Prywatne sankcje gospodarcze

Doceniasz tę treść?

Do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze, pieniądze. Niektórzy przypisują te słowa Napoleonowi Bonaparte, a inni twierdzą, że tylko powtórzył je za kondotierem Giacomo Trivulzio. Nie ma jednak wątpliwości, że dziś są one jeszcze bardziej prawdziwe niż w epoce napoleońskiej, czy w 1499 roku, gdy Ludwik XII z pomocą włoskiego najemnika zdobywał Mediolan. Rosja przekona się boleśnie, co znaczy ich brak i jaką siłę mają konsekwentnie nakładane i utrzymywane sankcje gospodarcze. Pominę rozważania dotyczące tego, czy Zachodowi wystarczy dyscypliny, mądrości, odwagi, cierpliwości, by złamać gospodarczo rosyjski reżim, a tym samym jego siłę militarną i polityczną i to czy kremlowski dyktator przetrwa utrzymywanie przy życiu kroplówką z Chin. W kraju, którego 14 procent populacji, czyli 21 milionów ludzi żyje poniżej progu minimum socjalnego wynoszącego 165 dolarów, 35 milionów nie ma w mieszkaniu toalety, 29 milionów dostępu do bieżącej wody, jeszcze bardziej dojmująca nędza nie wyprowadzi ludu na ulice, by wszczął rebelię i obalił reżim. Sankcje mają uniemożliwić prowadzenie wojen.

Działania militarne na Ukrainę kosztować mają Rosję miliard dolarów dziennie (same koszty operacji wojskowej), co wydaje się sumą dość prawdopodobną. Amerykanie tracili dziennie w Afganistanie 300 milionów dolarów przy znacznie mniejszej skali zaangażowania i znacznie mniejszych stratach, które, jeśli chodzi o sprzęt, były głównie wynikiem chaotycznej ucieczki. Uchwalona przez Dumę ustawa budżetowa na 2022 rok przewidywała, że do tzw. Funduszu Dobrobytu Narodowego trafi 18 miliardów dolarów z nadwyżek ze sprzedaży ropy. Dwie takie nadwyżki właśnie poszły z dymem na Ukrainie, a będzie jeszcze lepiej.

Sankcje – te nakładane na szczeblach poszczególnych państw, jak i przez poszczególne przedsiębiorstwa, już działają, a ich skutek z czasem będzie się potęgował. W najczarniejszych, czyli najbardziej optymistycznych dla świata prognozach przewiduje się, że gospodarka Rosji cofnie się do poziomu z 1995 roku. Będzie więc mniejsza niż polska. Rosyjski dziennik biznesowy „RBJ” podaje, że realne dochody gospodarstw domowych w ciągu zaledwie miesiąca spadły o 12 procent.

Najpotężniejsza broń gospodarcza, jaką ma Europa, to rezygnacja z rosyjskich paliw kopalnych

Ropa to 40 procent rosyjskiego eksportu i 30 procent dochodów budżetu. Najpotężniejsza broń gospodarcza, jaką ma więc Zachód, a właściwie głównie Europa, to rezygnacja z rosyjskich paliw kopalnych. Stany Zjednoczone, a już zwłaszcza Kanada, nie muszą niczego poświęcać. Gazu z Rosji nie biorą wcale, a ropa rosyjska, stanowi zaledwie 10 procent tego, co USA importują. Uzależniona od Rosji Europa jest w znacznie trudniejszym położeniu. Użycie tego oręża wymaga poświęcenia i determinacji, na które nie wszystkie państwa stać. Odwyk od rosyjskich surowców będzie procesem długim i bolesnym. Sama Ukraina wciąż kupuje rosyjską ropę i gaz. Minister energetyki Herman Gołuszczenko wskazuje, że Ukraina nie może wstrzymać tranzytu tych paliw, bo ma zobowiązania wobec partnerów zachodnich i sama też na tym zarabia. Sprawa jest więc skomplikowana i wymaga czasu.

Póki co jednak niemal cały Zachód zaprowadził bardzo ostre sankcje, ale co ważniejsze ekonomiczną wojnę Rosji wypowiedziały setki, jeśli nie tysiące firm z dnia nadzień wycofując się z niej, czy zawieszając tam swą działalność. Brak Coca-Coli, czy McDonaldów, dostępu do Instagrama, to budujące przykłady, których siła leży jednak bardziej w sferze symboliki niż rzeczywistych dolegliwości zadawanych Rosjanom. Prawdziwą moc mają działania takich firm jak np. duński Maersk – największe żeglugowe przedsiębiorstwo świata, które nie będzie transportowało towarów z Rosji, czy do niej i kolejnych spedycyjnych gigantów jak amerykańskie UPS, czy Fedex. Reżim zabezpieczył się w swym mniemaniu przed skutkami sankcji. Rezerwy walutowe i złota sięgają 640 miliardów dolarów. Na tzw. Funduszu Dobrobytu zgromadzone jest 185 miliardów dolarów. Norwegia na sprzedaży ropy i gazu zbudowała swój Fundusz Przyszłych Pokoleń, Rosja zaś tak naprawdę fundusz, który ma pozwolić utrzymać się reżimowi, gdy napadnie na inny kraj. Pozwala on dźwigać teraz wartość rubla, który odrobił część strat, ale nie zda się na nic, gdy z Rosją nie będzie handlował, czy dostarczał jej fizycznie towarów, produkować w niej, świadczyć usługi finansowych itd. Ani dolary na kontach, ani sztaby złota w skarbcach nie zastąpią układów scalonych, elektronicznych komponentów, półprzewodników (Tajwan ich największy producent na świecie wprowadził embargo na ich sprzedaż do Rosji) potrzebnych do produkcji maszyn wojny. Niezależna ekonomistka rosyjska, profesor Uniwersytetu Pensylwania Tatiana Michajłowa wskazuje, że Rosja ma ograniczony dostęp do swoich rezerw, bo część z nich jest w postaci obligacji państw, które nałożyły sankcje, a złoto ze skarbców Rosji może okazać się trudno sprzedawalne. Według niej, Rosja stanie się niewypłacalna. Do bankructwa dojdzie nie dlatego, że Rosja nie będzie miała wystarczającej ilości środków, tylko dlatego, że nie będzie mogła nimi obracać. To jednak dość „abstrakcyjna” strona sankcji. Jest jednak i znacznie wyraźniejsza – praktyczna, uderzająca wprost w machinę wojenną, w całą infrastrukturę państwa. Siergiej Pieriestorin, minister przemysłu w obwodzie swierdłowskim, czyli w przemysłowym sercu Rosji, przyznaje, że już sankcje wprowadzone po zajęciu Krymu, bardzo ograniczyły możliwości produkcyjne. W 2015 roku do masowej produkcji miał wejść najnowszy rosyjski czołg T-14 Armata. Restrykcje jednak to uniemożliwiły. Teraz z powodu braku komponentów ustała wszelka produkcja czołgów – Uralwagonzawod stanął, a minął ledwie miesiąc od napaści na Ukrainę. Kamil Galiejew, analityk z think tanku Wilson Center twierdzi, że cały rosyjski przemysł zbrojeniowy zależny jest od zagranicznych komponentów. Przytacza m.in. wywiad z Dianą Kalediną prezes pracująca dla kompleksu wojskowego Bałtyckiej Kompani Przemysłowej, która twierdzi, że Rosja nie wytwarza takich „mało atrakcyjnych rzeczy” jak łożyska, wrzeciona, śruby kulowe etc. w związku z czym nie jest w stanie samodzielnie prowadzić niemal żadnej produkcji. Według niej Rosja teoretycznie mogłaby produkować wspaniałą broń, ale nie ma czym. Jest więc jak w dowcipie z czasów PRL; gdybyśmy umieli produkować cienką blachę, zasypalibyśmy świat naszymi konserwami mięsnymi. Ale nie mamy mięsa.

A będzie coraz gorzej. Jak podaje Rosyjski Związek Komunikacji Elektronicznej od napaści na Ukrainę, Rosję opuściło między 50 a 70 tysięcy informatyków. W kwietniu spodziewana jest kolejna fala wyjazdów licząca nawet 100 tysięcy osób. Reżimowa „Izwiestia” pisze, że będzie to stanowić poważny problem dla ekonomicznej przyszłości kraju. W Jekaterynburgu policja otrzymała zakaz używania samochodów zagranicznych, bo w razie awarii nie da się ich naprawić. Z braku części zamiennych linie lotnicze Pobieda (Zwycięstwo) zapowiedziały zredukowanie swej floty Boeingów o 40 procent. Te uziemione mają być rozbierane na części zamienne dla tych latających. Rosja produkuje własne samoloty, ale i dla nich zabraknie pochodzących z zagranicy komponentów. Jurij Łapin szef linii lotniczych IrAero ostrzega władze, że za 5–6 miesięcy niemożliwa będzie naprawa samolotów An-24, An-26. Rosja co prawda ukradła (skonfiskowała w ramach odwetu za sankcje) 500 leasingowanych samolotów, ale maszyny te nie mogą opuścić terytorium Federacji i bez serwisu szybko staną się bezużyteczne. Zabraknąć może nawet „zwykłych” wagonów kolejowych, bo do ich produkcji, serwisu potrzebne są części, których Rosja sama nie produkuje. To tylko przykłady, ale dobrze ilustrujące skalę i charakter problemów, przed jakimi staje reżim.

Ten sam mechanizm braków dotyczy dóbr konsumpcyjnych w większości także importowanych. Sklepy pustoszeją, a jak donosi reżimowa „Izwiestia”, moskiewskie restauracje nie są w stanie kupić, ryb, czy nawet warzyw. Walutą jak w socjalistycznej gospodarce, staje się znów cukier. W sklepach toczone są prawdziwe bitwy o to cenne i rzadkie dobro, a pierwsi spekulanci trafiają już za kraty. Nie ma towarów, bo zerwane zostały łańcuchy dostaw. Po drugie spadek wartości rubla winduje ich ceny. Po trzecie towar, który jest, znika z półek z powodu obaw przed inflacją, a także dlatego, że może go zabraknąć. Okazuje się, że zapasy robione są nie tylko przez indywidualnych konsumentów, ale przez lokalne władze. W Kraju Stawropolskim cukru nie brakuje, a to dlatego, że lokalne władze zakazały jego „eksportu” poza granice administracyjne regionu.

Braki na sklepowych półkach w Rosji, źródło: businessinsider.com.pl

Zjawisko braków ma już charakter powszechny i systemowy. W takich okolicznościach niektóre formy zachodnie upatrzyły szczególną okazję do zrobienia jeszcze większych interesów i nie tylko nie zamierzają się wycofać z kraju, który napadł na sąsiadów i dopuszcza się tam zbrodni, ale planują zwiększyć swą obecność. Przodują w tym firmy francuskie. Czy to za namową prezydenta Macrona, czy ze zwykłej chciwości zapowiadają nawet rozszerzenie swej działalności tak jak należące do rodziny Mulliez sieci sklepów Auchan, Leroy Merlin (nazywana szyderczo Leroy Kremlin), Decathlon, włoski Pirelli, szwajcarski koncern spożywczy Nestlé i wiele innych. Ich działalność handlowa ma szczególnie haniebny, obłudny charakter. Każdy z tych wielkich światowych koncernów mieni się czempionem CSR – Społecznej Odpowiedzialności Biznesu. Na wyprzódki zapewniają, jak to dbają o planetę, środowisko, pokrzywdzonych, wykluczonych, walczą z rasizmem, dyskryminacjami i nierównościami wszelakimi. Uprawiają wszystko, co akurat modne.  Szwajcarski Nestlé chwali się np., jak to z dobrego serca zadbał o 1,5 miliona polskich dzieci, adoptuje zwierzęta, redukuje zawartość soli i cukru w swych produktach, czy zmniejsza wagę opakowań. W swym raporcie o dobroczynności i społecznej odpowiedzialności bije hasłami: „Dla każdego człowieka i każdej rodziny, Dla naszych społeczności, Dla naszej planety”. Brakuje słów, by skomentować poziom zakłamania. Warto wspomnieć, że WEI w jednym ze swoich ostatnich stanowisk pisze o liście hańby i firmach bez sumienia.

Do sankcji gospodarczych nakładanych przez państwa i instytucje międzynarodowe, działań firm zrywających więzy ze zbrodniczym reżimem, może przyłączyć się też klient indywidualny, ogłaszając bojkot tych, którzy chcą zarabiać w Rosji i prowadzić business as usual.  Oczywiście pojawia się tu i ówdzie karzełkowate myślenie, że pojedynczy klient nic nie znaczy, jego decyzje są nieodczuwalne, nie mają wpływu na wielkie korporacje. Czasami jest w tym jakaś racja, ale jakże przyziemna. Tak jak zakupy milionów klientów, miliardy transakcji decydują o sukcesie rynkowym takich firm jak Leroy Merlin, czy Nestlé, tak samo mogą przesądzić o ich upadku. Przed sklepami Auchan, Leroy Merlin, Decathlon ustawili się ludzie wzywający do bojkotu tych firm bez sumienia. W dobie mediów społecznościowych bojkot konsumencki przynosi efekty. PKO BP informuje, że dane o liczbie transakcji jego kartami płatniczymi pokazują, że „sieci, które pozostały w Rosji mają niższą dynamikę obrotów niż konkurencja”. Pojawiają się też argumenty, iż taki bojkot może zaszkodzić firmom działającym w Polsce, doprowadzić je do upadku. Ucierpieć miałaby na tym polska gospodarka, polscy pracownicy. Najczęściej to argumenty bałamutne. Gdyby w Polsce upaść miałby Nestlé (pewnie do tego nie dojdzie, to tylko myślenie życzeniowe), to nic złego by się nie stało i byłoby to bardzo pożyteczne i pouczające zdarzenie. Szwajcarski gigant spożywczy nie oferuje żadnego wyjątkowego, unikalnego produktu, którego nie da się bez szkody zastąpić. Produkowany przez niego majonez Winiary na polskich stołach zostanie zastąpiony przez Kielecki, Roleski, czy jakikolwiek inny. Podobnie woda mineralna Nałęczowianka. Niech sobie Nestlé upada, niech będzie zmuszone sprzedać linie produkcyjne majonezu Winiary, rozlewnie Nałęczowianki. Niech je odkupią polskie firmy, niech przejmą pracowników bankruta. Podobnie niech sklepy Mrówka Polskich Składów Budowlanych wejdą na miejsce Leroy Merlin, a sieć sklepów spożywczych Dino niech się buduje na pobojowisku po Auchan. Jeszcze niedawno – tuż przed wybuchem wojny na Ukrainie – należąca do rosyjskiego miliardera Rustama Tarico Roust Corporation kontrolowała CEDC  dystrybutora alkoholu w tym  takich marek jak Żubrówka, Absolwent, Soplica. Teraz CEDC jest w polskich rękach, przejął go największy polski koncern spożywczy – Maspex z Wadowic. Przydałaby się jakaś mapa Prywatnych Sankcji Gospodarczych pokazująca, których produktów i miejsc unikać i czym je zastąpić.

Nie można do wszystkiego przykładać jednej miary. Każda sytuacja podlega oddzielnej ocenie i nie można wymagać, by jakiś polskich producent stolarki z dnia na dzień zrezygnował z białoruskiego rynku, który utrzymuje jego firmę. Jednak każdy aspekt życia, każda ludzka działalność w tym gospodarcza podlega kryteriom moralnym. Kupiecka solidność, zwykła przyzwoitość, to fundamenty, na których opiera się wolny rynek i pojedyncze amoralne, nikczemne przykłady jak np. szabrowanie mienia ofiar Holocaustu, na czym pierwsze pieniądze zarobił Soros, nie zwalniają ani przedsiębiorców, ani klientów od odpowiedzialności za czyny, za codzienne wybory, ani nie świadczą o tym, że przedsiębiorczość uwolniona jest od moralnego osądu, jest moralnie neutralna. Społeczna odpowiedzialność biznesu to ordynarny humbug zwłaszcza w wykonaniu Nestlé, Leroy Merlin etc. Odpowiedzialność moralna jest jednak jak najbardziej rzeczywista. Nie łudźmy się – wojna na Ukrainie będzie nas boleć, będziemy za nią płacić. Już tak się dzieje i będziemy z tym żyli przez najbliższe dziesięciolecia. Każdy na swoją skalę, w miarę swych własnych możliwościowi walczyć ze złem. Nawet w najbardziej banalny, wręcz miałki sposób, jak wywalenie do kubła majonezu Winiary i postawienie na wielkanocnym stole jakiegoś innego – polskiego. Ja wprowadziłem swoje prywatne sankcje gospodarcze i wiem, czego już nie kupię, gdzie moja noga nie postanie, czego i Państwu życzę.

Inne wpisy tego autora