Choć geopolityków emocjonuje walka o światową dominację między Chinami a USA, możliwe, że gospodarczo-politycznym układem sił wstrząśnie inna potęga.
Słyszeliście o „powstaniu białych”? W 1883 r. Anglicy wprowadzili w indyjskiej kolonii prawo, które pozwalało induskim adwokatom bronić oskarżonych bez względu na ich kolor skóry (wcześniej mogli reprezentować jedynie niebiałych). W planach było także dopuszczenie Indusów do stanowisk sędziowskich. Biali mieszkańcy kolonii ostro zaprotestowali, gdyż taki awans rdzennych mieszkańców oznaczałby dla nich utratę przywilejów.
Głosem „powstańców” został przedsiębiorca herbaciany J.J.J. Keswick, który – jak relacjonuje historyk Niall Ferguson w „Imperium” – pytał swoich licznych zwolenników: „Czy kogo to dziwi, że musimy protestować – i jeśli powiemy, że ci ludzie nie są w stanie rządzić nami, że nie mogą nas sądzić, że nie będziemy sądzeni przez nich?”.
Od wypowiedzenia tych słów minęło prawie 140 lat. I nie dość, że sędziowie Indusi to dziś całkiem zwyczajny widok na salach sądowych nie tylko w Indiach, lecz nawet w Wielkiej Brytanii, to jeszcze Indus z pochodzenia, Rishi Sunak, zaczął właśnie Brytyjczykami rządzić. Keswick przewraca się dzisiaj w grobie. Ale jego pośmiertne obroty dopiero nabiorą tempa, gdy subkontynent stanie się dla świata w pewnej mierze tym, czym w XIX w. była Wielka Brytania: motorem rozwoju gospodarczego.
1,4 mld umysłów
Indie to wschodząca gwiazda globalnej gospodarki. Jej blask ma szansę w kilka dekad przyćmić Chiny. Sunak w roli premiera rządu Jego Królewskiej Mości nie jest tak jasnym sygnałem rosnącej potęgi tego kraju jak Sundar Pichai, który od 2015 r. szefuje spółce Alphabet (Google). Pichai – w przeciwieństwie do Sunaka – urodził się w Maduraju, a nie w Southampton w Anglii. Albo jak urodzony w Hajdarabadzie Satya Nadella, szef Microsoftu. Albo jak Arvind Krishna, szef IBM, urodzony w dystrykcie West Godavari. Albo jak kilkunastu innych wybitnych menedżerów przewodzących najważniejszym globalnym spółkom, takim jak: Novartis, PepsiCo, Albertsons Companies, Deloitte, Adobe, Flex, Micron czy NetApp.
Dlaczego za oznakę potęgi subkontynentu mają uchodzić induscy ekspaci robiący kariery w USA? Z tej prostej przyczyny, że kariery te świadczą o ogromnym potencjale obywateli subkontynentu – zwłaszcza że wielu wybitnych Indusów odebrało wyższe wykształcenie także na miejscu, a nie tylko na emigracji. To w ojczyźnie rozwijali swoje główne kompetencje. I właśnie w tym kontekście należy patrzeć na fakt, że kraj zamieszkuje aż 1,417 mld umysłów, a populacja tego kraju ma według prognoz ONZ przewyższyć populację Chin (1,452 mld) już w przyszłym roku.
Ranking Banku Światowego mierzący jakość kapitału ludzkiego (Human Capital Index) mocno zaniża potencjał Indii, plasując je dopiero na 116. miejscu wśród 180 klasyfikowanych państw. A przecież obywatele tego kraju mają dziś coraz mniej ekonomicznych powodów, by opuszczać ojczyznę. Należy ona do ścisłej światowej czołówki, jeśli chodzi o tempo wzrostu PKB. W 2021 r. Indie zanotowały 8,1 proc. wzrostu, zrównując się z Chinami. Co więcej, gdy od 2010 r. PKB Chin słabł, te rosły momentami szybciej od sąsiada, w latach 2013–2018 zaś były najszybciej rosnącą dużą gospodarką świata. Globalnie znane są przede wszystkim z rozwiniętego przemysłu chemicznego i IT, których obroty to w sumie niemal 400 mld dol. W pandemii przekonaliśmy się, że mają dla świata znacznie większe znaczenie: są globalną fabryką leków oraz zaspokajają ok. 50 proc. światowego popytu na szczepionki. Jeśli chodzi o produkcję żywności, są drugie na świecie, eksportując produkty o wartości ponad 35 mld dol. rocznie. Rolnictwo ma tam wciąż bardzo wysoki udział w PKB – ok. 14 proc. (i pomyśleć, że 70 lat temu Indiom groziła klęska głodu). Są także olbrzymim, bo piątym na świecie, producentem aut i dynamicznie rosnącym rynkiem konsumenckim. Stają się także innowacyjne – w Global Innovation Index regularnie awansują. Obecnie zajmują 40. pozycję na 132 oceniane państwa. Polska wyprzedza je o zaledwie dwa oczka i, niestety, wkrótce przestanie.
Ktoś na pewno zauważy – słusznie! – że Nowe Delhi wciąż dzieli od Pekinu gospodarcza galaktyka. Pod względem siły nabywczej PKB Indii jest, owszem, trzecie na świecie (11 bln dol.), ale niemal trzykrotnie niższe od chińskiego. Co więcej, choć PKB per capita Indii w ciągu ostatniej dekady wzrósł o 67 proc., to chiński niemal się podwoił. Dodatkowo kraj ma problemy związane z finansami publicznymi (wysoki dług publiczny – 84 proc. PKB) i z toksycznymi aktywami w zależnym od polityków systemie bankowym. Nie jest więc aż tak wesoło. Prawda jest taka, że Indie mogłyby być już znacznie bardziej rozwinięte – a nie są.
(…)
Oby nie jak Chiny
Paradoksalnie to, co było dotąd zaniedbywane, może teraz stanowić impuls do rozwoju – pisze o tym prof. Geoffrey Garrett z Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Po pierwsze, zwraca uwagę na to, o czym już napisałem: na przewagę demograficzną kraju. „Indyjska dzietność pozostanie wysoka (…) i będzie to wielki zasób założycielski dla gospodarki” – zauważa. Po drugie, potencjał inwestycyjny tamtejszej gospodarki. Indusi inwestują ok. 30 proc. swojego PKB. Jak bardzo przyspieszą, gdy zbliżą się do chińskiej 50-proc. stopy inwestycji? A zbliżą się do niej, prognozuje Garrett, nie tak jak Pekin – bo nie dzięki inwestycjom finansowanym przez państwo, a dzięki sektorowi prywatnemu. „Odpowiedzią nie będą inwestycje rządowe, ponieważ państwo indyjskie jest skrępowane endemicznymi deficytami budżetowymi. Dobrą wiadomością jest to, że sektor prywatny jest gotowy do wkroczenia” – tłumaczy badacz. Po trzecie, Indie to – również w przeciwieństwie do Chin – demokracja. Z jednej strony oznacza ona mniej zdecydowany i podatny na gry różnych interesów aparat państwa, jeśli chodzi o rynkowe reformy. Garrett zwraca uwagę, że np. brak rozbudowy i modernizacji kolejnictwa to wynik stuporu niezwykle silnego lobby państwowych kolei. Z drugiej strony indyjska demokracja to większe bezpieczeństwo polityczne, coś, czego brak w autorytarnych Chinach.
W skrócie: przed Indiami wiele wyzwań, a ich wzrost do potęgi przewyższającej Chiny i uzupełniającej USA będzie mierzony raczej dekadami niż latami – mimo to jest on bardzo prawdopodobny. Owszem, według prognoz wzrost PKB w Indiach w 2022 r. i w przyszłym roku, jak wszędzie na świecie, wyhamuje, ale w kolejnych latach odzyska najprawdopodobniej wysoką dynamikę. Analitycy zauważają, że Nowe Delhi – dzięki wysiłkom dyplomatycznym premiera Modiego – ma relatywnie stabilną pozycję na arenie międzynarodowej, umiejętnie lawirując między USA, Chinami a Rosją. A stabilność w połączeniu z dostępem do wciąż taniej siły roboczej to lep na przedsiębiorców z tej tak zwanej realnej gospodarki – przemysłu – którą Indusi chcą obecnie rozwijać.
Magnat biznesowy Ashok Hinduja diagnozuje: „Widzimy nadchodzącą recesję w Stanach Zjednoczonych, recesję w Wielkiej Brytanii, w Europie, problemy w Chinach, (problem) w Azji Południowo-Wschodniej pod wpływem strachu przed Chinami i Tajwanem. Koncentrujemy się więc na Indiach jako rynku wschodzącym. To najbardziej perspektywiczny rynek”. Konglomerat Hinduja Group to symbol nowych Indii. Ma firmy w wielu branżach i działa w 40 państwach świata – w tym w USA i Szwajcarii – a jednak główna siedziba mieści się na subkontynencie.
Inne wpisy tego autora

Gospodarczy Oppenheimerzy. Ekonomia wojenna w historii ludzkości
Sebastian Stodolak 25/09/2023
Kto wie, kiedy może walczyć, a kiedy nie może, odnosi zwycięstwo – pisał Sun Tzu w „Sztuce wojny”. Dzisiaj pewnie dodałby, że przydałaby mu się

Polityczne mity i przekłamania na temat imigrantów
Sebastian Stodolak 18/09/2023
Dyskusja na temat imigrantów pełna jest mitów i przekłamań. Nic dziwnego. Na prawdzie traci zarówno prawica, jak i lewica. „Ten problem zniszczy Nowy Jork. Przybywa

Kapitał na tronie. Motywy działania biznesmenów w polityce nie są klarowne i proste
Sebastian Stodolak 11/09/2023
Czy bycie osiągającym sukcesy przedsiębiorcą predestynuje do zarządzania państwem? Niektóre małe państwa mają dla globalnej polityki wyjątkowe znaczenie. To np. Tajwan. Losy tego kraju, w