Życzenia (mało optymistyczne) na nowy rok

Doceniasz tę treść?

Na swoim kanale na YouTube poprosiłem widzów, żeby przesyłali mi pytania do sesji pytań i odpowiedzi. Jak mogłem się spodziewać, kilkakrotnie powtarzało się pytanie, które od swoich czytelników, widzów czy publiczności na różnych spotkaniach, debatach i dyskusjach (również w Świetlicy Wolności) dostawałem wiele razy: czy socjalistyczna, etatystyczna fala się odwróci i czy będziemy jeszcze mieć w Polsce prawdziwą wolność gospodarczą?

Żeby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba na początku wyjaśnić, co oznacza owa „prawdziwa wolność gospodarcza”. Systemy polityczne czy gospodarcze właściwie nigdzie nie występują w stanie czystym, bo życie jest najzwyczajniej bogatsze od teoretycznych modeli. Możemy zatem mówić o sytuacji, w której wolności gospodarczej – a tym samym również osobistej – byłoby po prostu więcej. Nie krępowałyby jej takie regulacje jak ustawa o ziemi, ustawa śmieciowa (ograniczająca konkurencję w gospodarce odpadami), finansowe sankcje przeciwko silnikom spalinowym w samochodach czy różnego rodzaju koncesje. Tak się składa, że Polska ma akurat realny wzorzec takiego stanu rzeczy, który miał okazję sprawdzić się w praktyce: to sytuacja wytworzona ustawą Wilczka, działającą przez moment w warunkach po 1989 r. Erupcja polskiej przedsiębiorczości w tamtym czasie jest najlepszym dowodem, że ów mechanizm działał.

Symboliczne dla zdegenerowania wolnego rynku w Polsce przez praktycznie wszystkie rządy w ciągu trzech dekad (najmniej, co ciekawe, może przez rząd SLD w latach 2001–2005) było zawarcie w „konstytucji dla biznesu”, uchwalonej podczas obecnych rządów PiS, zasady, że co nie jest zabronione, to jest dozwolone. To przecież sama w sobie jedna z podstawowych reguł wszystkich zachodnich systemów prawnych. Jeśli zatem trzeba ją specjalnie wybijać i wpisywać do pakietu ustaw, mających organizować życie gospodarcze, to znaczy, że coś jest mocno nie tak. To mniej więcej tak, jakby w umowie kupna nowego samochodu trzeba było zastrzegać, że trafi do nas, posiadając cztery koła, a nawet przy tym zastrzeżeniu nie mielibyśmy pewności, że tak się faktycznie stanie.

Czy zatem – precyzując spotykające mnie tyle razy pytanie – możliwy jest choćby powrót do tamtego stanu? Uświadommy sobie, jaki ogrom zmian musiałoby to oznaczać: radykalne uproszczenie systemu podatkowego (z VAT na czele); znaczącą obniżkę obciążeń fiskalnych i powiązane z tym głębokie ograniczenie redystrybucji, a więc socjalu; zniesienie całego mnóstwa przepisów, ograniczających możliwość dysponowania swoją własnością i prowadzenia działalności gospodarczej; zniesienie w powiązaniu z poprzednimi punktami wielu przepisów krępujących wolność obywateli i zmuszających ich do dokonywania określonych wyborów w imię dobra wspólnego, bezpieczeństwa, ekologii i wielu innych pretekstów. To tytaniczne zadanie, prawdopodobnie znacznie przekraczające granice jednej kadencji.

Skoro ujrzymy złożoność i doniosłość tego przedsięwzięcia, zrozumiemy, że nie – nie jest to możliwe, nie tylko w obecnej sytuacji, ale, jak się zdaje, w ogóle w warunkach współczesnej zachodniej demokracji. Powodów jest kilka, a każdy z nich ma potężną moc.

Po pierwsze i przede wszystkim dlatego, że obecna sytuacja jest szalenie wygodna dla większości elit. Politycy uzależniają od państwa, czyli od pieniędzy z redystrybucji, coraz większe grupy ludzi. PiS pod tym względem zrobił więcej niż być może wszystkie wcześniejsze rządy razem wzięte. Każda późniejsza próba odebrania ludziom tego, co „od państwa” dostają, niesie z sobą gigantyczne ryzyko polityczne i najpewniej oznacza przegraną.

Po drugie – ponieważ na obecnym układzie żerują trudne nawet do policzenia grupy interesu, od wspomnianych polityków, poprzez doradców różnego rodzaju, po wielkie korporacje, które w tego typu otoczeniu biznesowym mają zawsze łatwą do zdobycia i utrzymania przewagę nad drobnym i średnim biznesem. Wszak na spotkanie z ministrem czy premierem prościej jest umówić się prezesowi jednej wielkiej firmy niż milionowi drobnych przedsiębiorców.

Po trzecie – ponieważ etatyzm i socjalizm uderzają w wewnętrzną potrzebę bezpieczeństwa, która u większości ludzi dominuje nad potrzebą wolności. Ta potrzeba była w znacznej mierze podstawą tworzenia organizmów państwowych u ich zarania, lecz oczywiście przez wieki nie przybrała postaci tak patologicznej, jaką ma obecnie. Możemy się zdziwić, czytając statuty średniowiecznych miast i dowiadując się, jak czasami drobiazgowo regulowano zasady życia w nich. Gdyby jednak wziąć pod uwagę wszystkie czynniki, a więc również poziom inwigilacji, lecz także samą objętość współczesnej legislacji, nie powinno być wątpliwości, kiedy zakres wolności osobistej był większy.

Już tylko te trzy czynniki z dodatkiem ogromu pracy, jaki trzeba by włożyć w zmianę, sprawiają, że powrót do stanu wolności i swobody trzeba uznać za miraż. Co więcej, na przeszkodzie stoi cykl wyborczy. Nawet gdyby jakimś cudem władzę objęła siła zdeterminowana i zdolna do przeforsowania większości takich zmian w ciągu czterech lat, na pełnię ich efektów trzeba by chwilę poczekać, a w kolejnych wyborach ta siła już z pewnością by przegrała, mając przeciw sobie wszystkie możliwe grupy interesu oraz ogromną część wyborców, zmanipulowaną przez etatystycznych populistów.

Gdybyśmy dorzucili do tego obrazu to, co stało się z wolnościami obywatelskimi, lecz również przecież gospodarczymi, w związku z epidemią, musielibyśmy dojść do wniosku, że obrońcy wolności nie tylko nie mogą dzisiaj, u progu 2022 r., myśleć o powrocie do optymalnego stanu, ale muszą zająć się ocaleniem najbardziej podstawowych kwestii. Jeżeli to się nie uda, za moment obudzimy się w wielkim obozie dla zakaźnie chorych.

Żeby pokazać powagę tego wyzwania, trzeba przywołać dwie nieodległe w czasie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego – człowieka, od którego niemal wszystko w Polsce zależy. Najpierw podczas szczytu warszawskiego z przywódcami ugrupowań z podobnej sfery ideowej prezes PiS mówił o tym, że trzeba ocalić wolność, krępowaną przez poprawność polityczną. Ledwo kilka tygodni później w wywiadzie dla Interii opowiadał się zaś całkiem wprost za ograniczeniem praw osób niezaszczepionych, a więc arbitralnym, brutalnym odebraniem im obywatelskiej wolności i najbardziej podstawowych uprawnień (Kaczyński użył sformułowania „wyłączenie ludzi niezaszczepionych lub nieprzetestowanych z części funkcji w społeczeństwie”). Wicepremier ds. bezpieczeństwa nie widzi najwyraźniej pomiędzy tymi dwoma stwierdzeniami żadnej niespójności.

Cykl znakomitych filmów Tomka Wróblewskiego nosi nazwę „Wolność w remoncie”. Ten remont, niestety, nie tylko bardzo się już przedłuża, ale właściwie trudno powiedzieć, czy w przewidywalnym czasie ma szansę się zakończyć. Pozostaje zatem jedyna sensowna rada, której udzielałem już wiele razy, a którą powtarzam za mistrzem Młynarskim: róbmy swoje, może to coś da, kto wie; róbmy swoje, póki jeszcze ciut się chce.

Tej chęci państwu najserdeczniej życzę na nowy, 2022 rok.

Poglądy wyrażane przez blogerów publikujących dla WEI mogą nie być zgodne z oficjalnym stanowiskiem think-tanku.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną