Gdzie zamieszka miliard emigrantów, którzy opuszczą domy do 2050 r.? Możliwe, że w miastach nowego typu, których rozwój będzie odbywał się poza tradycyjną strukturą państwa.
Zastanawiam się nad przeprowadzką na Roatán. To należąca do Hondurasu największa wyspa archipelagu Bahia. Ale nie tylko egzotyczna przyroda, słońce i kojący widok oceanicznego bezkresu skłaniają mnie do tej myśli. Gdyby chodziło wyłącznie o to, wybrałbym miejsce bliżej ojczyzny. Ale to na Roatánie powstaje Prospera, będąca nie tylko ucieleśnieniem marzeń libertarianina, lecz przede wszystkim ważnym krokiem na drodze do rozwojowego przełomu w historii ludzkości: masowego zakładania nowoczesnych miast-państw.
Bo to, że nowe miasta będą powstawać, to pewnik. W globalnym ujęciu w 1980 r. w miastach mieszkało 39 proc. ludzi, dziś to ok. 56 proc., a w 2050 r. ma to być już 66 proc. Mówimy o astronomicznym wręcz wzroście z 1,7 mld do 6,4 mld mieszczuchów, który odbędzie się przede wszystkim w wyniku migracji. Presja migracyjna będzie rosła dzięki globalizacji umożliwiającej wyjazdy za chlebem, ale także ze względów klimatycznych. ONZ prognozuje, że do 2050 r. liczba szukających schronienia przed wysokimi temperaturami może wynieść nawet miliard. Ważne, by znajdowali je w tych miastach, które dadzą im największą szansę rozwoju.
Prawdziwy raj
Trzeba budować więc nowe miasta. Ale czy chodzi o powołanie narodowych komisji urbanistycznych, które będą od zera i w najdrobniejszych szczegółach takie miasta projektować i których projekty będą potem realizowane przez państwowe konglomeraty? Oczywiście, że nie. Chodzi o coś odwrotnego: o wygospodarowanie ziemi, której w wielu rejonach świata wciąż jest pod dostatkiem, na urbanistyczne eksperymenty. Centralny plan jest niepotrzebny, bo opracowaniem koncepcji i budową takich Polis 2.0 – przecież niezależne miasta to innowacja antycznych Greków – zajmą się prywatni inwestorzy i ich przyszli mieszkańcy. Oddolnie wybudują drogi, kanalizację, szkoły i szpitale w sposób, który uznają dla siebie za optymalny.

Ekonomiczny noblista Paul Romer, jeden z największych orędowników idei i właściwie twórca nowoczesnej koncepcji charter city, czyli miasta o specjalnym statusie, tłumaczy: „Takie miasto jest produktem, a ściślej mówiąc, produktem są reguły, jakimi się rządzi. To właśnie te reguły mają być motorem jego rozwoju. Jeśli będą nieatrakcyjne, nikt się nie pojawi. Założyciel Pensylwanii, William Penn, naczelną zasadą tej kolonii uczynił wolność religijną i tym przyciągał nowych osadników”.
To słowa, które usłyszałem od Romera siedem lat temu, gdy projekt autonomicznych miast w Hondurasie startował. Prospera wzięła nazwę od firmy, z inicjatywy której powstaje. Pieniądze ulokował w niej m.in. Peter Thiel, jeden z pierwszych inwestorów Facebooka, a zarządza nią Patri Friedman, anarchokapitalista oraz wnuk Miltona Friedmana. Kapitał początkowy, jak na powstające miasto, nie jest wielki, bo wynosi ok. 17,5 mld dol., ale twórcy Prospery w biznesplanie zakładają przyciągnięcie inwestycji kapitałowych w wysokości co najmniej 500 mln dol. i utworzenie co najmniej 10 tys. miejsc pracy do 2025 r. Miasto ma rozrastać się organicznie z początkowej przestrzeni 23 ha, a przyciągać mieszkańców mają do niego wyjątkowo przyjazne zasady prowadzenia biznesu: jasno opisany i oparty na brytyjskim prawie precedensowym system prawny oraz niskie daniny: 10-proc. podatek dochodowy, 5-proc. VAT i 1-proc. podatek gruntowy. Lepsze warunki mają mieć także pracownicy, nawet ci wykonujący prace niewymagające kwalifikacji: pensja minimalna z zasady musi być wyższa o 25 proc. od tej w Hondurasie i być wypłacana w dolarach, co akurat w Ameryce Łacińskiej, regularnie nawiedzanej przez wysoką inflację, szczególnie ważne.
Jeśli chcesz przeczytać więcej, kliknij
TUTAJ