Amerykanie znów są przywódcami Zachodu, pokazując Rosjanom ich miejsce. Chińczycy to rozumieją. I żeby była jasność: Tajwan jest ważniejszy dla USA niż Ukraina. Jeśli tak mocno wspierają Kijów, tym bardziej pomogą Tajpej – uważa prof. Michał Lubina z Uniwersytetu Jagiellońskiego, politolog, specjalista ds. Dalekiego Wschodu i Rosji.
Czy Tajwańczycy obawiają się chińskiej inwazji?
Nie. Najwyraźniej nie słuchali naszych ekspertów i się nie przestraszyli. (śmiech) Ale prawdę mówiąc, sam byłem zaskoczony ich postawą. Przyleciałem na Tajwan w dniu, w którym Nancy Pelosi, spikerka amerykańskiej Izby Reprezentantów, odlatywała, i sam miałem obawy, co się może wydarzyć. Spodziewałem się, że napięcia z Chinami będą tam tematem numerem jeden. Ale będąc już na miejscu, mógłbym – gdybym nie śledził mediów – w ogóle nie zauważyć, że coś się dzieje. Ludzie żyją normalnie, nie ma paniki, nikt nie wykupuje cukru i nikt w popłochu nie zamawia biletów lotniczych, żeby wydostać się z wyspy.
W Ukrainie też do ostatniego dnia nie wierzono, że Putin zdecyduje się na inwazję.
Zgadza się. Ten argument bardzo często słyszę, gdy mówię o tym, jak spokojnie jest w Tajpej. Niektórzy nasi eksperci wskazują także na sierpień 1939 r. I takie skojarzenia są naturalne dla naszego kręgu geograficzno-kulturowego. Natomiast to, co działa w jednej części świata, nie musi działać w innych. Chiny to nie Rosja – a gdyby tak było, Tajwańczycy faktycznie mieliby powody do obaw. Ale Chińczycy i Tajwańczycy należą do wspólnego obszaru kulturowego, znają się, wiedzą, że nie będzie zaskoczenia. Dowodem na to, że nikt się na poważnie nie obawia wojny, jest turystyka militarna, która zaczęła się podczas chińskich manewrów. Odbywały się one tak blisko Tajwanu, że mieszkańcy wyspy jeździli na plaże oglądać chińskie statki i robić im zdjęcia.
Mieszkańcy wyspy mówią o sobie, że są Tajwańczykami czy Chińczykami?
Chińczycy podkreślają, że oni i Tajwańczycy są jednym narodem, z kolei Tajwańczycy w większości twierdzą, że są osobną nacją. Kiedyś proporcje na wyspie rozkładały się pół na pół, lecz według badań z 2020 r. aż 64 proc. Tajwańczyków uważa się tylko za Tajwańczyków, 29 proc. jednocześnie za Tajwańczyków i Chińczyków, a tylko 2,6 proc. wyłącznie za Chińczyków. Ale trzeba koniecznie podkreślić, że te kategorie etniczne są zamazane. Tajwańczycy czują przynależność do czegoś, co można określić jako cywilizacja chińska, ale nie chcą używać tej nazwy.
Nie lubią przymiotnika „chiński”?
Po chińsku jest słowo „zhonghua”, które oznacza chińskość w sensie kulturowym, i „zhongguo”, które oznacza Chiny w sensie państwowym. Tego drugiego Tajwańczycy unikają. Chiny kojarzą im się z tym, co w rządach komunistów najgorsze. Dzieje się tak, choć Chińczycy i Tajwańczycy mówią tym samym językiem – po mandaryńsku, choć Tajwańczycy używają tradycyjnych znaków chińskich, a Chińczycy uproszczonych.
Są na Tajwanie osoby chcące przyłączenia wyspy do ChRL?
Bardzo mało. Tajwańczycy głupi nie są, widzą, co Pekin zrobił z autonomią Hongkongu – i to dla nich odstraszający kazus. Gdy Chiny przejmowały Hongkong w 1997 r., robiły to pod hasłem „jeden kraj, dwa systemy”. Obiecały uszanowanie jego autonomii przez 50 lat, a wytrzymały 23 lata. Zresztą takie samo rozwiązanie Pekin zaproponował Tajwanowi w latach 80. XX w., ale Tajpej nie było zainteresowane. Mieszkańcy wyspy wiedzą, że podporządkowanie się Pekinowi oznacza koniec tego, co obecnie mają i z czego są zadowoleni. To jeden z najbogatszych krajów na świecie. Jeden z pierwszych azjatyckich tygrysów. Kiedyś ubogi jak Bangladesz, dzisiaj wysoko rozwinięty, uprzemysłowiony, kluczowy – ze względu na produkcję komputerowych chipów – dla gospodarki światowej. I pamiętajmy, że swój sukces gospodarczy osiągnął na długo przed Chinami.
Z tego cudu gospodarczego korzysta 24 mln ludzi.
Tak. A ponieważ Tajwan jest wyspą górzystą, to ma niewiele przestrzeni do życia, więc też jest jednym z najgęściej zaludnionych obszarów na świecie.
Wyklucza pan całkowicie możliwość inwazji Chin na Tajwan?
Na 99 proc., chociaż oczywiście zawsze może wydarzyć się coś nieoczekiwanego, np. przywódca KPCh oszaleje. Pracuję obecnie na tajwańskim uniwersytecie w ośrodku bezpieczeństwa, rozmawiam z analitykami i czytam raporty – według najbardziej optymistycznych dla Pekinu przewidywań Chiny będą gotowe do inwazji dopiero za dwa lata.
Cały wywiad dostępny jest TUTAJ.