Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Doceniasz tę treść?

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności bojowych ukraińskiej armii, jak i postawy cywilów. To ostatnie może być dla niego kolejnym gorzkim rozczarowaniem, jeśli przyjdzie do fazy bitwy miejskiej, a może i – oby nie – okupacji.

Nie wnikając w to, po jakie odniesienia historyczne mógł sięgać rosyjski prezydent, kalkulując swoje szanse (eksperci, poza zajęciem Krymu i Donbasu, wskazują też na błyskawiczną ofensywę talibów po opuszczeniu Afganistanu przez amerykańskie wojska w ubiegłym roku), jedno jest pewne: bardzo dużo się zmieniło w postawie samych Ukraińców od 2014 r., a szczególnie od niespodziewanej wygranej Wołodymyra Zełeńskiego. Obywatele uwierzyli po prostu we własne państwo i w to, że warto za nie walczyć.

Nie ma tu, rzecz jasna, prostych analogii z polską sytuacją. Nasz kraj ma stabilne granice, od 23 lat jest członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego, od 18 – Unii Europejskiej. Nie musieliśmy z nikim walczyć o nasze terytoria od zakończenia II wojny światowej. A jednak pewne lekcje z tego, co dzieje się na Ukrainie możemy wyciągnąć.

Trwający właśnie konflikt jasno pokazuje, jak ogromne jest znaczenie morale. Tego morale ewidentnie przynajmniej u części rosyjskich żołnierzy brakuje, natomiast okazało się, że niesamowite jego pokłady są u Ukraińców. A przecież ich państwo nie jest doskonałe. Nie o to jednak chodzi – nie musi takie być. Wystarczy, że dało powód, aby mieć nadzieję na jego głębszą zmianę. To zaowocowało dużym skokiem mentalnościowym, podbudowaniem poczucia tożsamości.

I znów: Polska jest na innym etapie. Nie zmienia to jednak kwestii, że jeśli ten element zarzucimy, stracimy bardzo wiele w razie sytuacji podbramkowej. Wielokrotnie przestrzegałem, że polskie państwo przez większość istnienia III RP nie zrobiło zgoła nic, żeby przekonać własnych obywateli, że ich wspiera, stoi za nimi, nie jest ich wrogiem. Nie chcę w obecnej sytuacji przypominać spraw jątrzących, bo i tak kiedyś wróci normalna debata polityczna (i nie ma w tym nic złego ani niezwykłego), ale wspomnę tylko o Polskim Ładzie, który natychmiast ustawia w kontrze do państwa znaczną grupę obywateli. To nie znaczy, że z ofiar tego programu wyparują natychmiast jakiekolwiek uczucia patriotyczne albo poczucie związku z Polską. Ale to jest impuls osłabiający. Bywa bowiem patriotyzm całkowicie bezwarunkowy i taki jest zapewne najpiękniejszy, ale bądźmy realistami: większość ludzi będzie mieć tym większą chęć do wsparcia swojego państwa, także w skrajnie trudnych okolicznościach, im bardziej będzie je utożsamiać z szacunkiem dla siebie samych, a im mniej – z partyjną nawalanką albo konstruowaniem programów, które mają dopieścić wyborców jednej partii kosztem innych. W przypadku Ukrainy ten próg był ustawiony niżej, bo i punkt startu był niższy. W przypadku cieszącej się stabilnością od dekad Polski próg jest wyższy. Państwo naprawdę musi szanować własnych obywateli, a nie tylko dawać nadzieję, że to kiedyś nastąpi lub że sprawy kiedyś będą się miały lepiej. Ten etap już przeszliśmy.

I tu można jednak spoglądać z pewnym optymizmem, bo polskie państwo wydaje się zdawać egzamin być może lepiej niż kiedykolwiek w swojej najnowszej historii. Poza pojedynczymi osobami, opozycja wyciszyła głosy krytyki. Opozycyjni dziennikarze odpuścili sobie na jakiś czas krytykę rządzących, a prorządowi – krytykę opozycji. Rządzący – którzy wiedzą przecież, że i tak jakoś na tym konflikcie zyskają (co nie jest zarzutem – taki jest po prostu polityczny mechanizm) również skupili się na kwestiach z nim związanych, bez zwyczajowych wycieczek pod adresem opozycji. Są wyjątki po obu stronach, ale nie jest ich dużo.

Z bardzo ostrożnym optymizmem powiedziałbym, że to może być przynajmniej początek przesunięcia niektórych spraw poza zakres partyjnych sporów, bo przecież – nawet jeśli, a oby się tak stało, Ukrainę uda się obronić – strategiczny problem najpewniej nie zniknie. Może nawet przeciwnie – powiększy się. Państwo, które umie choćby o takich sprawach rozmawiać bez nieustającej partyjnej nawalanki, jest dla obywateli znacznie lepszym punktem odniesienia.

Poglądy wyrażane przez blogerów publikujących dla WEI mogą nie być zgodne z oficjalnym stanowiskiem think-tanku.

Inne wpisy tego autora

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną

Manipulacje Tomasza Rożka

Polski rząd twierdzi, że 60 proc. kosztów energii elektrycznej (ale w którym dokładnie momencie? O tym dalej) to koszt uprawnień do emisji CO2. Komisja Europejska