadnej swej „winy”. Kłamstwem bowiem jest twierdzenie, że tylko od naszej woli, naszych działań zależy to, czy te zezwolenia na życie w społeczeństwie zdrowych i rumianych będziemy mieli. Unia planuje wprowadzić w czerwcu swe paszporty, czyli wtedy, gdy nie wszyscy będą mieli nawet szanse na przymusowo dobrowolne szczepienie. Niektórzy z powodów zdrowotnych nigdy zastrzyku nie otrzymają. Czy zostaną więc skazani na wieczne robienie testów przed każdą podróżą, czy udziałem w masowej imprezie. Czy entuzjaści czystości sanitarnej wytłumaczą im wtedy, że np. tacy cukrzycy ciągle robią sobie testy i jakoś z tym sobie radzą, więc ty człeku sanitarnie podejrzany, jeśli chcesz z nami zdrowotnie prawidłowymi na Costa del Sol polecieć, to śmigaj do apteki czy lekarza.

Pojawiają się argumenty natury politycznej, czy wręcz ustrojowej, że jeśli certyfikaty zostaną przyjęte przez Unię, to my i tak w tej sprawie nie będziemy mieli nic do powiedzenia. Czyli Unia, to już nie my, tylko jakaś zewnętrza, zwierzchnia organizacja, która narzuca swe porządki. To nie Polacy, Chorwaci, Duńczycy, Czesi decydują o tym, co się postanawia, tylko jacyś Brukselgowie. Ode mnie oczekuje się, że wobec majestatu Unii zamilknę, bo jestem jak poddany z podbitej krainy i później peryferyjnej prowincji Imperium Rzymskiego, któremu oświadcza się „Roma locuta, causa finita” – Rzym przemówił, sprawa zakończona.

Bez owych certyfikatów, gdy inne narody będą je miały, my Polacy stać mielibyśmy się jakimiś obywatelami Unii drugiej kategorii. A może jest odwrotnie – może to ci, którzy muszą wykazywać, że przeszli jakąś chorobę albo zrobili sobie zastrzyk, by wejść do restauracji, czy polecieć samolotem staja się jakimś „gorszym sortem”. Może to ci, którzy nie potrzebują żadnych aplikacji, testów, wykazów boleści stają się obywatelami pierwszej jakości. Jakże nędznym jest twierdzenie, że musimy zrobić coś, tylko dlatego, że robią to inni. Ci, którzy przywołują głosy skompromitowanej w pandemii Unii, nawet nie silą się, by przekonywać, że chodzi o bezpieczeństwo, o zdrowie. Im wystarcza słowo z Brukseli płynące, by uniżenie wdrażać.

Zwolennicy paszportów nagle stają się też obrońcami indywidualnej „egoistycznej wolności”, wskazując, że do Hiszpanii się na wakacje nie pojedzie. Ja rozumiem determinację takich państw jak Hiszpania czy Chorwacja, które drżą na myśl o utracie kolejnego sezonu turystycznego. Ale to jest ich problem, a nie nasz i może ja dla „dobra ogólnego” powinienem na wakacje zostać w Polsce i u swoich rodaków wydać pieniądze. Kto komu miałby robić łaskę: czy ja Hiszpanom, którzy wpadli na ten koszmarny pomysł z paszportami, czy oni mnie, zgadzając się, bym do nich pojechał, jak zaopatrzę się odpowiednie zaświadczenia? Wedle logiki paszportowców to ja powinienem zabiegać u właściciela hotelu czy restauracji, bym u nich zagościł.

Zwolennicy zaprowadzania nowych, sanitarnych porządków muszą zmierzyć się z kilkoma problemami, których nie przewidzieli. W Wielkiej Brytanii restauratorzy, hotelarze, właściciele klubów i pubów etc. ogłaszają, że nie będą od swych klientów wymagać żadnych zaświadczeń. Motywacja jest czysto aksjologiczna – chodzi o wolności obywatelskie. Rząd Johnsona niezdecydowany i rozkraczony jak Hamlet nad cmentarnym dołem śle obywatelom sprzeczne komunikaty. I chciałby segregacji i boi się, a może tylko podpuszcza eurokratów, by tym korzystniej na tle Unii wypaść. Szczepionkowa kompromitacja Brukseli i sukces Londynu dla wielu były ostatecznym potwierdzeniem słuszności Brexitu. Teraz Brytyjczycy obserwują miotanie się Unii z funduszami odbudowy i zaprowadzaniem owych zielonych certyfikatów. Po drugiej stronie kanału La Manche – wolność. Czy Hiszpanie mieliby zmusić hordy Brytyjczyków lądujące na Ibizie, czy w Marbelli, by okazywali jakieś sanitarne zaświadczenia? Cały unijny koncept opiera się o kilka założeń nad wyraz delikatnej konstrukcji. Unijnym urzędolnikom prawdopodobnie nawet do głowy nie przyszło stawianie sobie pytań: a co będzie, jak jakieś państwo wyłamie się i oznajmi: przybywajcie wy Brytyjczycy ze swoimi funtami na Azory, na Cyklady albo do Tunezji, czy Turcji, gdzie nikt niczego nie będzie od was wymagał. Hiszpanią rządzą komuniści i socjaliści, którym drogi jest koncept segregowania ludzi, zakazy i nakazy. Oni spartolą wszystko, za co się zabiorą, więc ta rozpaczliwa próba ratowania turystyki i ściągania gości, a właściwie ich pieniędzy, może skończyć się tak, że wszyscy pojadą tam, gdzie nikt nie będzie od nich wymagał karty sanitarnej.

Na razie Unia może powoływać się na przykład Izraela, jak jednak tłumaczyć będzie sanitarny reżim, gdy nie zostanie on wprowadzony w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych? Po drugiej stronie oceanu szanse na takie rozwiązania są małe, zwłaszcza że rząd staje przed ogromnym problemem. Skończyli się chętni do szczepień. Wizyty są masowo odwoływane, zamykane są punkty, bo aż 37 procent Amerykanów odmawia przyjęcia szczepionki. Jedni stanowczo, inni mówią, że przyjrzą się temu, co się dzieje dalej z pandemią i z tymi, którzy przyjęli Pfizera czy Modernę, może będą czekać na kolejne wyniki badań. Tak czy owak, nie wydaje się, by dało się zaprowadzić porządek, w którym 60 procent żyje swobodnie, a niemal 40 procent podlega ograniczeniom. Czy 60 procent zmusi 40 procent płaskoziemców do przyjęcia szczepionek?

Ja jestem prasłowiański, piastowski, PRL-owski Polak z dziada pradziada (z baby to już niekoniecznie) więc wiem, że nie ma nic bardziej trwałego niż prowizorki, chwilowe rozwiązania i przejściowe trudności w zaopatrzeniu. Właśnie mija 70. tydzień dwutygodniowych obostrzeń sanitarnych, czwarty termin uzyskania odporności zbiorowej, kolejny rok chwilowego VAT-u na poziomie 23 procent. W żadne zapewnienia, że ten pandemiczny paszport sanitarny miałby być tylko na 12 miesięcy, nie wierzę. Nie mam najmniejszego zaufania do tych, którzy mieliby go wprowadzać. Nie wolno dawać tak ostatecznego i złego narzędzia politykom i urzędnikom. Raz dostaną i pokochają jak Niedzielski swe wystąpienia syntezatora mowy i to nawilżające go poczucie władztwa nad nami.

Inne wpisy tego autora