Agresja Rosji na Ukrainę przybiera na sile, giną cywile, płoną budynki, czołgi zbliżają się do Kijowa, a zachód, na czele z Niemcami, blokuje najdotkliwsze dla Putina sankcje. To blamaż, kompromitacja i skandal wspólnoty europejskiej, a także USA. „Bronimy się sami, a najpotężniejsze mocarstwo świata przygląda się z boku” – mówi prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski.
Sprawdził się najczarniejszy scenariusz, którego wielu nie przewidziało, w tym piszący tutaj – konwencjonalna wojna. Obawiałem się złego scenariusza, który w skrócie i punktowo miał wyglądać tak:
- Putin zajmuje separatystyczne regiony.
- Ukraina, zbyt mądra, ale i samotna, nie reaguje.
- UE się kuli.
- USA naniesie poprawki na swoich mapach tak szybko, jak w sprawie Krymu.
- Wojny nie będzie.
Niestety, jest o wiele gorzej. Na Ukrainę spadają bomby, z Krymu lecą rakiety, czołgi prowadzą ostrzał, giną żołnierze, płoną budynki, umierają cywile, giną dzieci… Sytuacja jest krytyczna, tymczasem kilkanaście godzin po inwazji nawet w sprawie meczu Polska-Rosja nie było decyzji ani PZPN-u, ani UEFY. Wspólne oświadczenie państw grających w rozgrywkach pojawiło się później, nie chcą grać na terenie Rosji, ale sam mecz im nie przeszkadza. FIFA i UEFA przedstawiły również oględne oświadczenia. To kpiny. W mediach te same komunały i pustosłowie dyplomatów w stylu „Putin bandzior”, „musimy być teraz razem” itp. Nie mam zaufania i wiary w żadne sankcje, gdyż póki co nie ma zdecydowanych działań, które winny być wprowadzone już przed inwazją, nie ma ich nawet w sprawie głupiej piłki kopanej. Poza tym Putin ma te „sankcje” wkalkulowane i nie wydaje się, że sprowadzą go na ziemię.
Przyjrzyjmy się samemu konstruktowi owych sankcji. W wymiarze osobistym wyglądałyby one tak, że gdy naszego przyjaciela bije nieprzyjaciel pod szkołą, my nie pomagamy przyjacielowi, tylko informujemy agresora, że nie zaprosimy go na swoje osiemnaste urodziny. Dlatego to takie „skuteczne”. Inne kraje nie chcą się zaangażować, a wprowadzenie jakichś kar ma być więc pokazaniem, że coś się robi. Ale jak to wygląda w praktyce? Konstrukt samych sankcji jest pozorowany, gdyż nie uderza w kluczowe sektory. Na początku prezydent Biden nałożył sankcje na separatystyczne regiony Ługańska i Doniecka. To kpina. Następnie odezwały się głosy europejskich socjaldemokratów; lidera opozycji z Partii Pracy, Jeremy’ego Corbyna z Wielkiej Brytanii oraz premiera Włoch, Mario Draghiego, którzy chcieli kontynuacji środków dyplomatycznych. To swoiste wywieszenie białej flagi. Mijają kolejne godziny, trwa kolejna doba wojny, tymczasem unijni urzędnicy spokojnie debatują nad pakietem sankcji. Te najdotkliwsze, blokada Rosji dostępu do międzynarodowego systemu transferowania środków finansowych między światowymi bankami (SWIFT) nie wchodzą w życie. Blokują je… Niemcy, Włosi, Cypryjczycy i Rumuni. Kanclerz Scholz w udzielonym wywiadzie jednoznacznie przekazał, że: „Ta sankcja nie powinna być obecnie wprowadzana (…). Trzeba z nią poczekać na rozwój wydarzeń”.
Zachowanie Niemiec jest bulwersujące, ale konsekwentne. Niemcy przez lata zapraszali Putina do międzynarodowej współpracy, legitymizowali jego obecność na światowych salonach, w czym przodowała uwielbiana przez polski, liberalny mainstream kanclerz Angela Merkel. To w dużej mierze ich odpowiedzialność. Pytanie, czy sankcje gospodarcze mogą coś realnie zmienić? Spójrzmy. Niemcy zamroczeni ideologią wiatraków i solarów wygaszali i wygaszają elektrownie atomowe, forsowali projekt Nord Stream 2 czym siłą rzeczy uzależniali się od ruskiego gazu i wchodząc z Rosją w energetyczne partnerstwo. I to w roli petenta. Sprawa nie dotyczy tylko gazu, ale i węgla. Każdego dnia przyjeżdża z Rosji do Polski węgiel wart około szesnastu milionów złotych. Polska ma jeszcze trochę słabego, bo słabego, ale swojego czarnego surowca. Niemcy kupują dwukrotnie więcej, gdyż własnych kopalń się pozbyli. Sprawa dostaw energii stała się kluczowa. Niemcy niczym w malignie, na potęgę inwestowali w OZE, tak jakby nie chcieli pamiętać, że gdy nie świeci i nie wieje, nie ma energii z tych źródeł. Zostaje więc gaz i węgiel. Skąd? Z Rosji. Jak można poważnie myśleć o sankcjach, skoro energetycznie siedzi się u agresora w kieszeni? Czy przyjdzie opamiętanie? „Traktowanie Nord Stream 2 jako projektu czysto gospodarczego było iluzją” – przyznał wicekanclerz Niemiec i minister gospodarki Robert Habeck. „Jestem wściekła na nas za to, jak historycznie zawiedliśmy. Po Gruzji, Krymie i Donbasie nie przygotowaliśmy niczego, co by tak naprawdę mogło powstrzymać Putina” – napisała na Twitterze Annegret Kramp-Karrenbauer, była szefowa CDU i dawna minister obrony Niemiec. „Mieliśmy sygnały, że sytuacja [wokół inwazji na Ukrainę] pogorszyła się. Ale nie mieliśmy pojęcia, że taka inwazja może się odbyć” – przyznał Charles Michel, prezydent Unii Europejskiej. Szokujące słowa i przytłaczająca indolencja. W sprawie atomu Niemcy zdają się jednak niereformowalni. Podczas ostatniego spotkania w Warszawie niemiecka minister środowiska Steffi Lemke przekazała swojej odpowiedniczce, minister klimatu i środowiska Annie Moskwie, że jeśli Polska będzie budować reaktory jądrowe, istnieje groźba użycia przeciw niej „instrumentów prawnych”.
Dlaczego to takie ważne? Gdy do kwestii energetyki dodamy uzależnienie całej Europy od rud i złóż rosyjskich surowców jak pallad, wiara w utrzymanie silnych i długich sankcji jawi się jako polepszacz humoru. Bierzemy ich bowiem od Putina na potęgę. By stworzyć nowe łańcuchy dostaw paliw i surowców potrzeba według szacunków kilkanaście lat. Niemcy dla przykładu nie mają alternatywnej względem Rosji infrastruktury zapewniającej sprowadzenie gazu. Brak u naszych zachodnich sąsiadów portu pozwalającego rozładować gazowe statki.
Czy sankcje mogą zadziałać, gdy jesteśmy gospodarczo tak silnie powiązani z Rosją, a zachód nie mówi jednym głosem? Do kwestii gospodarczej psychoanalityk Paweł Droździak dodaje sprawę psychologii. W tekście „Zachodnie sankcje – czym są i jaka jest ich skuteczność?” pisze tak: „Sankcje nie mogą zadziałać nigdy i w żadnym wypadku. Powodów jest kilka (…). Aby ktoś uznał, że kara jest karą, a nie potwarzą, musi w ogóle uznać domyślnie istnienie tej relacji władzy. Żaden z satrapów, których usiłujemy traktować sankcjami, nie uważa, byśmy mieli władzę nad nim czy jakiekolwiek do niej podstawy. Jeśli usiłujesz karać kogoś, kto nie uznał w ogóle twojej zwierzchności, jest to traktowane jako potwarz i wówczas nie kalkuluje się zysków i strat”. Do tego Droździak przypomina o wprowadzonym przez socjologa Maxa Webera rozróżnieniu na racjonalność instrumentalną i aksjologiczną: „Instrumentalna to racjonalność sklepikarza. Zakazują mi wejść do restauracji, jeśli się nie zaszczepię, to się szczepię, żeby wejść do restauracji. Robią mi sankcje, jeśli gromadzę armię przy granicy z Ukrainą, to wycofuję armię, by mi nie robili sankcji. Ale racjonalność aksjologiczna działa inaczej. Chodzi tu o zasady, honor, wartości, prestiż, o to, by nie dać sobie w kaszę dmuchać (…). Skłócona para może procesem rozwodowym zniszczyć cały swój dorobek, taka jest bowiem siła nienawiści wynikłej z odrzuconej, zranionej miłości. I podobnie dyktator nie będzie przejmował się sankcjami, ponieważ w grze jest jego poczucie wartości i mocy” – pisze.
Wczoraj (24.02) przeprowadzałem na dworcu Kaliskim w Łodzi wywiady dla swojej telewizji z Ukraińcami, którzy do Polski przyjeżdżali i którzy z Polski jechali na Ukrainę pomagać na miejscu. Rozmawiałem z parą seniorów, Ukraińców mieszkających w Polsce. Ich wnuczka nie mogła wyjechać z Iwano-Frankowska, był chaos, a korki na stacjach nie pozwalały na zaatakowanie benzyny. Pani była zdania, że NATO powinno pomóc aktywnie, „wy będziecie następni, on się nie zatrzyma!” – mówi mi. Jej mąż liczy na przewrót w Rosji, gdy trumny z ich żołnierzami przyjadą do Moskwy.
Osobiście bliższe jest mi zdanie mojej rozmówczyni. Głosy „dyplomatów” są albo puste, zwodnicze albo naiwne, gdy ci chcą dyskutować dalej z Putinem, dozować słabe sankcje. W mediach wciąż te same odezwy, komunały, okrągłe zdania, które nic nie wnoszą. NATO po porozumieniu z prezydentem Ukrainy powinno zareagować. Żołnierze Zjednoczonego Sojuszu Północnoatlantyckiego powinni stanąć na Ukrainie i bronić jej terytoriów. Potencjał militarny połączonych sił jest kilkunastokrotnie większy od rosyjskiego. To mogłoby zadziałać, ale nikt z dyplomatów się na to nie zdecyduje. Obawiam się, że skończy się jak z Krymem. Lepiej bronić państw członkowskich na Dnieprze, niż nad Wisłą i pokazać, że sojusz nie jest papierowy, jak zapewnienia zachodu dla Polski w 1939. To także kwestia naszego bezpieczeństwa i naszych obaw. Tymczasem Ukraina broni się sama.
Poglądy wyrażane przez blogerów publikujących dla WEI mogą nie być zgodne z oficjalnym stanowiskiem think-tanku.