Kryzys wywołany przez Rosję jest tyleż niebezpieczny, co zagadkowy. Właściwie trudno zrozumieć, o co chodzi Władimirowi Putinowi i jego czekistowskiemu reżimowi, bo niełatwo znaleźć korzyści dla Moskwy z eskalowania napięcia.
Władca Kremla robi wiele, by obecne groźby i żądania, jakie Moskwa kieruje pod adresem Kijowa, przypominały sytuację z roku 1939. Choć porównywanie z Adolfem Hitlerem z jednej strony musi być nieprzyjemne, wszak to jedna z najohydniejszych postaci w historii świata, to jednak z drugiej pomaga Putinowi w budowaniu atmosfery strachu na Zachodzie. Jeśli ma tu istnieć prawdziwa analogia, to obecna Rosja jest równie niebezpieczna, jak III Rzesza i może sprowadzić na cały świat kataklizm trudny do przewidzenia. A przecież pławiący się w dobrobycie i zastanawiający się nad liczbą istniejących płci Zachód nie jest ani przygotowany, ani chętny do tego, by poważanie traktować realne zagrożenie.
Uznanie Rosji za wroga lub przynajmniej bardzo niebezpieczną i agresywną dyktaturę zmusiłoby najbogatsze państwa Unii Europejskiej do mobilizacji społecznej i zmiany obowiązującego, hedonistycznego stylu życia. Konieczne stałoby się odbudowanie armii, wzmocnienie służb specjalnych i przemysłu obronnego. Ważniejsze jednak, że należałoby przywrócić takie pojęcia jak patriotyzm, odpowiedzialność, naród, honor i gotowość poświęcenia w imię idei wyższej, a to przecież dla świata liberalnej demokracji nie są wartości, a raczej antywartości – droga do faszyzmu.
Nie wiemy jeszcze, czy Władimir Putin na stałe wyrwał Zachód z jego tęczowo-beztroskiego snu, ale z pewnością już skutecznie wstrząsnął zachodnimi społeczeństwami.
Pozorne analogie
Wróćmy jednak do porównywania obecnej sytuacji wywołanej groźbą rosyjskiej agresji do lat poprzedzających niemiecki atak na Polskę w 1939 r. Różnic jest tak wiele, że skupmy się tylko na najważniejszych.
W latach 30. XX wieku Niemcy były krajem, który rozwijał się bardzo szybko, a ich przewaga militarna polegała głównie na posiadaniu nowoczesnego przemysłu. Mógł on dostarczyć armii bardzo dobry sprzęt (czołgi, samoloty, okręty, wozy transportowe, broń itp.), co zapewniało sukces na polu walki. W połowie lat 30. Hitler postawił na budowę silnego i nowoczesnego przemysłu motoryzacyjnego, który był wzorowany na amerykańskim. To wówczas powstał Volkswagen, dla którego pracował Ferdynand Porsche. Jego zadaniem było zbudowanie taniego samochodu dla przeciętnego Niemca, ale jednocześnie konstrukcji użytecznej dla armii.
Dzisiejsza Rosja jest krajem mocno zapóźnionym technologicznie. Jego dochody wynikają głównie ze sprzedaży surowców, a więc towarów najmniej przetworzonych. Nawet jeśli tamtejsze fabryki są w stanie wyprodukować nowoczesne uzbrojenie, ogromna przewaga – zwłaszcza w sferze zaawansowanych technologii – jest po stronie Zachodu.
W latach 30. Hitler miał wielu zwolenników w krajach europejskich, gdyż faszyzm nie przez wszystkich był uznawany za system zbrodniczy. We Włoszech, Hiszpanii czy Portugalii reżimy te sprawowały władzę, a we Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji, Finlandii, Norwegii, Austrii czy Chorwacji istniały ugrupowania wprost odwołujące się do haseł głoszonych przez Hitlera. Führer miał – ze wszech miar koszmarną – wizję nowej, sfederalizowanej Europy pod przewodnictwem Niemiec. Poparcie, jakie potem zyskał w wielu podbitych krajach (wystawiły one przecież dywizje SS walczące po stronie III Rzeszy do końca wojny) świadczy o tym, że wielu ówczesnym Europejczykom projekt Hitlera się podobał.
Dzisiejsza Rosja w sferze ideologicznej nie ma nic do zaproponowania. Przystąpienie do Ruskiego Miru oznacza dla wszystkich pogrążenie się w chaosie, biedzie, zamordyzmie, beznadziei i bylejakości. Państwo Putina jest dziś jedynie niebezpiecznym zbójem, który jest tolerowany, o ile trzyma się swojego rewiru. Co więcej, nawet niewielkie państwa Unii Europejskiej – jak Dania czy Szwecja – nie drżą ze strachu, gdy odgraża im się czekistowski reżim. Warto zwrócić uwagę, że dotychczasowe operacje wojskowe Kremla polegają na scalaniu terenów, na których ludność rosyjska lub utożsamiająca się z nią stanowi większość, albo przynajmniej znaczny procent (Naddniestrze, Abchazja, Osetia, Donbas, Ługańsk, Krym). Oznacza to, że w rzeczywistości nie pogłębianie się procesu upadku imperium, a zmierzanie w kierunku państwa narodowego.
Rozpoczynając II wojnę światową, Adolf Hitler miał potężnego sojusznika, który gwarantował mu odniesienie szybkiego zwycięstwa nad Polską. Nie było wówczas na Starym Kontynencie państwa zdolnego przeciwstawić się atakowi dwóch militarnych potęg. Bez wsparcia Stalina Niemcy pewnie i tak wygraliby wojnę z Rzeczpospolitą, ale trwałoby to dłużej, Wehrmacht poniósłby znacznie większe straty, a niemiecka gospodarka poniosłaby także dużo wyższe koszty. Przy przedłużających się walkach Zachód mógłby nawet zorganizować wsparcie dla Polski, choćby tylko w formie dostaw broni i amunicji. Niemcy mogliby więc ugrzęznąć na długie miesiące w wyniszczającej, krwawej kampanii.
Jedynym dziś sojusznikiem Putina jest Aleksander Łukszenka, który nie dysponuje żadną znaczącą siłą militarną. Konflikt z Ukrainą oznaczałby więc długotrwałą wojnę, której Rosja właściwie nie byłaby w stanie wygrać. Byłaby w stanie jedynie anektować część ziem sąsiada, ale o okupacji większej części kraju czy ustanowieniu na dłużej prorosyjskiego rządu w Kijowie nie może być mowy. Zachód – nawet przy ambiwalentnej postawie Niemiec – stanął jednoznacznie po stronie Ukrainy i już ją dozbraja. Z pewnością nie przestanie, gdy dojdzie do wojny. Co więcej, klęska Armii Czerwonej w Afganistanie pokazała, że tego rodzaju taktyka jest wobec Moskwy skuteczna.
Przed drugą wojną światową wielu polityków, co pokazała konferencja w Monachium, przyznawało terytorialnym roszczeniom III Rzeszy pewne racje. Wszak podczas traktatu wersalskiego Niemcy zostały upokorzone, a znaczna część obywateli tego kraju znalazła się poza granicami. Już podczas samej konferencji pokojowej John Maynard Keynes ostrzegał, że zbyt ostre potraktowanie przegranych spowoduje u nich chęć rewanżu.
Dziś roszczenia terytorialne Moskwy nie są niczym uzasadnione. Rosja nie straciła żadnych ziem w wyniku niesprawiedliwego traktatu pokojowego, ale z powodu rozpadu własnego imperium. Nie było więc przegranej wojny, po której pojawia się chęć odwetu, ale mamy do czynienia z procesem gnicia wielkiego państwa, którego moralne nie podniesie nawet wygrana batalia.
Różnic między III Rzeszą a współczesną Rosją oraz sytuacją przed wybuchem II wojny i obecnym kryzysem jest znacznie więcej. Można by jeszcze zwrócić uwagę na demograficzną zapaść Rosji, jej gigantyczne problemy społeczne, stosunkowo łatwe możliwości blokady finansowej, uzależnienie Moskwy od pieniędzy z zagranicy, niewydolność państwa czy pojawiające się roszczenia terytorialne ze strony Chin – już dziś znaczne tereny Rosji są kolonizowane przez ludność Państwa Środka.
Wszystkim więc, którzy tak bardzo chcą więc porównywać obecny kryzys wywołany przez Moskwę z okresem poprzedzającym II wojnę, należy przywołać cytat Stanisława Jerzego Leca, który powiedział: „Historia się powtarza, bo brak nam historyków z inwencją”.
Realne niebezpieczeństwo
Brak analogii między latami 30. XX wieku i czasami obecnymi nie oznacza jednak, że niebezpieczeństwo ze strony Rosji jest jedynie iluzoryczne. Być może chodzi o ustanowienie nowej strefy wpływów albo o rozgrywkę o przywództwo na Kremlu, albo odwrócenie uwagi od pogarszającej się sytuacji gospodarczej i społecznej obywateli tego kraju, albo próbę przestraszenia tych republik dawnego ZSRS, które dziś myślą o wychodzeniu z moskiewskiej orbity. W każdym przypadku konflikt lokalny, może się przerodzić w wojnę między dwoma blokami, którego skutki mogą być trudne do przewidzenia.
Obecna Rosja jest najsłabsza od ponad trzystu lat i wcale nie widać, by jej rola miała wzrosnąć. Frustracja przywódców upadającego imperium bywa bardzo niebezpieczna – by przypomnieć choćby ludobójstwo Ormian dokonanego przez Turków czy Rzeź Woli przeprowadzoną przez Niemców, gdy losy II wojny były już przesądzone. Ewentualna klęska mogłaby pchnąć Rosjan do użycia środków, o których nikt dziś nie chce myśleć. Jeśli więc konflikt rzeczywiście wybuchnie, po jego zakończeniu może być trudno określić zwycięzców.
Na razie – można by rzec „na szczęście” – mamy do czynienia jedynie z wojną informacyjną. Z perspektywy Zachodu eskalując napięcie, Putin doznaje jedynie porażek: skonsolidował Zachód, wybił Amerykanom z głowy jakąś nową formę resetu w relacjach z Moskwą, powiększył izolację Kremla, ostatecznie zraził Ukraińców, którzy wybrali kurs na Zachód, uświadomił sojusznikom sens istnienia NATO i uwiarygodnił w nim przywództwo amerykańskie.
Być może jednak cele Moskwy są zupełnie inne: jest silniejsze i bardziej zdecydowanie odcięcie się od Zachodu, jego wartości oraz modelu politycznego i otwarte pójście własną drogą jako osobnej cywilizacji. Bez oglądania się na wybory, demokrację, wolność słowa i podmiotowość jednostki. Eskalowanie napięcia i zagrożenia, nawet niewielka wojna, mogą być etapem do ustanowienia nowego modelu państwa.
Poglądy wyrażane przez blogerów publikujących dla WEI mogą nie być zgodne z oficjalnym stanowiskiem think-tanku.