Zdaniem posła Marka Rutki, szefa Parlamentarnego Zespołu ds. Odbudowy Ukrainy, jest to „ogromną szansą dla polskiego biznesu”, a Jarosław Fuchs, wiceprezes Banku Pekao, prognozuje, że rola Polski w całym tym procesie będzie „kluczowa”, zwłaszcza że – jak zauważa z kolei szef giełdy Marek Dietl – „nasze firmy cechuje niespotykana w Europie elastyczność i umiejętność odnajdywania się w nowej rzeczywistości”. Niektórzy analitycy szacują, że dzięki odbudowie Ukrainy PKB naszego kraju może wzrosnąć o 190 mld zł. Stawka jest wysoka, entuzjazm wydaje się więc na miejscu.

To jednak za mało. Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zauważył trzeźwo na Twitterze, że wojna trwa, więc na razie w grę wchodzą tylko rozmowy, czyli „tworzenie klimatu” i „kupowanie losu na loterii”. Czy możemy w niej wygrać, skoro – zanim nadeszły trzy plagi (pandemia, wojna i inflacja) – Ukraina nie była dla polskich firm głównym kierunkiem rozwoju?

Odbudowa Ukrainy tak. Ale od kiedy?

W pewnym sensie odbudowa już trwa. Ukraińcy starają się na bieżąco udrażniać zniszczone drogi i przywracać do funkcjonowania uszkodzoną infrastrukturę wodną oraz energetyczną na odzyskanych terenach. Korzystają przy tym z ponad 37 mld euro przekazanych im dotąd w ramach wsparcia humanitarno-gospodarczego przez inne państwa oraz międzynarodowe instytucje, takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wiele z tych działań ma charakter prowizoryczny – nie ma pewności, że te same obszary nie staną się ponownie celem ataku. Rosjanie mogą celowo paraliżować działania Ukraińców, np. z pomocą nabywanych prawdopodobnie w Iranie dronów czy pocisków dalekiego zasięgu, o czym boleśnie przekonaliśmy się, gdy 10 października zbombardowali największe miasta Ukrainy. Żadna brygada budowlana nie będzie lać asfaltu, ryzykując śmierć w wyniku ostrzału. Dopóki więc trwa pełnoskalowa wojna, nie można mówić o pełnoskalowej odbudowie Ukrainy – zwłaszcza z udziałem zachodnich, w tym polskich, firm.