Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Doceniasz tę treść?

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko od Morza Kaspijskiego. Niedaleko stąd do granicy Turkmenistanu i Uzbekistanu. Atrakcji żadnych. A jednak Żangaözen przed dekadą padło ofiara brutalnej pacyfikacji, po tlących się w całym regionie naftowym od maja strajkach, 16 grudnia mieszkańcy miasta wyszli na ulice. Skończyło się na kilkudziesięciu (ok. 80) zabitych, setkach rannych i kolejnych setkach w więzieniach.

Także teraz 2 stycznia rozruchy w Kazachstanie zaczęły się właśnie w Żangaözen. Poirytowani ogromną podwyżką cen najpopularniejszego paliwa – LPG, mieszkańcy wyszli na ulice. Tym razem władze zareagowały błyskawicznie. Ceny po dwóch dniach obniżono do poziomu niższego niż przed podwyżką. Ale dzięki internetowi protesty rozlały się na inne miasta Kazachstanu. Do żądań ekonomicznych szybko dołączyły się polityczne. Żądano dymisji rządu i krzyczano powszechnie „stary odejdź”. Stary to wieczny prezydent i konstytucyjny „ojciec narodu” – „Jełbasa”, czyli rządzący Kazachstanem od czasów sowieckich Nursułtan Nazarbajew.

Minęły trzy dni, a protesty, szczególnie w dawnej stolicy, dwumilionowym Ałmaty, przerodziły się w walki uliczne. Demonstranci rozbrajali policję i wojsko, zdobyli sporo broni i zajęli lotnisko oraz główne gmachy publiczne miasta. Tymczasem formalnie rządzący Kazachstanem prezydent, Kasym-Żomart Tokajew spełnił główne postulaty polityczne. Zdymisjonował rząd i łamiąc konstytucję, usunął ze stanowiska dożywotniego szefa Rady Bezpieczeństwa Narodowego – Nazarbajewa. Protesty jednak nie ustawały, przybierając coraz bardziej formę powstania. Ale bez przywódców i bez jasno zarysowanych celów. Coraz wyraźniej natomiast był artykułowany antyrosyjski charakter wystąpień.

Prezydent Tokajew tymczasem, który początkowo ustępował wobec żądań demonstrantów, zmienił o 180 stopni swoją postawę. W telewizyjnym przemówieniu zapowiedział, że wydał wojsku rozkaz strzelania bez ostrzeżenia „tak, żeby zabić” i oskarżył o zamieszki zagranicznych terrorystów. Równocześnie zwrócił się do kierowanej przez Rosję Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) o pomoc wojskową. Dosłownie po kilku godzinach przewodniczący (od 1 stycznia ODKB premier Armenii) Nikol Paszynian poinformował, że Organizacja spełni prośbę, a po kolejnych kilku godzinach w Kazachstanie wylądowali żołnierze z „bratnią pomocą”. Najpierw Białorusini (70 specjalsów), a po nich samoloty i pociągi zaczęły przywozić Rosjan z owianej złą sławą 45. Samodzielnej Brygady Wojsk Powietrzno-Desantowych z Ulianowska, elitarnej jednostki biorącej wcześniej udział zarówno w wojnach czeczeńskich, konflikcie z Gruzją, „wyzwalającej” Krym i tworzącej „siły pokojowe” w Karabachu, która jest operacyjnie podporządkowana GRU.

Wydarzenia w Kazachstanie były całkowitą niespodzianką dla otoczenia międzynarodowego. Ten ogromny i słabo zaludniony kraj był uważany za najbardziej stabilne państwo Azji Środkowej. Nazarbajew rządził od lat twardą ręką, ale przez pierwsze dekady swoich rządów był postacią popularną; poziom życia Kazachów rósł, a władze przeprowadzały umiejętną derusyfikację kraju, promowały kazachski nacjonalizm i dopuszczały nawet (co w regionie było ewenementem) istnienie enklaw opozycji politycznej. O ile 30 lat temu Kazachowie stanowili około połowy ludności, to obecnie są już wyraźną większością (ok. 70%). Wyjechali Niemcy (ponad pół miliona) i znaczna część Rosjan. Politycznie Nazarbajew wspierając Moskwę, jednocześnie wzmacniał więzi z Chinami, Turcją i Koreą Południową (a pośrednio także z USA). Język rosyjski był systematycznie marginalizowany w życiu publicznym. Władze zdecydowały też, że zastąpią w zapisie języka kazachskiego (który jest bardzo zbliżony do tureckiego) cyrylicę alfabetem łacińskim w wersji tureckiej. Kazachstan stał się eksporterem ropy i gazu do Chin, a także największym na świecie eksporterem uranu (40% rynku).

Owszem, Kazachowie od co najmniej 10 lat (wydarzenia w Żangaözen) byli już zmęczeni rządami Nazarbajewa. Szczególnie że władza obrosła grupami oligarchów zagarniających coraz większą część majątku. Od roku 2018 odnotowano co najmniej 180 strajków i protestów społecznych. Ale ich skala była lokalna i ograniczały się one do żądań ekonomicznych. Wybuch niezadowolenia był więc zaskoczeniem.

I jeszcze jeden istotny fakt, otóż generalnie protesty były pokojowe. Z jednym wyjątkiem. W Ałmaty pojawili się uzbrojeni i wyszkoleni bojownicy, którzy doprowadzili do regularnych walk ulicznych. Bardzo charakterystyczne, że w pierwszej fazie starć było znacznie więcej poszkodowanych po stronie sił porządkowych i demonstrantów. A nawet wedle oficjalnych danych na około 200 zabitych jest co najmniej 30 osób po stronie wojska i policji.

Próba oceny wydarzeń w Kazachstanie jest obarczona ogromnym ryzykiem błędu. Wiemy niewiele, a te informacje, które docierają do Europy, niekoniecznie muszą być prawdziwe. W każdym razie z dużą dozą prawdopodobieństwa można uznać, że mamy do czynienia z matrioszką. Jak wiadomo, ulubiona lalka Rosja składa się z kolejnych laleczek umieszczonych jedna w drugiej. Mamy więc dużą matrioszkę – protesty niezadowolonych obywateli, głębiej znajdziemy drugą – walkę klanów kazachstańskich o władzę. Ponoć szef Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego, najbliższy współpracownik Nazarbajewa, wieloletni premier Karim Massimow miał zażądać od prezydenta Tokajewa ustąpienia, bo rodzina Nazarbajewów straciła do niego zaufanie. KNB w Kazachstanie ma strukturę taką jak dawne sowieckie KGB, czyli kieruje wszystkimi specsłużbami i policją. Ponoć również za wyszkoleniem i przygotowaniem bojówek walczących na ulicach Ałmaty stał Kajrat Satybałdy, zwolennik islamizacji Kazachstanu, a przy okazji bratanek Nazarbajewa. Tak się składa, że jego brat był zastępcą Massimowa w KNB. Z kolei przeciwnicy Nazarbajewa stali za hasłami „stary odejdź” wykrzykiwanymi przez demonstrantów. W drugiej matrioszce mamy jeszcze trzecią. Otóż bracia Satybałdy, a chyba też sam Nazarbajew, mieli stać za nastrojami antyrosyjskimi. Niewykluczone więc, że rosyjskie służby wykorzystały niepokoje społeczne do tego, by wymusić na władzach Kazachstanu zaproszenie wojsk rosyjskich (i dla niepoznaki sojuszniczych). Swoją drogą Rosjan jest w Kazachstanie coraz więcej. Komentator radia „Echo Moskwy” ujawnił na przykład, że w portowym mieście Aktau (centrum regionu, w którym zaczęły się protesty) „porządku pilnuje nasza piechota morska”, niewymieniana wcześniej w żadnych informacjach o wojskach ODKB. Rosjanie mają też ochraniać pałac prezydencki w Nur-Sułtanie i siedzibę Komitetu Bezpieczeństwa. Pytanie czy jest to jeszcze ochrona, czy już okupacja nasuwa się samo.

Kolejną matrioszką – raczej niewielką, ale jednak – jest Turcja Erdoğana. Po wybuchu protestów, oficjele tureccy oznajmili, że najlepszym modelem „bratniej pomocy” byłoby wysłanie do Kazachstanu żołnierzy tureckich. Pod wpływem Rosji Erdoğan szybko się z inicjatywy wycofał.

Na koniec trudno zapomnieć o jeszcze jednym czynniku. Największym partnerze ekonomicznym Kazachstanu i nabywcy znacznej części kazachskiej ropy i gazu, czyli o Chinach. Warto pamiętać, że Ujgurzy i Kazachowie to w istocie jeden naród. Problem Xinjiangu jest dla Chin istotny, a przecieki ze stolicy Kazachstanu (władze wystrzegają się używania nazwy Nur-Sułtan nadanej na cześć Nazarbajewa) mówią o tym, że wśród osób zatrzymanych w Ałmaty byli bojownicy z Islamskiego Ruchu Wschodniego Turkiestanu (czyli ruchu oporu skierowanego przeciwko Chinom).

Z polskiego punktu widzenia najistotniejsza oczywiście jest kwestia rozlokowania wojsk rosyjskich w Kazachstanie. Samo zwrócenie się Tokajewa po pomoc do Rosji wydaje się zastanawiające, bo kazachstańskie siły bezpieczeństwa opanowały samodzielnie sytuację. Być może chodziło o wyprzedzenie podobnego ruchu ze strony Nazarbajewa, bo Tokajew był postrzegany raczej jako zwolennik zacieśniania relacji z Chinami, a nie z Rosją. W każdym razie wypada zgodzić się z Fiodorem Łukianowem, bardzo bliskim Kremlowi analitykiem, który stwierdził, że Decyzja o wprowadzeniu kontyngentu pokojowego OUBZ do Kazachstanu w celu ustabilizowania sytuacji jest kamieniem milowym w rozwoju całej przestrzeni postsowieckiej. Mamy bowiem do czynienia z reanimacją dawnej doktryny Breżniewa. Oficjalnie ogłoszona po sowieckiej inwazji Czechosłowacji mówiła ona o ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych. Teraz Putin realizuje doktrynę ograniczonej suwerenności państw postsowieckich. Przecież prezydent Tokajew po wypowiedziach o strzelaniu bez ostrzeżenia i po wezwaniu Rosjan znalazł się w sytuacji bliźniaczo podobnej do Aleksandra Łukaszenki po krwawym stłumieniu protestów Białorusinów. Mówiąc brutalnie, ma „przechlapane” na Zachodzie, i dotychczasowa polityka lawirowania między Moskwą, Pekinem i Waszyngtonem już realizować się nie da. Tureckie portale mówią wręcz o liście warunków postawionych przez Kreml Tokajewowi: Pierwszym z nich miało być uznanie aneksji Krymu. Językowi rosyjskiemu miałby zostać przywrócony status drugiego języka urzędowego. Ponadto Moskwa miała żądać udostępnienia Rosji kazachskich baz wojskowych, a mniejszości rosyjskiej miałaby zostać zagwarantowana autonomia.

W przeddzień rozmów amerykańsko-rosyjskich w Genewie Kreml zaprezentował w praktyce, jak ma wyglądać szczególny status państw bliskiej zagranicy. Tak również Rosjanie widzą przyszłość Ukrainy. I ci analitycy polscy, którzy się cieszą z zaangażowania Rosji w Azji Środkowej, grzeszą dziecinną naiwnością. To raczej test zarówno OUBZ (ODKB dotychczas wydawała się bezzębnym i wyliniałym tygrysem, tymczasem sprawność operacji kazachstańskiej pokazała, że to nie słabość, tylko wola polityczna Moskwy decydują o działaniu organizacji, która nie była w stanie zareagować na prośby Armenii podczas konfliktu z Azerbejdżanem), jak instytucji międzynarodowych. I jeszcze jeden ważny z polskiej perspektywy element. Wariantem preferowanym przekazania władzy przez Łukaszenkę miał być właśnie skopiowany wariant kazachstański, czyli usunięcie się dyktatora w cień przy zachowaniu realnej władzy. Po doświadczeniu Nazarbajewa – z którym Łukaszenka co najmniej dwa razy rozmawiał telefonicznie podczas kryzysu – raczej białoruski dyktator nie zdecyduje się na powtórkę tego eksperymentu.

Wydarzenia w Kazachstanie angażują uwagę mocarstw. Stanowią też praktyczny test rosyjskiej doktryny imperialnej. Moskwa jak się wydaje, postanowiła prowadzić politykę aktywnego wpływania na sytuację w krajach ościennych. Jak będzie to wyglądało, przekonamy się w nieodległej przyszłości.

Poglądy wyrażane przez blogerów publikujących dla WEI mogą nie być zgodne z oficjalnym stanowiskiem think-tanku.

Inne wpisy tego autora

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Wojna bez końca

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie

Mocarstwa kieszonkowe

Dziesięcioro ambasadorów miało zostać wydalonych z Turcji w trybie natychmiastowym, po podpisaniu apelu o uwolnienie Osmana Kavali, tureckiego milionera i filantropa od czterech lat przetrzymywanego