Skoro nie węgiel i gaz, to zostaje atom

Doceniasz tę treść?

W najnowszym felietonie dla Biznes Interia Robert Gwiazdowski pisze:

„Ludzie postępują rozsądnie dopiero wówczas, gdy wszystkie inne możliwości zawiodą” – głosi jedno z najsłynniejszych praw Murphy’ego. Drugie głosi, że „jak coś może pójść źle, to na pewno pójdzie”.

Owszem, wiem, że lepsze są odnawialne źródła energii. Są bardziej liberalne, wolnościowe, wolnorynkowe i kapitalistyczne. I właśnie dlatego takie nie powstaną w socjalistycznym państwie. Zwłaszcza, że musiałyby być rozproszone i prosumenckie. A projekt prosumenckiej ustawy został w 2014 roku zablokowany przez państwowe molochy energetyczne. Rękami posłanek i posłów oraz senatorek i senatorów wraz z ręką prezydenta.  

Najpierw pojawił się pomysł, aby każdy, kto zbuduje przydomową czy przyzakładową elektrownię, mógł sprzedać nadwyżki komu chce. Oczywiście mogliby to być tylko sąsiedzi, bo przecież ktoś, kto zbudowałby ją powiedzmy w Pcimiu, nie zbudowałby linii energetycznej do powiedzmy Płocka. Został on wykpiony i uwalony. Powstało obligo sprzedawania wyprodukowanej energii zakładom energetycznym (w większości oczywiście państwowym). Ale zakładano przynajmniej, że taki ktoś sam będzie płacić za prąd tylko za różnicę między zużytą energią a wyprodukowaną. To dość popularne w wielu krajach rozwiązanie nazywane net-meteringiem. No ale chwilę później i ten pomysł został uwalony. Małych producentów obciążono swoistym haraczem na rzecz zakładów energetycznych za to, że będą kupowały od nich tę energię, do sprzedawania której akurat ich najpierw zmuszono. Haraczem była część wyprodukowanej energii.

Jak zliberalizowano na troszkę rynek fotowoltaiki w 2016 roku, to w trzy lata indywidualni producenci zainstalowali na przysłowiowych dachach ogniwa o mocy porównywalnej z elektrownią Bełchatów. Państwowe molochy energetyczne oświadczyły więc, że – mówiąc obrazowo – „druty się przegrzewają”. PiS się więc rakiem wycofał z tego, co sam dobrze zrobił.

No i cały liberalizm, wolny rynek i kapitalizm szlag trafił. Nie tylko zresztą z rozwiązań prosumenckich zrezygnowano. Ze zbytniego rozpraszania produkcji też. Największym właścicielem farm wiatrowych zamierza być dziś państwowy PKN Orlen. Farmy te buduje na Bałtyku, na koncesji oczywiście państwowej. I tak wygląda „rozproszenie”.

Całość felietonu można przeczytać TUTAJ.

Inne wpisy tego autora

(Nie)Praworządność

Idea rządów prawa stała się w Polsce przedmiotem ożywionego dyskursu prawnego po wyborach (prezydenckich i parlamentarnych) w 2015 roku, który sprawia, niestety, wrażenie politycznego, a