Jak potężna musi być kremlowska propaganda, skoro udaje się jej zamotać w głowach oczytanych, wykształconych i – wydawałoby się – wrażliwych osób? Co sprawia, że jej ulegają?
Atak na nasze przekonania staje się wtedy atakiem na nasze „ja”.
„Sebastian, nie bądź upartym dupkiem. Nie wierzę, że nim jesteś. Nie rozczaruj mnie!” – takiej rady udzielił mi Alex, 45-letni Rosjanin, w facebookowej konwersacji. Znamy się od 10 lat. Zaprosił mnie nawet kiedyś do udziału w międzynarodowym projekcie muzycznym. Bo Alex to postępowy światowiec. A w każdym razie dotąd za takiego go miałem.
Według Alexa Rosja nie jest żadnym agresorem, lecz broni niewinnych cywilów z Donbasu przed ludobójstwem. Ma go dokonywać od ośmiu lat neonazistowski batalion Azow za przyzwoleniem prezydenta Zełenskiego, który co prawda jest Żydem, ale – a jakże Żydem neonazistą – realizującym plan Klausa Schwaba, założyciela Światowego Forum Ekonomicznego. To tylko część paranoicznych wywodów mojego znajomego. Nad tym, że jego zdaniem zbrodnię w Katyniu popełnili Niemcy, a nie Rosjanie, już nie będę się rozwodził. Ani nad tym, że Armia Czerwona to w przekonaniu Alexa nasi wyzwoliciele.
Do czasu naszej ostatniej pogawędki naiwnie sądziłem, że 70 proc. Rosjan popierających Putina to głównie osoby starsze, z nostalgią wspominające czasy ZSRR. Nie mieściło mi się w głowie, że wśród nich może być Alex. Jak potężna musi być kremlowska propaganda, skoro udaje się jej zamotać w głowach oczytanych, wykształconych i – wydawałoby się – wrażliwych osób? Co sprawia, że jej ulegają?
Męczennicy z Odessy
W jednej z analiz przeprowadzonych w 2021 r. dla Parlamentu Europejskiego czytamy, że dezinformacja, czyli podstawowe narzędzie propagandy, „zazwyczaj oferuje zrozumiałą historię z jasnym i łatwym rozróżnieniem dobra i zła – dostarcza sensu i prostych, wiarygodnych odpowiedzi”. To prawda. Pamiętajmy jednak, że historii porządkujących świat potrzebują wszyscy, nie tylko niedoinformowani głupcy. Inaczej zatracilibyśmy poczucie sensu życia. Tradycyjnie takie historie oferuje kultura – z jej mitologią, religiami i filozofiami. Od tego, która z tych historii staje się „nasza”, zależy to, jak działamy – i że w ogóle działamy. Propagandyści o tym wiedzą, dlatego próbują podmienić nasze historie, które kształtowały się przez tysiąclecia, na zafałszowane narracje, wymyślone w biurach „ministerstwa prawdy”.
Politykę uprawia się dziś poprzez budowanie tożsamości, a strategią, która temu służy, jest populizm – tyle że oparty nie na ideologii (jak to było w przypadku faszyzmu), lecz na dostarczaniu rozmaitym mikrogrupom społecznym uniwersalnego, mgliście zdefiniowanego wroga, jak np. establishment
Jednocześnie w każdej propagandowej historii musi tkwić ziarno prawdy – żeby jeden drugiemu w kolejce do sklepu mógł powiedzieć: „Tak, to prawda, co mówi Putin, przecież wszyscy widzieliśmy, jak…”. Rosyjscy propagandyści z maestrią obudowują rzeczywiste zdarzenia fikcją. Peter Pomerantsev, urodzony w ZSRR brytyjski dziennikarz, w sarkastycznie zatytułowanej książce „To nie jest propaganda”, przypomina o „męczennikach z Odessy”, 34 cywilach, którzy zginęli w pożarze 2 maja 2014 r. „Kiedy kremlowskie oddziały zajmowały kolejne miasta Donbasu, proukraińskie bojówki walczyły z prorosyjskimi, które zgromadziły się w odeskim Domu Związków Zawodowych. Wybuchł pożar i gdy płomienie jeszcze trawiły budynek, a zabitych wciąż jeszcze nie policzono, w mediach krążyły już plotki i kłamstwa. Na pierwszych zdjęciach z wewnątrz widać było dziesiątki zwłok w powykręcanych pozach. Historia uzyskała zasięg międzynarodowy” – pisze Pomerantsev. W rozpropagowanej przez Kreml wersji wydarzeń to ukraińskie koktajle Mołotowa doprowadziły do pożaru, a w środku budynku znajdowały się „szwadrony śmierci Prawego Sektora, przeprowadzające egzekucje w maskach gazowych”. „Było jasne, że nie dojdzie do żadnego oficjalnego śledztwa. Obywatelskie śledztwo pozwoliło odtworzyć wydarzenia tego dnia na podstawie nagrań wideo, zeznań wielu świadków, sekcji zwłok i zdjęć. Stwierdzono, że obie strony obrzucały się mołotowami i strzelały; że barykady wokół budynku zapaliły się przypadkowo; sekcje zwłok wykazały 34 zgony – wszystkie w wyniku uduszenia, nie w wyniku tajemniczej egzekucji” – dodaje Pomerantsev. Do dzisiaj mit pożaru w Odessie służy jako przykład domniemanego ludobójstwa Ukraińców na Rosjanach.
Książka Pomerantseva podsuwa także trop, który pomaga wyjaśnić skuteczność propagandy. Dziennikarz cytuje anonimowego meksykańskiego spin doctora, który sugeruje, że politykę uprawia się dziś poprzez budowanie tożsamości, a strategią, która temu służy, jest populizm – tyle że oparty nie na ideo logii (jak to było w przypadku faszyzmu), lecz na dostarczaniu rozmaitym mikrogrupom społecznym uniwersalnego, mgliście zdefiniowanego wroga jak np. establishment. Każda rozumie go po swojemu, dzięki czemu można połączyć pod jednym sztandarem wolnościowców i socjalistów, działaczy prozwierzęcych i zwolenników myślistwa. Do profilowania poszczególnych mikrospołeczności – tak aby przesterować ich myślenie we właściwym kierunku – używa się narzędzi cyfrowych, jak bańki informacyjne i fake newsy. Nie byłoby to technologicznie możliwe w stalinizmie, ale w putinizmie – już tak. Dlatego reżim rosyjski jest w stanie zdobyć poparcie dla wojny w Ukrainie (oficjalnie zwanej „operacją specjalną”) osób z odmiennych światów.
Propaganda w DNA
Każdy z nas wierzy w coś, co nie jest prawdą, ale nie wszystkie nasze przekonania traktujemy osobiście. Neutralne sądy umiemy odrzucać, gdy okazują się fałszywe i to nawet jeśli zachowywaliśmy je bardzo długo. Załóżmy, że przez całe życie sądziłeś, iż stożek piargowy to kwiatek. Przysypiałeś w podstawówce na lekcjach, kiedy nauczycielka geografii tłumaczyła, czym jest skalne usypisko. W końcu poznajesz prawdę i co najwyżej wzruszysz ramionami. Może sam z siebie się zaśmiejesz. Katalog przekonań, którymi nasiąkamy w wyniku działania propagandy, jest innego typu. Owszem, może zawierać proste, weryfikowalne fakty, ale zszyte są one nicią większej, porządkującej narracji o charakterze politycznym. Nie muszą być ze sobą spójne. Francis Bradley, brytyjski filozof żyjący na przełomie XIX i XX w., powiedziałby, że propaganda polega na koherencyjnej definicji prawdy. Nasze poglądy polityczne, w tym uzasadniające je fakty i kłamstwa, wnikają w nasze „ja”, stając się jego integralną częścią. Nie są to więc okulary, które możemy w każdej chwili zdjąć. To soczewki, które zrastają się z siatkówką oka. Próba wyperswadowania ich jest jak wbijanie w oko szpilki. Boli.