Nasza śmiertelność i nasze podejście do niej wpływają na to, jak szybko rozwija się gospodarka.
Boston Dynamics, najbardziej znana na świecie firma produkująca roboty, z okazji 30-lecia istnienia opublikowała wideo przedstawiające postępy w pracach nad tymi maszynami – od nieforemnych prototypów nieporadnie naśladujących ludzkie ruchy po pląsające z gracją androidy. Jednocześnie wiele innych firm (m.in. Neuralink Elona Muska) pracuje nad technologiami pozwalającym na ich kontrolę siłą umysłu.
Czy, jak chcą niektórzy, kolejny krok w ewolucji ludzkości to cyborgizacja i zapewnienie sobie nieśmiertelności? Cyborgizacja – to możliwe, choć zapewne w perspektywie setek lat. Nieśmiertelność – wątpliwe. Człowiek jako mózg w biomechanicznej skorupie będzie żył dłużej, ale i tak będzie podatny na usterki, w tym te ostateczne. Śmierć nie wyjedzie na wakacje i to, szanowny śmiertelny Czytelniku, ważna i jednocześnie wyjątkowo rzadko wspominana konstatacja ekonomiczna.
Czas jako waluta
Nieprawdą byłoby stwierdzenie, że ekonomiści o śmierci nie mówią wcale. Mówią, ale raczej mimochodem i na marginesie innych zagadnień, rzadko wyciągając uogólnione wnioski. Weźmy np. uwagę Johna Maynarda Keynesa, że „w długim okresie wszyscy jesteśmy martwi”. Poczynił ją, by zdyskredytować tych badaczy, którzy zamiast oferować rozwiązania palących problemów, poświęcają się niepraktycznym obserwacjom. W optyce Keynesa idealny ekonomista powinien być jak dentysta. Przychodzisz do niego z bólem zęba, czyli np. wysokim bezrobociem, by cię profesjonalnie wyleczył. Druga część cytatu brzmi: „Ekonomiści stawiają sobie zbyt łatwe i bezużyteczne zadanie, jeśli w burzliwych porach roku mogą nam tylko powiedzieć, że kiedy burza minie, ocean znów będzie spokojny”.
Śmierć pojawia się także w przytaczanym w niezliczonej liczbie artykułów ekonomicznych cytacie z Benjamina Franklina, głoszącym, że „na tym świecie nic nie jest pewne oprócz śmierci i podatków”. Jeśli jednak komuś się wydaje, że ojciec założyciel Stanów Zjednoczonych celowo wpisał śmierć w ekonomiczny kontekst, to jest w błędzie. Komentował tylko w liście do swojego znajomego Jeana Leroya naiwną wiarę w niezmienność amerykańskiej konstytucji, nawiązując do swojego słabnącego zdrowia. Jednak zarówno Keynes, jak i Franklin mieli dobre intuicje, które wystarczy zderzyć z myślą brytyjskiego ekonomisty Lionela Robbinsa, by zrozumieć ekonomiczne znaczenie śmierci.
Robbins zasłynął wypracowaniem w 1932 r. popularnej do dzisiaj definicji. Brzmi ona: „Ekonomia to nauka badająca ludzkie zachowanie jako związek między celami a rzadkimi zasobami, które mają alternatywne zastosowania”. Otóż nasze jednostkowe życie jest rzadkim zasobem – właśnie przez naszą śmiertelność. Jego dostępność warunkuje wykorzystanie wszystkich innych. Współcześni ekonomiści podkreślają często, że „bodźce mają znaczenie”. Czy może być silniejszy bodziec do tego, by własnym życiem jak najlepiej dysponować, niż świadomość własnej śmiertelności?
W filmie s.f. „Wyścig z czasem” reglamentowany czas życia staje się najważniejszą walutą, ale przecież i w prawdziwym życiu jest on walutą, którą wymieniamy na inne dobra. Nie chcemy go marnować i poświęcać na byle co przekonani, że czas to pieniądz, który inwestujemy w pomyślność naszych dzieci.
Śmierć jest stałym punktem odniesienia także dla całych społeczeństw. Z jego uwzględnieniem formułowane są wszystkie najistotniejsze polityki publiczne. Wyraźnie widać to w dziedzinie ubezpieczeń społecznych. To, jak długo żyjemy – i w jakim komforcie oraz zdrowiu – jest złączone silnym związkiem przyczynowo-skutkowym z tym, jak wyglądają budżety państw, poziom opodatkowania czy produktywność gospodarki. Kwestia oczekiwanej długości życia (a może trafniej: „oczekiwanego momentu śmierci”), którą tak skrupulatnie badają demografowie, każe przywołać kolejną słynną uwagę Lionela Robbinsa: „Ludzie chcą tego, czego mieć nie mogą”.
(…)
Dawid apostata i PKB
Ale wróćmy do ekonomii. Śmierć to klamra naszego działania i jego motor. Przekonanie Thiela, że żyjąc wiecznie, ludzie nie nudziliby się i mieli wiele do roboty, jest nieuzasadnione. Tracąc perspektywę bezwzględnego końca, ludzkość oddałaby się wiecznej prokrastynacji. Adam Smith słusznie zauważał, że pracujemy ciężko wyłącznie dlatego, że zmuszają nas do tego realia, a nie dlatego, że praca w znoju jest naszą biologiczną potrzebą. Nie jest nią i to, że ludzkość na etapie przedrolniczym wykonywała tylko czynności absolutnie niezbędne, jest tego niezbitym dowodem. Choć więc na szczęście nieśmiertelni nie będziemy nigdy, wielką zagadką pozostaje nasze przyszłe podejście do śmiertelności.
Czy będziemy ją traktować jako coś, co należy przezwyciężać, nawet jeśli to zadanie beznadziejne? Odkąd ludzkość zaczęła wierzyć w bóstwa i raje, tak właśnie śmierć traktowała. Dzisiaj jednak coraz liczniejsza jest grupa ateistów, agnostyków, a przede wszystkim osób, które nie identyfikują się z żadną religią instytucjonalną. W USA jedna trzecia dorosłych określa się jako osoby religijnie niezafiliowane. Choć nie musi się z tym łączyć niewiara w Boga, to raczej na pewno oznacza to brak jasnej wizji tego, co po śmierci. W Polsce trend odchodzenia od religii, ale i wiary w ogóle, jest szczególnie zauważalny wśród młodych ludzi. Według CBOS aż jedna trzecia osób urodzonych w latach 1980–1996 określa się już jako osoby niewierzące. To, że Dawid Podsiadło ogłasza publicznie apostazję, nie jest z tego punktu widzenia niczym zaskakującym.
Zsekularyzowanemu społeczeństwu zostaje doczesność. Czy, zamiast szukać pocieszenia w życiu pozagrobowym, skupi się ono na jak najlepszym przeżywaniu życia tu i teraz? Byłaby to pocieszająca wiadomość, przynajmniej z punktu widzenia rozwoju społeczno-gospodarczego. Wcale nie jest to jednak pewne. Historycznie rzecz biorąc, religie monoteistyczne wytwarzały żyzne podglebie dla wzrostu, wprowadzając jasne i funkcjonalne normy współżycia społecznego oraz szeroką, skłaniającą do planowania i dbania o przyszłość i przyszłe pokolenia perspektywę spojrzenia na życie. Warto rozważyć hipotezę, w której biologiczna śmierć nadaje ekonomiczne znaczenie życiu, ale religijna wizja pozagrobowej nagrody stanowi jego konieczne uzupełnienie, bez którego zabraknie nam siły, by dostrzegać sens w doczesnych wysiłkach. Już dzisiaj istnieją prądy kulturowe podważające sensowność, a nawet etyczność (!) wydawania na świat dzieci (bo życie jest znojem, bo planeta cierpi, jest przeludniona itd.). Co prawda są one jeszcze niszowe, ale szansa, że zabójcze na każdym poziomie poczucie bezsensu pobytu ludzi na Ziemi będzie największą i najbardziej bolesną w skutkach – także gospodarczych – pandemią trzeciego millenium, rośnie.
Cały artykuł można przeczytać TUTAJ.