„Rozpustne nasienie” ukazało się w 1962 r., w czasie powojennego boomu demograficznego. Populacja globu wynosiła wówczas 3,13 mld – o 710 mln osób więcej niż w 1945 r. Przed wojną na taki przyrost trzeba było czekać aż 44 lata, 2,5 razy dłużej. Obserwując tak  błyskawiczne zmiany, łatwo było popaść w przedwczesny katastrofizm, nawet jeśli ogólny standard życia się polepszał. Przedwczesny, bo dziś ludność Ziemi liczy już niemal 8 mld dusz (ONZ wyznaczył symboliczną datę pokonania tej granicy na 15 listopada 2022 r.), a nam nadal żyje się lepiej niż 60 lat temu.

 

Czy przybywanie kolejnych miliardów ludzi to powód do świętowania? Czy do ogłoszenia żałoby? W kontekście np. zmian klimatu obawy Burgessa – że Ziemia nie udźwignie aż tylu przedstawicieli homo sapiens – mogą przynajmniej z pozoru wydawać się uzasadnione.