Weryfikacja weryfikatorów, czyli fact checkerzy jako cenzorzy

Doceniasz tę treść?

Dżentelmeni o faktach nie dyskutują – powiada stara maksyma. Problem zaczyna się, gdy fakty stają się, by tak rzec, plastyczne. Lub giną w zalewie fałszywek. Nie ma sensu opisywać tutaj, jak działa współczesna infosfera i do jakiego stopnia brakuje właśnie twardych faktów, zastępowanych nawet nie przez fałsz, ale przez oddziaływanie na emocje. Każdy uważny obserwator to widzi; powstały na ten temat książki.

Jedno trzeba natomiast powiedzieć: istnieje przekonanie, umiejętnie podtrzymywane przez establishment, że fałszowanie faktów, ich zestawianie w sposób manipulacyjny, mieszanie prawdy z fałszem – to wszystko domena wyłącznie „wrogów nauki”, zwolenników „teorii spiskowych”, alt-right itd. By odnieść to do aktualnej sytuacji: fakty fałszować mają wyłącznie ci nazywani obłudnie „antyszczepionkowcami”, podczas gdy druga strona „broni nauki” i nigdy nie mówi nieprawdy.

Jest oczywiście całkiem inaczej: fałsze zdarzają się po obu stronach. Przy czym te po jednej z nich są niestety wspierane autorytetem państwa i oficjalnych instytucji.

Gdy okazało się, że fałszowanie faktów lub manipulowanie nimi staje się problemem, zaczęły powstawać instytucje sprawdzające fakty (czyli fact checking – dla uproszczenia będę używał skrótu FC). Wydawałoby się, że to znakomity pomysł. Oto w sferze publicznej, w czyjejś wypowiedzi, we wpisie masowo powielanym w mediach społecznościowych, pojawia się jakaś fałszywa teza, nieprawdziwe wyliczenie, wymyślony fakt i wtedy wkraczają weryfikatorzy cali na biało. Sięgają do źródeł, sprawdzają wypowiedź i dostajemy na ogół sążnisty raport z mnóstwem odnośników, pokazujący, że coś jest nieprawdą albo też prawdą. Co może pójść źle?

Otóż nie tylko mnóstwo rzeczy mogło, ale już poszło bardzo źle: weryfikatorzy stali się mistrzami manipulacji i zamiast cokolwiek klarować, przyczyniają się do zwiększenia zamieszania, a na dodatek niemal zawsze grają w konkretnej drużynie ideowego starcia.

Owszem, bywają sytuacje bezsporne – takimi weryfikatorzy też muszą się zajmować, bo inaczej zbyt łatwo byłoby im przypiąć łatkę manipulatorów. Może się zatem zdarzyć, że ktoś na przykład pokazuje jakieś zdjęcie, dodając do niego wyjaśnienie, które okazuje się fałszywe, bo zdjęcie jest stare i zrobione w całkiem innych okolicznościach niż przypisywane mu teraz. Ale do stwierdzenia tego nie potrzeba akurat wyspecjalizowanej organizacji. To może zrobić każdy w miarę rozgarnięty internauta.

Gdy jednak w grę wchodzą bardziej skomplikowane kwestie, FC mogą łatwo sięgnąć po arsenał manipulacyjny. Sposobów jest kilka.

Po pierwsze – dobór tematów. FC w teorii powinni być neutralni, ale w praktyce nikt nie narzuci im przecież agendy – poza ich mocodawcami. Wystarczy tak dobierać sprawdzane i następnie weryfikowane negatywnie treści, żeby stworzyć wrażenie, że po jednej stronie w jakimś starciu poglądów jest ich dużo, a po drugiej nie ma wcale. Żeby zobaczyć, jak to działa, znów wystarczy sięgnąć do strony dowolnego polskiego FC i zobaczyć, czyimi i jakimi wypowiedziami zajmowały się te instytucje w kontekście epidemii. Na czynniki pierwsze były i są nadal rozkładane wypowiedzi antysanitarystów, ale próżno szukać analizy bredni wygadywanych przez prof. Horbana, absurdalnych przewidywań prof. Simona czy ewidentnych manipulacji, których wielokrotnie dopuszczał się rządowy profil @szczepimysię.

Po drugie – dobór źródeł. W przypadku bardziej skomplikowanych wypowiedzi i pytań, na przykład o skuteczność NPI (środków typu lockdowny i inne restrykcje), łatwo jest tak manipulować przywoływanymi źródłami, żeby móc stwierdzić rzekomą nieprawdziwość danej tezy lub przynajmniej uznać, że jest ona zmanipulowana. Jak to zrobić? Metoda pierwsza z brzegu: jeśli ktoś przywołuje jakieś badanie na dowód prawdziwości swojej oceny, weryfikatorzy podkreślą, że badanie owo nie przeszło jeszcze procesu recenzji (peer-review), ale w kontrze przywołają inne również niezrecenzowane badania. Ten przykład jest jeszcze o tyle ciekawy, że sam proces recenzji naukowych był wielokrotnie opisywany jako naznaczony wieloma wadami, a nawet korupcją. Ale tym się już oczywiście FC nie zajmują.

Po trzecie – manipulowanie odbiorcami za pomocą swojego własnego wizerunku. To szczególny rodzaj perfidii: odbiorcy mają w głowach utrwalone skojarzenie weryfikatorów z obiektywizmem i bezstronnością. Dlatego te w istocie często zaangażowane w wojnę ideową organizacje, bazując na tym właśnie skojarzeniu, są w stanie promować zmanipulowany obraz rzeczywistości.

Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale prowadzenie FC może być po prostu robieniem interesu, bo na weryfikację płyną z różnych stron sowite granty. Grantodawcy zaś sami mają swoje agendy ideowe. Nie oznacza to, że wraz z uzyskaniem grantu dana FC zawiera z grantodawcą jakąś tajną umowę na forsowanie tej czy innej linii – nie ma takiej potrzeby. Nie mamy przecież do czynienia z idiotami. Odbiorca grantu doskonale zdaje sobie sprawę, z jakiej instytucji go otrzymał i jakie są ramowe oczekiwania wobec niego. Czym ma się zajmować, a czego nie tykać.

Spójrzmy na dwa przykłady. Oto Demagog, jedna z najbardziej znanych organizacji FC w Polsce. Granty w latach 2017–2019 to 12 tys. dol. z ambasady USA, ponad 141 tys. zł z Fundacji Batorego oraz państwowy Fundusz Inicjatyw Obywatelskich (275 tys. zł). Aktualne granty to ponad 50 tys. euro z programu Aktywni Obywatele, którego źródłem są Fundusze Europejskiego Obszaru Gospodarczego, czyli słynne „fundusze norweskie”. Śmiesznie wypadają przy tym składki członkowskie i darowizny. Ze sprawozdania finansowego za rok 2020 wynika, że w sumie było to 14657 zł.

A teraz znacznie młodsza inicjatywa: Fakenews. Fundacja „Przeciwdziałamy Dezinformacji” została założona ledwo w 2020 r., ale już załapała się na sowity grant w wysokości 20 tys. funtów od Open Information Partnership. Cóż to takiego? Jest to sieć organizacji, finansowana głównie przez brytyjski rząd. Partnerami OIP są m.in. Media Diversity Institute czy Zinc Network. Jeśli wczytać się w opisy misji partnerów OIP, znajdziemy tam – niezależnie od obszaru działania – mnóstwo klasycznej politpoprawnej nowomowy, ułożonej według tego samego schematu: działanie na rzecz różnorodności, przeciwstawianie się ekstremizmom, promowanie równości, bla bla bla, bla bla bla. Kierunek ideowy jest jasny.

A mamy przecież jeszcze weryfikatorów, którzy już całkiem bezwstydnie pracują po prostu na polityczne zamówienie. Tak jest z FakeHunterem, czyli FC powołanym przez państwową Polską Agencję Prasową w pierwszej fazie epidemii z jasnym zadaniem promowania rządowej narracji. FakeHuntera w ogóle nie można już traktować poważnie – działa w taki sam sposób jak państwowe media. Nie dostrzega żadnych uchybień po stronie tych, którzy oficjalną linię promują. Próbowałem zresztą kiedyś zgłaszać tam ewidentnie zmanipulowane stwierdzenia, pojawiające się na rządowym profilu @szczepimysię, ale narzędzie do przesyłania wątpliwych treści okazało się po prostu niezdatne do użytku. Zapewne nieprzypadkowo.

Czasami FC nie zamierzają nawet ukrywać swojego nastawienia. Spójrzmy na Fakenews. Jednym z weryfikatorów jest pani Katarzyna Lipka. Co znajdziemy u pani Lipki na jej twitterowym profilu? Podane dalej tłity Magdaleny Biejat, posłanki Lewicy, o „haniebnej” wypowiedzi kurator Barbary Nowak, nagminne używanie określenia „antyszczepionkowcy” na określenie wszystkich osób sprzeciwiających się sanitaryzmowi, informację o specjalnych stażach dla „uchodźczyń i uchodźców” w polskiej Ikei albo podany dalej tłit pochwalający skasowanie profilu Konfederacji na FB. Naprawdę nie trzeba być wybitnym analitykiem, żeby zrekonstruować sobie na tej podstawie poglądy tej osoby. Trzeba by natomiast być skrajnie naiwnym, żeby sądzić, że ktoś taki zostawia te poglądy za drzwiami, kiedy przystępuje do pracy.

Jeśli przyjrzeć się twitterowemu profilowi Fakenews, widać zresztą głębokie zaangażowanie emocjonalne. Znajdziemy tam określenia takie jak „brednie” oraz nagminnie stosowane określenie „antyszczepionkowcy” wobec wszystkich niegodzących się z sanitarystyczną narracją. Już to ostatnie całkowicie kompromituje tę organizację.

Być może jednak nie ma w tym nic dziwnego, gdy zbadać internetową aktywność Karola Orła, założyciela tego interesu – bo chyba tak można to przedsięwzięcie nazwać. Orzeł wielokrotnie kibicował blokowaniu profili osób z niepasującej mu strony sporu – i to bynajmniej nie z powodu jakichś konkretnych wpisów. Na Twitterze wyrażał nadzieję, że zniknie profil mecenasa Piotra Schramma, cieszył się ze skasowania profilu doktora Pawła Basiukiewicza, kanału Wojciecha Sumlińskiego na YouTube, a o pośle Konfederacji Grzegorzu Braunie pisał, że nie należy go wpuszczać do Sejmu, bo jest „groźny dla społeczeństwa”.

Ktoś skrajnie naiwny mógłby próbować argumentować, że przecież osoby pracujące w FC mają prawo mieć poglądy. Tyle że jeśli ktoś manifestuje je w taki sposób, jak robią to ludzie z Fakenews (a nie jest to wyjątek wśród weryfikatorów), daje to niemal stuprocentową gwarancję, że w swojej pracy będą się kierować tymi właśnie poglądami: wobec jednych będą skrajnie uprzedzeni, a kłamstw innych nie będą zauważać.

Podobnego rodzaju problem dotyczy choćby sędziów mocno zaangażowanych politycznie. Tyle że w przypadku sędziów istnieje rozbudowany system norm i mimo wszystko kontroli – owszem, rozregulowany i być może słabo działający, ale jednak. Tymczasem w przypadku weryfikatorów niczego takiego nie ma. Nie istnieje żadna „druga instancja” ani żadna „izba dyscyplinarna”, a przecież mamy do czynienia z grupą ludzi, którzy roszczą sobie prawo do pogrążania innych. I faktycznie taki jest często skutek ich działań – bywa, że efektem tego jest zawieszanie lub kasowanie kont w mediach społecznościowych, często należących do znanych osób, które po prostu są po drugiej stronie ideowego sporu.

Na koniec kilka przykładów ewidentnych fałszów lub manipulacji, którymi żadni weryfikatorzy się nie zajęli – choć powinni.

Po pierwsze – twierdzenia wszystkich naczelnych guru sanitaryzmu, wygłaszane pod koniec 2020 i na początku 2021 r., że nowe szczepionki chronią przed zakażeniem w stu procentach.

Po drugie – powtarzające się manipulacje rządowego profilu @szczepimysię. Przypomnę tylko dwie spośród nich. Pierwsza to przywołanie liczby ciężkich przebiegów covid oraz zgonów u dzieci jako argumentu na rzecz szczepienia małoletnich – ale bez wskazania, że nie są to dane z Polski, ale skumulowane dane z aż 11 państw europejskich. Druga to podawanie absurdalnie niskiego odsetka jako grupy spośród wszystkich zaszczepionych, która zakaziła się koronawirusem. W rzeczywistości informacja powinna brzmieć tak, że jest to odsetek wyników pozytywnych, stwierdzonych u osób po szczepieniu przetestowanych na obecność koronawirusa, w relacji do całej liczby osób zaszczepionych. Co oczywiście całkowicie zmienia postać rzeczy.

Po trzecie – powtarzany i powielany niezliczoną liczbę razy całkowicie bezkrytycznie mit o „99-procentowym konsensusie naukowców” w sprawie antropogenicznych przyczyn zmian klimatu. To jeden z najbardziej rozpowszechnionych dzisiaj fałszów w debacie publicznej. Na czym polega, pisałem w kilku miejscach, w tym na blogu WEI. Sprawa absolutnie nadaje się do analizy przez organizacje FC, ale nigdy nie znalazła się w ich polu zainteresowania.

Wniosek z tego taki, że organizacje FC bardzo szybko wrodziły się w gremia ideologicznie nacechowanej cenzury, pozostające poza wszelką kontrolą. Dlatego pozostaje namawiać wszystkich, którzy mają chęć, energię, warsztat i rozumieją zagrożenia, jakie wynikają z tej wyjątkowo przebiegłej formy ustawiania debaty, aby zaczęli działać jako weryfikatorzy weryfikatorów. Ich manipulacje, a czasem wprost kłamstwa trzeba pokazywać.

Poglądy wyrażane przez blogerów publikujących dla WEI mogą nie być zgodne z oficjalnym stanowiskiem think-tanku.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną

Manipulacje Tomasza Rożka

Polski rząd twierdzi, że 60 proc. kosztów energii elektrycznej (ale w którym dokładnie momencie? O tym dalej) to koszt uprawnień do emisji CO2. Komisja Europejska