Zamiast o rozwoju, rządy wciąż myślą o tym, kogo i co by tu opodatkować. Oto powraca temat wprowadzenia wyjątkowo szkodliwego podatku od ruchu sieciowego nakładanego na firmy cyfrowe. Warsaw Enterprise Institute stoi na stanowisku, że podatek taki zaburza rynek, krępuje rozwój innowacyjności i uprzywilejowuje firmy telekomunikacyjne, które będą na nim korzystać. Pęd fiskalno-regulacyjny jest jedną z przyczyn, dla których UE wciąż pozostaje w tyle za Stanami Zjednoczonymi, jeśli chodzi o rozwój najnowocześniejszych technologii. Polska powinna jasno przeciwstawiać się podatkowi od ruchu sieciowego.
Jeśli nie czytaliście w mediach o tym, że jest szykowany nowy podatek, to nic dziwnego. Urzędnicy robią wszystko, by szczegóły prac nad podatkiem nie docierały zbyt szybko do opinii publicznej, gdyż ta szybko zorientowałaby się, że podatek oznacza de facto obciążenie jej wyższymi kosztami korzystania z rozmaitych usług internetowych, m.in. streamingu. Z kolei beneficjentami rozwiązania stałyby się firmy telekomunikacyjne, których rozwój był już w przeszłości silnie subsydiowany. Trudno więc dopatrywać się w nim jakiegokolwiek rodzaju sprawiedliwości.
Na jakim etapie znajdują się prace nad nowym podatkiem cyfrowym i jak ma on dokładnie funkcjonować? Komisja Europejska właśnie kończy konsultacje mające na celu zebranie opinii dotyczących przyszłości sektora łączności i jego infrastruktury. Rozważane jest wprowadzenie bezpośredniej opłaty od firm technologicznych, które trafią do kieszeni firm telekomunikacyjnych. Jednocześnie dochodzą do nas niepokojące wiadomości na temat przygotowywanego przez Ministerstwo Cyfryzacji projektu nowego unijnego Solidarnościowego Funduszu Szerokopasmowego. Fundusz miałby być alternatywą dla propozycji KE, natomiast w naszej ocenie nie zmienia on meritum sprawy i pozostaje równie szkodliwy, co oryginalna propozycja.
Rola technologii cyfrowych w dzisiejszym świecie jest niezaprzeczalna i dalej będzie wzrastała. Internet nie tylko dostarcza rozrywki, ale pozwala na świadczenie usług publicznych, dostęp do informacji czy stanowi miejsce transakcji handlowych. Praktycznie większość codziennych czynności można przenieść do sieci, od zrobienia zakupów, przez zdalną pracę czy edukację, załatwienie sprawy w urzędzie, po relaks przy filmie czy audiobooku. Jednocześnie technologia ewoluuje i wymaga unowocześnienia infrastruktury poprzez ogromne inwestycje w światłowody czy zagęszczenie liczby nadajników, adekwatnie do wzrastających aktywności.
Pojawia się pytanie, kto powinien ponosić koszty trwającej transformacji cyfrowej. Pod pięknymi hasłami uczciwego wkładu wszystkich graczy rynkowych, operatorzy telekomunikacyjni postulują konieczność partycypacji w wydatkach przez dostawców treści i aplikacji. Znajduje to odzwierciedlenie w pytaniach zawartych we wspomnianych konsultacjach, które sugerują przymiarki do wprowadzenia podatku od ruchu sieciowego.
Nie jest to pomysł nowy. Dyskusja o „daninach cyfrowych” pojawia się już od kilku lat, zarówno na forum Unii Europejskiej, jak również u rodzimych polityków. W Polsce proponowano wprowadzenie podatku od gigantów technologicznych czy opłaty dla serwisów streamingowych (przy czym te ostatnie w zamierzeniu miały wspierać artystów). Na szczęście żadna z propozycji nie weszła w życie.
Hasła o solidarności i uczciwym podziale kosztów przez wszystkich uczestników rynku są piękne, jednak nie korespondują z rzeczywistością oraz pomijają szereg negatywnych konsekwencji wynikających z wprowadzenia nowych opłat czy podatków. Sieci przesyłowe i dostarczane treści to dobra komplementarne. Gdyby nie było infrastruktury, nie mielibyśmy dostępu do internetu. Jednak, gdyby nie dostawcy stron czy aplikacji przede wszystkim komercyjnych, sieć nie byłaby atrakcyjna dla jej użytkowników, którzy nie mieliby motywacji, żeby z niej korzystać. Zatem oba sektory wzajemnie generują dla siebie korzyści i trudno tu mówić o wyzyskiwaniu jednych czy drugich. A jeżeli występują różnice w kosztach, to zgodnie z prawami rynkowymi powinny znaleźć odzwierciedlenie w cenach świadczonych usług czy oferowanych produktów.
Wprowadzenie jakichkolwiek danin dla przedsiębiorców finalnie powoduje wzrost cen dla konsumentów, co w czasach podwyższonej inflacji jest szczególnie niemile widziane. Jednocześnie generuje to koszty obsługi zarówno po stronie firm, jak i administracji, nie wspominając już o braku gwarancji, że środki w całości zostaną przeznaczone zgodnie z zamierzonym celem. Fiskalne zaburzanie rynku nie zapewni jego stabilizacji i nie prowadzi do maksymalizowania dobrobytu. Jednocześnie propozycje nowych podatków mogą odstraszać potencjalnych inwestorów, którzy obecnie chętnie wybierają Polskę jako miejsce swoich działań, dzięki dynamicznie rozwijającemu się rynkowi oraz dotychczasowej stabilności regulacji cyfrowych, przyjaznych rozwojowi branży.
Nie można przy tym nie wspomnieć o dużej nierównowadze we wsparciu poszczególnych sektorów. O ile transformacja sieci przesyłowych była aktywnie finansowana ze środków unijnych i krajowych, chociażby w postaci pomocy publicznej, o tyle rozwój treści cyfrowych był generowany komercyjnie, dzięki konsumentom, którzy ponosili opłaty za dostęp do stron i aplikacji czy oglądali materiały reklamodawców. Praktycznym efektem wprowadzenia podatku cyfrowego, będzie obciążenie odbiorców kosztem firm telekomunikacyjnych niejednokrotnie korzystających z dotacji. Jednocześnie danina może stać się zagrożeniem dla małych, dopiero rozwijających się przedsiębiorstw czy startupów, korzystających z narzędzi cyfrowych. Zatem efektem ubocznym, zamiast wspierania rozwoju technologicznego może być również ograniczenie innowacji, bowiem dodatkowe koszty będą szczególnie dotkliwe dla nowych graczy na rynku.
Najnowsza edycja Wskaźnika Bogactwa Narodów, syntetycznego indeksu rozwoju publikowanego przez WEI wskazuje, że USA coraz bardziej dystansują UE pod względem rozwoju. Autor WBN, Karol Zdybel, pisze: „Warto wspomnieć o zwiększającej się różnicy między dwiema przodującymi pod względem WBN gospodarkami, czyli Szwajcarią i USA a Europą. Oba kraje debiutowały w ubiegłorocznej edycji wskaźnika; jeszcze wtedy wydawało się, że dystans między najbogatszymi krajami Unii Europejskiej – Danią i Austrią – a Stanami Zjednoczonymi nie jest ogromny. W międzyczasie jednak Amerykanie znacząco przyśpieszyli, zaś Europa Zachodnia, jak opisano wcześniej, nie poradziła sobie najlepiej. Zwiększające się różnice między USA a zachodem Europy wydają się kolejnym epizodem gospodarczej dywergencji między tymi dwoma obszarami gospodarczymi; o ile jeszcze w drugiej połowie lat 80. i na początku lat 90. PKB per capita Niemiec i USA w wartościach bezwzględnych był porównywalny, zaś różnica między poziomami życia w obu krajach odpowiadała jedynie nieco wyższa siła nabywcza Amerykanów, obecnie produktywność europejskich gospodarek znacząco ustępuje amerykańskiej”.
Warto mieć powyższe na uwadze, projektując jakiekolwiek nowe podatki i regulacje w Europie.