Wojna nie jest fundamentalną przyczyną inflacji. Problem leży po stronie polityki pieniężnej

Doceniasz tę treść?

Dlaczego w Japonii i Szwajcarii inflacja jest niższa niż w USA i państwach UE? Ponieważ tamtejsze banki centralne prowadziły mniej agresywną politykę pieniężną niż Fed czy EBC. Z Juanem Castañedą, dyrektorem Institute of International Monetary Research, ekonomistą z Uniwersytetu Buckingham dla „Dziennika Gazety Prawnejrozmawia Sebastian Stodolak.

Wysoka inflacja jest spowodowana rosnącymi cenami energii oraz zerwanymi łańcuchami dostaw, których przyczyną jest przede wszystkim wojna w Ukrainie. Zgoda?
Nie.
Jak to? Tak uważa większość pańskich kolegów po fachu.
Wojna i powiązane z nią problemy z pewnością pogarszają sytuację, ale nie są fundamentalną przyczyną inflacji. Główną jest polityka pieniężna. Co do zasady decydenci muszą wyważyć proporcje pomiędzy ogólną podażą pieniądza w gospodarce a ilością dostępnych dóbr i usług. W sytuacji, gdy proporcje są zaburzone na niekorzyść dóbr i usług, mamy inflację.

Powinniśmy wrócić do Miltona Friedmana?
Owszem. Problem inflacyjny mamy od marca 2020 r. To wtedy wiodące banki centralne, głównie amerykański, zaczęły bardzo dynamicznie zwiększać podaż pieniądza – w tempie, którego nie widziano od co najmniej 70 lat. Negatywne szoki podażowe związane z COVID-19 razem z polityką pieniężną oraz fiskalną na poziomie państw narodowych stworzyły doskonałe warunki do pojawienia się inflacji.

Ale przecież w trakcie kryzysu finansowego 2008–2009 także mieliśmy dodruk pieniądza, który jednak nie przełożył się na wzrosty cen. Dlaczego teraz mielibyśmy za inflację winić bankierów centralnych?
I takiego argumentu używają niektórzy ekonomiści, choć jest błędny. Krach finansowy różnił się fundamentalnie od kryzysu spowodowanego pandemią. W 2008 r. banki centralne prowadziły luzowanie ilościowe, zwiększając bazę monetarną w gospodarce. A czym jest owa baza? To gotówka w obiegu oraz rezerwy banków komercyjnych. Banki centralne skupowały aktywa od banków komercyjnych, a były to głównie obligacje. Zwiększały tym samym gotówkę w obiegu i rezerwy banków komercyjnych, ale nie zwiększały całkowitej podaży pieniądza w gospodarce. Ta w tamtym okresie wręcz malała.

Jak to w ogóle możliwe: drukujemy pieniądz, a jego całkowita suma maleje?
To proste. Drukowano, mając nadzieję, że pieniądze zostaną wykorzystane do wsparcia akcji kredytowej i trafią do przedsiębiorstw. Jednocześnie nakładano na banki coraz ostrzejsze wymogi kapitałowe i regulacje. Czyli: dano im więcej pieniędzy, wymagając, by były bardzo ostrożne w dawaniu pożyczek. Była to sprzeczność, bo nie można oczekiwać, że banki będą zwiększać wartość udzielanych kredytów, a jednocześnie „pompować” wskaźniki kapitałowe. A jednak oczekiwano tego, i to na poziomie międzynarodowym, wprowadzając kolejne regulacje, chociażby w pakiecie Bazylea III. Jednocześnie banki centralne zaczęły wynagradzać banki komercyjne, trzymając swoje rezerwy na ich rachunkach. Te z chęcią przystały na przyzwoitą i gwarantowaną stopę zwrotu z posiadania depozytu w banku centralnym i zrezygnowały z inwestowania środków w niepewne przedsięwzięcia rynkowe.

(…)

W Polsce obecnie odżyła dyskusja o dołączeniu do strefy euro. Jak pan ocenia jej funkcjonowanie po ponad 20 latach?
Gdybym miał odpowiedzieć na to pytanie przed 2020 r., ocena byłaby dość wysoka.

10 na 10?
Nie aż tak (śmiech), bo pewne błędy popełniono. Niemniej jednak przed 2020 r. był to względny sukces w kwestii dbania o stabilność cen, głównie dzięki temu, że rola EBC była dość ograniczona, a sama instytucja relatywnie wolna od politycznych nacisków. Jednak po 2020 r., zwłaszcza patrząc na to, co robił EBC w 2021 r., nie jestem już tak wielkim entuzjastą. Nastąpiło upolitycznienie banku i przestał być on tarczą przeciw inflacji, a zaczął być podatny na presję ze strony rządów państw UE, by wspierać rynek obligacji, a tym samym troszczyć się o te gospodarki, których ryzyko związane z długiem rządowym rynki wyceniają wyżej. Stąd właśnie wzięła się ta nadmierna kreacja pieniądza i rosnące przekonanie o zaniku związku między pieniądzem a inflacją.

To znaczy?
To znaczy, że o ile bankierzy centralni wierzą, że stopy procentowe wpływają na poziom cen, o tyle przestali wierzyć, że luzowanie ilościowe też na to wpływa. Wydaje mi się – tę opinię opieram na oficjalnych dokumentach publikowanych przez banki centralne – że po prostu nie przeliczają luzowania na potencjalny wzrost szerokiego pieniądza w gospodarce.

W bankach centralnych pracują bardzo bystrzy ekonomiści.
To prawda.

Więc jak to możliwe, że tak potężnie się mylą?
Nie wiem, dlaczego nie dostrzegają rzeczy oczywistych. Powtórzę jeszcze raz, że ich fundamentalnym błędem jest skupienie się na zmianach cen tu i teraz, miesiąc do miesiąca, kwartał do kwartału zamiast na dłuższym okresie. Może to wynikać z upolitycznienia tej dziedziny ekonomii… W każdym razie w krótkim okresie relacja pieniądza do inflacji nie jest tak wyraźna, co często prowadzi do przestrzelonych interwencji monetarnych.

Cały wywiad można przeczytać TUTAJ.

Walczymy o wolność dzięki wsparciu naszych przyjaciół i sympatyków. Dorzuć się do walki o wolność! Wesprzyj nas.

Inne wpisy tego autora

Czas na rewolucję w polskiej służbie zdrowia

W Polsce znów rozgorzała debata o finansowaniu służby zdrowia, tym razem po wprowadzeniu nowych zasad naliczania podatku zdrowotnego, dla niepoznaki zwanego składką. Cieszą się ci,