Ekonomia wojenna – Robert Gwiazdowski

Doceniasz tę treść?

W najnowszym felietonie dla Interia.pl Robert Gwiazdowski pisze:

Najazd Rosji na Ukrainę wywołał falę rozważań o ekonomii wojennej. „Wojny można finansować na różne sposoby – z nagromadzonych oszczędności, bieżących podatków, kredytów (krajowych lub zagranicznych) lub przez inflację” – pisał w 1940 r. w książce „Jak płacić za wojnę” John Keynes, twórca współczesnej teorii interwencjonizmu opartego na manipulowaniu „zagregowanym popytem”.

Za sztandarowy przykład polityki interwencjonizmu uchodzi amerykański Nowy Ład, dzięki któremu miało dojść do przezwyciężenia Wielkiego Kryzysu lat 20. Dowcip polega tylko na tym, że po pierwsze, „kryzys ten – jak pisze Milton Friedman – nie został wywołany wadami prywatnej przedsiębiorczości, lecz niepowodzeniami rządu w dziedzinie, za którą był odpowiedzialny – czyli, by posłużyć się sformułowaniami artykułu 8. amerykańskiej konstytucji, bicia monety, określania jej wartości oraz wartości walut zagranicznych”.

Ale o tym napiszę innym razem. Na dziś ważniejsze jest rozprawienie się z drugą tezą Keynesa, że „nawet wojny mogą się przyczynić do wzrostu bogactwa” – co jest oczywiście totalną bzdurą. Wojny przyczyniają się – owszem – do wzrostu Produktu Krajowego Brutto (PKB) mierzonego wydatkami, a nie „bogactwa”. Najlepszym kupującym jest państwo. A państwo najwięcej kupuje podczas wojny. Czołgów, w odróżnieniu od samochodów, czy samolotów pasażerskich, trzeba produkować tym więcej, im więcej wróg ich zniszczy. Porządny samolot może latać wiele lat, a jak zostanie zestrzelony, to potrzebny będzie szybciej nowy. Jak wybucha wojna przemysł zbrojeniowy nie nadąża wręcz z produkcją. Jeśli jednak im więcej wydajemy, tym się bardziej „bogacimy”, to może częściej powinniśmy wywoływać jakąś wojnę i wtedy będziemy jeszcze „bogatsi”?

Więcej informacji TUTAJ.

Inne wpisy tego autora