Gdy skończy się wojna w Ukrainie, ktoś będzie musiał ponownie wylać asfalt, zbudować mosty i rurociągi, odbudować szkoły i domy, zainwestować w usługi. Aby polskie firmy miały za co kupować losy na tej ukraińskiej loterii, trzeba naszym decydentom doradzić to samo, co radzi swoim pacjentom prof. Jordan Peterson. „Zanim zaczniesz naprawiać świat, zaściel łóżko, posprzątaj pokój!” – mówi psycholog. Drodzy decydenci, posprzątajcie Polskę, bo jeśli nie, to nasi przedsiębiorcy, mimo najlepszych chęci, naprawiać Ukrainy po wojnie nie będą.
Zdaniem posła Marka Rutki, szefa Parlamentarnego Zespołu ds. Odbudowy Ukrainy, jest to „ogromną szansą dla polskiego biznesu”, a Jarosław Fuchs, wiceprezes Banku Pekao, prognozuje, że rola Polski w całym tym procesie będzie „kluczowa”, zwłaszcza że – jak zauważa z kolei szef giełdy Marek Dietl – „nasze firmy cechuje niespotykana w Europie elastyczność i umiejętność odnajdywania się w nowej rzeczywistości”. Niektórzy analitycy szacują, że dzięki odbudowie Ukrainy PKB naszego kraju może wzrosnąć o 190 mld zł. Stawka jest wysoka, entuzjazm wydaje się więc na miejscu.
To jednak za mało. Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zauważył trzeźwo na Twitterze, że wojna trwa, więc na razie w grę wchodzą tylko rozmowy, czyli „tworzenie klimatu” i „kupowanie losu na loterii”. Czy możemy w niej wygrać, skoro – zanim nadeszły trzy plagi (pandemia, wojna i inflacja) – Ukraina nie była dla polskich firm głównym kierunkiem rozwoju?
Odbudowa Ukrainy tak. Ale od kiedy?
W pewnym sensie odbudowa już trwa. Ukraińcy starają się na bieżąco udrażniać zniszczone drogi i przywracać do funkcjonowania uszkodzoną infrastrukturę wodną oraz energetyczną na odzyskanych terenach. Korzystają przy tym z ponad 37 mld euro przekazanych im dotąd w ramach wsparcia humanitarno-gospodarczego przez inne państwa oraz międzynarodowe instytucje, takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wiele z tych działań ma charakter prowizoryczny – nie ma pewności, że te same obszary nie staną się ponownie celem ataku. Rosjanie mogą celowo paraliżować działania Ukraińców, np. z pomocą nabywanych prawdopodobnie w Iranie dronów czy pocisków dalekiego zasięgu, o czym boleśnie przekonaliśmy się, gdy 10 października zbombardowali największe miasta Ukrainy. Żadna brygada budowlana nie będzie lać asfaltu, ryzykując śmierć w wyniku ostrzału. Dopóki więc trwa pełnoskalowa wojna, nie można mówić o pełnoskalowej odbudowie Ukrainy – zwłaszcza z udziałem zachodnich, w tym polskich, firm.
(…)
MŚP też mogą odbudowywać Ukrainę
Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda podał, że zainteresowanie odbudową Ukrainy wyraziło dotąd już 1,2 tys. polskich firm. W Polsce mamy jednak tylko ok. 3,7 tys. dużych firm, a że jest niezbyt prawdopodobne, że co trzecia z nich widzi swoją szansę nad Dnieprem, chodzi prawdopodobnie także o przedsiębiorstwa mniejsze. Wśród ekspertów dominuje przekonanie, że to duże podmioty – zdolne budować autostrady i stawiać linie wysokiego napięcia – będą najistotniejsze w pierwszej fazie odbudowy. W praktyce jednak także MŚP będą miały pole do działania. Są bardziej sterowne, elastyczne i mogą znaleźć swoje nisze tam, gdzie duzi nie wywąchają istotnych zysków, czyli w lokalizacjach ubogich i najbardziej potrzebujących wsparcia. Co więcej, małe firmy mogą tworzyć konsorcja zwiększające ich pozycję negocjacyjną w przetargach nawet wobec największych graczy z innych państw.
Według szefostwa Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu do odbudowy Ukrainy zgłaszają się najczęściej firmy budowlane, z sektora konsumenckiego, farmaceutycznego, chemicznego i mechanicznego. Czy to właściwe kierunki? Budowlanka – oczywiście tak. Szacuje się, że dotąd zniszczeniu uległo na Ukrainie co najmniej 25 tys. km dróg (w tym 8,8 tys. km o znaczeniu strategicznym), 322 mosty i 140 tys. budynków mieszkalnych, do tego setki dworców, kilometrów linii energetycznych i telekomunikacyjnych, wiele szpitali, szkół czy obiektów administracji publicznej. Rzecz jasna większość szkód skoncentrowana jest na wschodzie kraju i w obszarach miejskich. Są to miejsca o bardzo dużym znaczeniu dla ukraińskiej gospodarki jako całości, głównie jeśli chodzi o produkcję przemysłów ciężkiego, rafineryjnego czy chemicznego.
Rząd Ukrainy rozpisał odbudowę na trzy okresy. Trwający wiąże się z najpilniejszymi inwestycjami. Do 2025 r. ma się skończyć odbudowa zniszczeń, a do 2032 r. – modernizacja. Najbardziej kapitałochłonnym obszarem inwestycji będzie mieszkalnictwo, infrastruktura transportowa i energetyka, ale etap „nowoczesności” ma objąć także np. kulturę i sport czy infrastrukturę socjalną. Stąd wniosek, że właściwie każda firma poruszająca się w obrębie infrastrukturalnego łańcucha wartości znajdzie coś dla siebie. Także te zajmujące się usługami takimi jak consulting czy obsługa prawna. To nisze szczególnie interesujące dla polskich przedsiębiorców.
Kluczem do pozyskania środków inwestycyjnych w Ukrainie będzie transparentność. Polacy zdążyli nabrać doświadczenia w zarządzaniu projektami unijnymi i znają wymogi przejrzystości, są więc dobrze przygotowani do organizowania procesów odbudowy od strony koncepcyjnej, korporacyjnego compliance (reguły przejrzystości) i rozliczania ich efektywności.
(…)
Apetyt polskich firm na zagranicę z czasem jednak rośnie. W 2021 r. całkowity stan należności z tytułu polskich inwestycji bezpośrednich w Ukrainie wynosił ok. 570 mld euro (przeliczając po obecnym kursie), co dawało temu rynkowi 11. miejsce wśród państw, w których inwestują Polacy (z wyłączeniem Luksemburga, Malty i Cypru – krajów wykorzystywanych do optymalizacji podatkowej). Z kolei nasz eksport na Ukrainę w 2021 r. był wart 6,3 mld euro (nieco ponad 2 proc. całości). Polscy przedsiębiorcy nie są w ciemię bici i jeśli dostrzegą możliwość zarobku na tamtejszym rynku, to tego nie zignorują. Tyle że sam zysk na horyzoncie to za mało. Bardzo poważnym hamulcem ekspansji polskich firm są nasze wewnętrzne regulacje, zmienność i niska jakość polskich przepisów podatkowych, niewydolność sądów, a także – od niedawna – nierównowaga makroekonomiczna wynikającą z nieadekwatnej polityki pieniężnej NBP. W tych dziedzinach nie dzieje się nic dobrego. Nawiasem mówiąc, otoczenia biznesowego nie poprawia straszenie polskich firm podatkiem od ponadnormatywnych zysków. Ono je psuje. Podobnie jak pomysł ustawowego skracania tygodnia pracy do 35 godzin, co byłoby de facto kolejnym finansowym obciążeniem nałożonym na pracodawców. Od lipca 2023 r. całkowity koszt zatrudnienia pracownika na pensji minimalnej wyniesie 4337 zł. Oznacza to dodatkowy roczny koszt w wysokości ponad 6 tys. zł na pracownika. Dla zakładu zatrudniającego 200 osób to 1,2 mln zł rocznie. Takie pomysły ograniczają realną chęć inwestowania (relacja inwestycji do PKB w naszym kraju nie przekracza 17 proc., a to o 5 pkt proc. mniej, niż wynosi średnia dla państw OECD). Do tego dochodzi kwestia wartości złotego. W wyniku inflacji, która przekłada się zarówno na ceny w sklepach, jak i na koszty produkcji, firmy zastanawiają się obecnie przede wszystkim na tym, jak ratować marżę. Byle przetrwać. Wskaźnik PMI odzwierciedlający koniunkturę w przemyśle od niemal pół roku znajduje się poniżej 50 pkt (we wrześniu wyniósł 43 pkt), co oznacza głęboki pesymizm polskich firm.
Aby polskie firmy miały za co kupować losy na tej ukraińskiej loterii, trzeba naszym decydentom – z obecnego i kolejnych rządów – doradzić to samo, co radzi swoim pacjentom prof. Jordan Peterson. „Zanim zaczniesz naprawiać świat, zaściel łóżko, posprzątaj pokój!” – mówi psycholog. Drodzy decydenci, posprzątajcie Polskę, bo jeśli nie, to nasi przedsiębiorcy, mimo najlepszych chęci, naprawiać Ukrainy po wojnie nie będą.
Cały artykuł można przeczytać TUTAJ.