Im, zarówno z lewa, jak i z prawa wystarcza ta bazująca na lęku, emocjach i niechęci atmosfera zwarcia bojowych szyków. Patrząc na to z boku, starając się uchwycić rzeczywistość, można dostrzec jałowość wielu sporów i pojąć, że zanim otworzą usta, Ty już wiesz, co powiedzą. Karty leżą na stole.
Od dłuższego czasu trapi mnie kwestia prawdy w publicznym, medialnym dyskursie. Należałoby najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, czym jest prawda, bo według wielu definicji może być różnie interpretowana. Zastanowiłem się nad tym i pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl, brzmiały: „Dążenie do jak najpełniejszej analizy rzeczywistości takiej, jaka ona jest”. Jest to więc definicja na moje potrzeby. To oczywiście tylko ideał, który można spełnić w niepełnym zakresie, gdyż każdy z nas wyposażony jest w bardzo rozbudowany i wieloaspektowy filtr patrzenia na wszystko wokół, a to jak patrzymy, wynika dalej z wielu przesłanek i czynników. Byłoby to więc tylko dążeniem do ideału. Niewiele, ale zawsze.
To, co uderza silniej niż kiedykolwiek, to zdanie sobie sprawy, że większości ludzi nie interesuje prawda, lecz przekonanie. Siła oddziaływania własnego przekonania na innych. Owszem, debata od niepamiętnych czasów lubiła polaryzację i emocje, zawierała w sobie jednak więcej dialogowania. Dziś jest go chyba mniej niż kiedykolwiek. Przy odrobinie uwagi z łatwością można dostrzec, że ludziom odpowiada usadowienie się na zastanych pozycjach, w swoich politycznych, mentalnych i medialnych okopach. Im nie chodzi o prawdę, tylko o utrzymywanie stanu mobilizacji i przeświadczenia o sile i słuszności własnego środowiska, tożsamościowego matecznika. Im, zarówno z lewa, jak i z prawa wystarcza bazująca na lęku, emocjach i niechęci atmosfera zwarcia bojowych szyków. Patrząc na to z boku, starając się uchwycić rzeczywistość, można dostrzec jałowość wielu sporów i spostrzec, że zanim otworzą usta, Ty już wiesz, co powiedzą. Karty leżą na stole. Wystarczy temat dyskusji (a raczej oś sporu), a widownia nie będzie zainteresowana informacją i namysłem, tylko siłą, z jaką ich faworyt ma wgnieść w glebę swojego przeciwnika.
Wywodząc się z nurtu liberalnego, sądziłem, że to „my” mamy rację, a ci drudzy są niedouczeni, skostniali, pełni niechęci, rezerwy, a przede wszystkim złych intencji. To, że z różnych względów wymiksowałem się z narracji liberalno-lewicowej w sprawie wiadomej i dominującej dyskurs od dwóch lat, dało mi szansę na spojrzenie w kierunku przeciwnym i z nieco innej perspektywy. Wydaje się, że oba obozy mają swoiste odróżniające je przywary. W uproszczeniu powiedziałbym, że przywarą prawicy są emocje, a przywarą lewico-liberałów jest logika. Pierwszą sprawę krótko i syntetycznie oddaje zdanie redaktora naczelnego Liberte!, Leszka Jażdżewskiego wypowiedziane podczas wywiadu, którego mi udzielił, mówiąc „Nienawiść jest naturalnym polem prawicy”. W pełni się z tym zgadzam. Nie rozpisując się nadto, można na wielu przykładach uchwycić, iż ten przekaz zawiera dużo jadu, bitewnej polaryzacji, karmi się większą agresją przekazu, podczas gdy druga narracja kładzie nacisk na wyższościowe lekceważenie i nonszalancję. Co ciekawe, jedna strona nie może istnieć bez drugiej. Są jak yin i yang. Niedawno oglądałem z synem bajkę „lego” o Batmanie. W pewnym momencie całemu miastu grozi zagłada, a dzielny nietoperz prosi Jokera o pomoc. Czarny charakter pyta: „Czemu miałbym Ci pomóc?”. Na co pada odpowiedź; „Bo stanowisz sens mojego istnienia. Ja potrzebuję Ciebie, Ty potrzebujesz mnie”. I Joker pomógł.
Szeroko pojęcie demokraci, blok centrolewicowy, ci piękni panowie w białych koszulach, wspaniale mówiący o prawach człowieka, ze swadą podkreślający wartość tolerancji i demokracji, potrafią nie przejść tej próby od deklaracji do realizacji, w zderzeniu ze swoimi obywatelami, z którymi ideologicznie było im nie po drodze. Mam na myśli przykład polityki prezydenta Francji, premiera Kanady i prezydenta USA w kwestii pandemii, stosunku do obywateli oraz tłumienie stanowisk przeciwnych. Sprzyjające demokratycznym liderom media opisywały społeczne pęknięcie schematycznie – bez dyskursu, szybko tkając narrację pełną wyższości, pomijającą sprawy niewygodne, wściekle atakujące oponentów i upychającą w adwersarzy najbardziej obrzydliwe wyobrażenia oraz kawałki. Zdaje się, że na niejednym polu media abdykowały, stając się oczywistym narzędziem walki politycznej.
Liberalna i lewicowa bańka ma tendencję do tworzenia intelektualnych fikołków, nietrzymania prawideł logiki i zmieniania narracji względem potrzeby chwili. Bardzo dobrze tę sprawę uchwycił ekonomista Murray Newton Rothbard w swoim „Manifeście libertariańskim”. Pochylając się nad kwestią klimatu, w rozdziale XIII zauważył, że: „Lewicowi liberałowie potrafią zaskakiwać. Przez ostatnie trzydzieści-czterdzieści lat z furią atakowali wolnorynkowy kapitalizm. Co ciekawe, każdy ich zarzut był sprzeczny z zarzutami, które stawiali wcześniej. Te sprzeczności nie budzą jednak niepokoju u liberalnych intelektualistów ani nie osłabiają impetu ich krytyki (…). Nagłe wolty myślowe ani o jotę nie nadwątlają ich przekonania o własnej racji, ani poczucia pewności siebie”. Rothbard wskazuje, że w na przełomie lat 30. i 40. lewicowi intelektualiści zarzucali wolnemu rynkowi stagnację i nienadążanie za rosnącymi potrzebami. „Tego rodzaju poglądy pojawiły się u progu największego boomu w historii Ameryki” – dodaje. Następnie autor wskazuje zmianę narracji – pojawienie się w latach 50. kultu wzrostu gospodarczego. Oba poglądy naturalnie forsowały interwencjonizm państwowy i odejście od wolnorynkowych idei. W 1958 roku za sprawą bestselleru „Społeczeństwo dobrobytu” Johna Kennetha Galbraitha narracja znów się odwraca – tym razem świat wzrósł za bardzo, nadmiernie się wzbogacił, a ludzie zatracili przez to wartości duchowe. Co ma temu zapobiec? Naturalnie interwencja państwa. Cztery lata później wydana zostaje książka Michaela Harringtona „Druga Ameryka”. Autor wskazuje na problem biedy. Kolejny raz zmienia się narracja; tym razem to nie zbytni rozwój i dobrobyt, ale skrajna nędza stanowi zagrożenie. Rozpoczyna się państwowa walka z ubóstwem. Dwa lata później, w roku 1964 uformowany zostaje tzw. Komitet Potrójnej Rewolucji, który głosi agendę, według której dobrobyt będzie zagrożony przez rychłą automatyzację i utratę miejsc pracy. Przeciwdziałać temu może… Tak, zgadliście, szybka i skomasowana interwencja państwa. W 1969 roku w USA przyszła recesja, co z kolei doprowadziło do załamania się kilkuletniego wieszczenia automatyzacyjnej katastrofy. Rothbard na koniec swojej analizy obrazuje domknięcie się koła powrotem do „Galbraithaizmu”, wieszczenia zbyt szybkiego kurczenia się zasobów naturalnych. Pojawia się koncepcja wdrożenia tzw. zerowej stopy wzrostu. Jak wiemy, z biegiem czasu, już po śmierci „Pana Libertarianina” dyskurs wokół diady klimat-ekonomia wykonywał kolejne obroty; pojawiał się i znikał znany raport Klubu Rzymskiego, dziś eksponuje się OZE, a w kwestii rynku postuluje się dalsze ograniczenia kapitalizmu i rysuje scenariusz hegemonii globalnych monopoli. Nie oceniając trafności lub braku poszczególnych argumentacji, trzeba zauważyć, że faktycznie argumenty używane przez liberalnych intelektualistów były dość często względem siebie sprzeczne, a formułowane w niedługich odstępach.
Oczywiście tego typu nagłe zwroty akcji w narracji liberalnej nie ograniczają się jedynie do kwestii ekologii czy kapitalizmu. W tekście „Intelektualny wandalizm a niezłomność rozumu” dr Jakub Bożydar Wiśniewski z Uniwersytetu Wrocławskiego wskazuje więcej przykładów, stawiając tezę, że gros ośrodków myśli i przekazu „nie tyle budują jakąkolwiek indoktrynacyjnie spójną narrację, ile promują równolegle kilka wzajemnie sprzecznych narracji”. Autor zwraca uwagę między innymi na sprawy tożsamościowe, psychologiczne, gospodarcze i zdrowotne. „Z jednej strony upowszechniają one rzekomo emancypacyjny przekaz, jakoby płeć była kategorią czysto biologiczną, co miałoby sugerować, że wszelkie kulturowe różnice płciowe są czysto arbitralne, bądź narzucone, a z drugiej strony coraz śmielej promują one doniesienia, jakoby płeć miała być kategorią czysto psychologiczną, z czego miałoby wynikać, że sprowadza się ona wyłącznie do określonych kulturowych wyborów i preferencji niemających nic wspólnego z biologią. Z jednej strony głoszą one złudnie liberalną agendę „decydowania o swoim ciele”, a z drugiej strony – zwłaszcza ostatnimi czasy – gorliwie wspierają jawnie totalitarną agendę wykluczania z życia społecznego osób odmawiających przyjmowania określonych preparatów farmaceutycznych. Z jednej strony słyszy się zewsząd coraz bardziej nachalne trajkotanie o potrzebie „ratowania Ziemi przed rozpasanym konsumpcjonizmem”, a z drugiej strony konsekwentne wezwania do „wywoływania inflacji celem napędzania konsumpcji”, czy też podobne usprawiedliwienia inflacji już wywołanej, względnie perory o tym, jakoby tzw. dług „publiczny mógł rosnąć w nieskończoność”.
Postępująca cyfryzacja, zaostrzająca się walka ideologiczna, infantylizm podlany pandemicznym lękiem, napędzają tworzenie się hermetycznych baniek tożsamościowych. To z kolei spłyca dialog, wyjaławia namysł, zachęca polityków do nurkowania coraz niżej w odmęty populizmu, czemu sekundują najwierniejsi medialni akuszerowie. Ci ostatni w imię zapewnienia swojemu obozowi mocy i przewagi są w stanie posunąć się do granic absurdu, firmując najgorsze hipokryzje, przymykać oczy na ewidentne niespójności i bezlitośnie wytykać przeciwnikom znacznie mniejsze ujmy. Tworzy się coraz większy wyłom pomiędzy głównymi narracjami, zawęża pole dialogu. Rozmowa i porozumienie stają się nieopłacalne, bo jak powiedzieliśmy: „Batman potrzebuje Jokera” i nieważne, która strona jak siebie w tym duecie postrzega.
Być może łatwiej jest stopić się w obozowej narracji, licząc na trwanie „swoich” lub pognębienie „innych” i wzięcie rewanżu. Być może przeciwstawienie się swojemu środowisku sprawia, że pozostajemy sami. Choć, jak powiedział Umberto Eco: „Kto nigdy nie przeciwstawia się swojemu obozowi, jest propagandystą”. Jesteśmy wtedy rzeczywiście bardziej samotni, lecz ta samotność może być bliższa prawdy. I dać możliwość zbliżenia się do „przeanalizowania rzeczywistości taką, jaka ona jest”.
Poglądy wyrażane przez blogerów publikujących dla WEI mogą nie być zgodne z oficjalnym stanowiskiem think-tanku.