Nigdzie indziej w świecie polityka klimatyczna nie jest prowadzona z tak żelazną konsekwencją, jak w Unii Europejskiej. Dla przyszłości Polski kluczową rzeczą staje się pytanie, czy UE zmierza na spotkanie z sukcesem, czy też ze ścianą?
Przed polityką klimatyczną, realizowaną przez Unię Europejską, Polska nie ucieknie, ponieważ drogi ewakuacji są już sukcesywnie domykane. Ekonomiczne powiązania oraz położenie geograficzne sprawiają, iż wszelkie marzenia o odizolowaniu się od zachodzących na terenie UE zmian są czystą fantasmagorią.
Trudno nie zgodzić się z prof. Robertem Tomankiem, który twierdzi, iż nawet: „hipotetyczne wyjście Polski z Unii Europejskiej zupełnie nie zmieniłoby wpływu polityki klimatycznej na naszą gospodarkę i społeczeństwo”[1]. Decydują o tym kolejne narzędzia ekonomiczne wdrażane przez wspólnotę. „Przykładowo wprowadzany graniczny podatek węglowy (CBAM – Carbon Border Adjustment Mechanism), który dotyczy krajów nieutrzymujących rozwiązań zbliżonych do europejskiego systemu handlu emisjach (ETS), będzie powodował nakładanie obciążeń celnych na towary sprowadzane do UE. Oznacza to, że eksport do UE wymaga tego, aby w danym kraju obowiązywał podobny system obciążania kosztami emisji albo konieczne będzie opłacenie dodatkowego cła” – podkreśla prof. Tomanek.
Niezależnie od działań rządu III RP polskie firmy będą też musiały w najbliższych latach dostosować się do obowiązku składania raportów ESG (Environment, Social Responsibility, Corporate Governance). Zostaną w nich ujęte informacje m.in. o generowanej przez dane przedsiębiorstwo emisji gazów cieplarnianych, a także działaniach podejmowanych na rzecz redukcji zużycia energii[2]. Raporty te mają być źródłem wiedzy dla instytucji unijnych, banków oraz inwestorów giełdowych, czy dany podmiot gospodarczy jest wart lokowania w nim kapitału, czy raczej podsyca efekt cieplarniany i zagraża unijnym celom klimatycznym.
Dodajemy do tego jeszcze dyrektywy z pakietu „Fit for 55” wprowadzające obowiązek objęcia systemem EU ETS: budynków, transportu drogowego, transportu morskiego, spalania węgla i ropy[3]. Czyli każdy bliższy związek z energią pozyskiwaną z paliw kopalnych, karany będzie przymusowym zakupem na giełdzie uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Tak jak już to muszą czynić: elektrownie, ciepłownie, energochłonne gałęzie przemysłu i lotnictwo komercyjne (chwilowo jeszcze korzystające z darmowych przydziałów uprawień)[4]. Zaś produkty, także te pochodzące spoza Unii, zostaną oznaczane informacją dotyczącą śladu węglowego, jaki powstał przy ich wytworzeniu.
Drugie dno
Tak oto budowany jest system mający wymusić nie tylko na członkach UE, ale też jej partnerach handlowych przeprowadzenie analogicznej, „zielonej transformacji”.
Notabene wszystkie te działania są od strony umów międzynarodowych prawnie uzasadnione, ponieważ ich legislacyjnym źródłem jest globalne porozumienie klimatyczne zawarte pod egidą ONZ 12 grudnia 2015 r. w Paryżu. Ratyfikowało je dotychczas 195 państw (jedyne znaczące, które tego nie uczyniło to Iran), zobowiązując się prowadzić taką politykę, by zatrzymać wzrost średniej globalnej temperatury na poziomie poniżej 2°C i starać się, by było to nie więcej niż 1,5°C[5].
Nie sposób zaprzeczyć temu, iż wszystkie, powyżej opisane dyrektywy Komisji Europejskiej (zatwierdzone przez Radę Europejską), służą redukcji emisji gazów cieplarnianych.
Jednocześnie cała sprawa ma swoje drugie dno. Mianowicie już trzecią dekadę Stary Kontynent oddaje pola innym regionom świata w globalnym wyścigu ekonomicznym oraz technologicznym. Oto udział gospodarki Unii Europejskiej w światowym PKB od roku 2002 do 2022 zmalał z 19,9 do 14,8 procent[6].
W tym okresie europejskie firmy przegrały wszystkie szanse, jakie niesie ze sobą bycie inicjatorem oraz liderem w kolejnych rewolucjach technologicznych. To Stany Zjednoczone, Chiny, Korea Południowa, inne dalekowschodnie „tygrysy”, a nawet Indie odnotowywały ekonomiczne sukces dzięki wejściu do powszechnego użycia komputerów osobistych, z ich nowatorskim oprogramowaniem, Internetu, smartfonów, portali społecznościowych etc. Gigantyczne zyski, które generowały te zmiany, zgarniały takie korporacje, jak amerykański: Microsoft, Apple, Google, Amazon, chińskie: Alibaba i Huawei, czy południowokoreański Samsung.
Temu stanowi rzeczy winna zapobiec przyjęta zawczasu przez Radę Europejską w marcu 2000 r. tzw. strategia lizbońska. „Podczas lizbońskiego spotkania na szczycie szefowie rządów cel swój określili następująco: Unia Europejska powinna stać się najbardziej konkurencyjną i dynamiczną, opartą na wiedzy gospodarką świata, zdolną do trwałego wzrostu gospodarczego i oferującą więcej lepszych miejsc pracy oraz zapewniającą większą spójność społeczną” – wyczytać można w bardzo starym komunikacie Parlamentu Europejskiego[7].
Przez następną dekadę pomimo olbrzymich wydatków i produkowania wciąż nowych dyrektyw, zamiast przegonić USA i Chiny na polu ekonomicznym Unia Europejska zostawała coraz bardziej w tyle. Szczególnie widoczne stało się to na polu innowacyjności. Można to prześledzić dzięki zbiorczym raportom Światowej Organizacji Własności Intelektualnej (WIPO)[8].
Podczas realizacji strategii lizbońskiej liczba zgłoszeń nowych wniosków patentowych w Europejskim Urzędzie Patentowym (EPO) swój punkt szczytowy osiągnęła w 2006 r. Zarejestrowano wówczas 57 424 nowych wniosków, po czym ich liczba spadała przez cztery kolejne lata do 54 415 w roku 2010[9]. W tymże roku 2010 r. w USA zarejestrowano 490 226 zgłoszeń patentowych, w Chinach – 391 177, a w Japonii – 344 598[10].
Jeśli opierać się na statystykach WIPO, to na polu kreowania nowych technologii gospodarka Unii Europejskiej już wówczas była jakieś sześcio-, czy nawet dziesięciokrotnie mniej innowacyjna od swych największych konkurentów. Ten stan rzeczy nie zmienił się do dziś. W roku 2021 w Chinach przyjęto 1 585 663 wnioski patentowe, w USA – 591 473, w Japonii – 289 200, Korei Południowej – 237 998, a w Europejskim Urzędzie Patentowym złożono ich ledwie 188 778[11].
Fakt, że wszystkie kraje Unii razem wzięte zostały wyprzedzone nawet przez niewielką Koreę Południową, jest najlepszym świadectwem ogólnego regresu.
Polityka klimatyczna jako lekarstwo na klęskę
„Oceniając, że strategia lizbońska zakończyła się ogólnie niepowodzeniem, próbowano wskazywać na niektóre osiągnięcia, do których zaliczono np. znaczący postęp w tworzeniu społeczeństwa informacyjnego oraz wysiłki na rzecz trwałego rozwoju. Jednocześnie do głównych przyczyn niesatysfakcjonujących wyników zaliczono brak koncentracji celów, nieprzejrzystość działań i nieskuteczność wdrażania, a także niewłączenie świata biznesu w opracowanie i realizację strategii” – pisze dr Jacek Piotrowski w opracowaniu „Strategia lizbońska – przyczyny niepowodzenia”[12].
Na kolejną dekadę Rada Europejska zaakcentowała bardzo mglistą, ale dzięki temu niegrożącą kompromitacją strategię „Europa 2020”. W międzyczasie starano się wyciągać wnioski z popełnionych błędów i stworzyć projekt nowej próby dogonienia największych gospodarek świata. Tym właśnie jest polityka klimatyczna zwana też „zielonym ładem”. W teorii jej fundamentem – mającym gwarantować sukces na arenie światowej – jest wspomniane wyżej porozumienie paryskie z 2015 r., zaś największym kołem zamachowym – pakiet „Fit for 55”.
„Europejski Zielony Ład określa, jak uczynić Europę pierwszym kontynentem neutralnym dla klimatu do 2050 r., pobudzając gospodarkę, poprawiając zdrowie i jakość życia ludzi, dbając o przyrodę i nie pozostawiając nikogo w tyle” – mówi komunikat prasowy Komisji Europejskiej z 10 grudnia 2019 r.[13] Acz, by zrozumieć przedsięwziętą strategię, lepiej sięgnąć po analizę przygotowaną przez grono ekspertów pracujących dla Europejskiego Banku Centralnego z marca 2023 r.[14].
Na pierwszych stronach zajmuje się ona utwierdzaniem czytelnika w przekonaniu, iż walka z ocieplaniem się klimatu stała się największą koniecznością, po czym przechodzi do bardzo interesującego sedna sprawy. „Rzeczywisty efekt polityki klimatycznej zależy w dużej mierze od nowych technologii. Im szybciej technologie przyjazne klimatowi powstają w wyniku zaostrzenia polityki klimatycznej, tym bardziej wywrą pozytywny, średniookresowy wpływ na produkcję i produktywność (w UE – przy. aut.)” – głosi postawiona przez ekspertów EBC teza.
Jednak aby wygenerować powstanie nowych technologii, konieczne jest stworzenie systemu bodźców temu sprzyjających oraz usunięcie największych przeszkód. Jak zaś dowiodła klęska strategii lizbońskiej, posługiwanie się jedynie strumieniem unijnych funduszy i dotacji, to zdecydowanie zbyt mało.
Jako największą przeszkodę blokującą innowacyjność potrzebną, by „zielony ład” stał się kołem zamachowym europejskiej gospodarki, eksperci EBC wskazują… olbrzymie zasoby ropy i węgla na świecie. „Paliwa kopalne mają kilka bardzo atrakcyjnych właściwości: są bardzo skuteczne i działają niezależnie od tego, czy świeci słońce, czy wieje wiatr. Ponadto napędzają one nasze gospodarki od czasu rewolucji przemysłowej” – podkreślają. Na wolnym rynku OZE nie ma więc szans w tej konkurencji, choćby dlatego, że korzystanie z odnawialnych zasobów: „w wytwarzaniu energii elektrycznej podnosi ceny energii elektrycznej o średnio 11 proc.”, acz obniża „emisję dwutlenku węgla nawet o 25 proc. w perspektywie krótko- i średniookresowej”[15].
Skoro zatem efektywność energetyczna i użyteczność paliw kopalnych jest dużo wyższa od OZE, to odchodzenie od nich musi przynieść dla gospodarek państw dokonujących „zielonej rewolucji” nie tylko zahamowanie wzrostu PKB, ale nawet jego spadek. Tego samego nie doświadczą gospodarki krajów mniej przykładających się do zobowiązań przyjętych w 2015 r. w Paryżu. Co oznacza groźbę dalszej utraty konkurencyjności przez unijną gospodarkę.
Eksperci EBC widzą to zagrożenie, przy czym w ich opinii odpowiedzią na nie powinno być jeszcze więcej polityki klimatycznej, czyli jak najściślejsze trzymanie się rygorów „Fit for 55”, by tą drogą wymusić innowacyjność potrzebą Europie jak tlen.
W analizie podkreśla się, odwołując do doświadczeń z przeszłości, iż: „sygnały niedoboru paliw kopalnych (tj. szoki cenowe) uruchamiają badania i rozwój oraz innowacje, które poprawiają efektywność energetyczną. W rezultacie opracowywane są bardziej energooszczędne techniki i produkty (…). W dłuższej perspektywie możliwe jest zatem zużywanie mniejszej ilości paliw kopalnych bez spadku PKB, ponieważ efektywność energetyczna jest wyższa”.
Wedle zaprezentowanych wyliczeń: „wzrost o 10 proc. w cenach paliw prowadzi do o 8,5 proc. więcej innowacji”. Przy czym nie może być mowy o jakichkolwiek odstępstwach, ponieważ wówczas następuje „spadek zielonej innowacyjności”. Jako przykład podaje się skutki rewolucji łupkowej w USA, jakie zaobserwowano po 2011 r. „Szczelinowanie umożliwiło tanie wydobywanie gazu ziemnego z łupków. W rezultacie gaz ziemny w dużej mierze zastąpił węgiel w energetyce” – podkreślono. Z tym poszedł w parze regres rozwoju „zielonych technologii”, bo amerykańskim firmom przestały się one opłacać.
Dla polityki klimatycznej UE największe zagrożenie stanowi więc to, że paliwa kopalne nadal są łatwo dostępne i tanie, a ich światowe zasoby dalekie od wyczerpania. To prowadzi autorów do konkluzji, iż jedynie odgórne narzucenie wysokich kosztów ich użytkowania na terenie Unii oraz restrykcyjne trzymanie się tej zasady, może przynieść upragniony skok technologiczny oraz odzyskanie wigoru gospodarczego przez Stary Kontynent. „Utrata dobrobytu związana ze zbyt restrykcyjną polityką klimatyczną będzie znacznie mniejsza niż utrata dobrobytu związana ze zbyt łagodną polityką klimatyczną” – twierdzą we wnioskach końcowych[16].
Syndrom lizboński
Eksperci Europejskiego Banku Centralnego przyznają jednak, że koncepcja „zielonej rewolucji” ma słabe strony. „Znaczna część redukcji emisji dwutlenku węgla od lat 70. XX wieku została osiągnięta dzięki rozwojowi i przyjęciu technologii energooszczędnych. Jednak ciągły postęp jest utrudniony przez brakujące technologie w wytwarzaniu energii, produkcji, transporcie i rolnictwie” – piszą[17].
Owe brakujące technologie dotyczą kluczowych obszarów, od których zależą koszty, a nawet powodzenie całego przedsięwzięcia. Mianowicie wciąż nie udaje się zaprojektować wielkich magazynów energii, zdolnych stabilizować systemy energetyczne oparte na OZE. Baterie zasilające pojazdy elektryczne są zbyt: drogie i ciężkie, a ich pojemności i czas ładowania niezadowalająca dla użytkowników. Metody pozyskiwania „zielonego” wodoru z wody generują zbyt wysokie koszty, a jego przesyłanie i magazynowanie wciąż łączy się z ryzykiem wybuchu lub ucieczki z każdego zbiornika tego najmniejszego z pierwiastków.
Wszystkie wielkie skoki technologiczno-ekonomiczne od czasów skonstruowania maszyny parowej po epokę: smartfonów, Internetu i sztucznej inteligencji odbywały się wedle utartego schematu. Najpierw pojawiała się techniczna nowinka, okazująca się tak przełomowa, iż przyciągała kapitał widzący szansę na zysk. Po czym to, co oferowała, kusiło miliony konsumentów, aby sięgnęli po portfele. Polityka klimatyczna Unii Europejskiej charakteryzuje się ambicją odwrócenia tego schematu. Sztucznie wykreowane zapotrzebowanie, głównie przy użyciu narzędzi fiskalnych ma przynieść serię technologicznych przełomów. Już tylko to niesie ze sobą wiele zagrożeń. Mianowicie nie bierze się pod uwagę, że mogą one być bardzo trudne do osiągnięcia, a przez to odsunięte daleko w czasie – poza rok 2050 lub nawet całkowicie niemożliwe.
Warto pamiętać, choćby o historii zmagań z fuzją termojądrową, trwających już prawie 70 lat. Jest ona możliwa, co widać na przykładzie naszego Słońca oraz gwiazd zapełniających kosmos. Ale pomimo olbrzymich wydatków i wysiłków zespołów badawczych w najbogatszych krajach od lat 50. ubiegłego stulecia nie udaje się zbudować reaktora zdolnego do trwałego podtrzymywania fuzji termojądrowej i generowania większej ilości energii, niż została do niego dostarczona. Nikt też nie potrafi określić, kiedy takowy w końcu powstanie. Podobnie może się wydarzyć np. z czasem oczekiwania na technologię wielkich magazynów energii elektrycznej.
Na tym lista zagrożeń zdolnych sprawić, że „zielona strategia” UE okaże się porażką większą nawet niż strategia lizbońska, wcale się nie kończy. Obok głodu technologii grozi Unii bowiem też głód surowców.
Wprawdzie transformacja energetyczna ma przynieść uniezależnienie się od ropy naftowej i gazu ziemnego, jednak na to miejsce wchodzą inne, konieczne surowce – mianowicie lit oraz metale ziem rzadkich. Są one niezbędnymi składnikami: baterii, turbin wiatrowych, paneli fotowoltaicznych, ale też smartfonów, komputerów, etc. „We współczesnej gospodarce metale ziem rzadkich zajęły miejsce, jakie w czasach rewolucji przemysłowej zajmowało żelazo, będące podstawowym budulcem wszelkiego rodzaju maszyn i narzędzi. Geopolityczne znaczenie poszczególnych państw było wówczas związane z możliwościami produkcji stali i maszyn” – podkreślają w analizie pt. „Strategiczne znaczenie metali ziem rzadkich” Daria Wiejaczka i Witold Wilczyński[18].
W przypadku litu w 2022 r. najwięcej wydobyły go kopalnie w Australii – ok. 61 000 ton, następnie chilijskie – 39 000 t oraz chińskie – 19 000 t. Na liście producentów jedyny znaczący kraj z Europy to Portugalia z wynikiem 600 t[19].
Podobnie fatalnie prezentuje się kwestia lokalizacji złóż metali ziem rzadkich. Najwięcej wydobyto ich w 2022 r. w Chinach – 210 000 ton, po tym długo nic i na drugim miejscu USA z wydobyciem 43 000 t, za nimi Australia –18 000 t oraz Myanmar – 12 000 t. W Europie kopalnie metali ziem rzadkich prawie nie istnieją[20]. Ma to olbrzymie znaczenie, jeśli rzecz dotyczy surowców, bez których nie jest możliwa produkcja urządzeń kluczowych dla „zielonej rewolucji”.
Dostępność surowców ogranicza też wzrost cen, jaki miał miejsce w ostatnich latach, z powodu coraz większego zapotrzebowania. I tak od 2020 r. do dziś niezbędny w lampach energooszczędnych i nowoczesnych silnikach elektrycznych dysproz zdrożał o 100 proc. Inny składnik silników elektrycznych – magnesy neodymowe wykonane z tegoż metalu podrożały o 150 proc. Choć jest to skromny wzrost w porównaniu z używanym w półprzewodnikach hafnem, który jest już droższy o ok. 250 proc. niż niecałe trzy lata temu[21]. Acz i tak nic nie może się równać z niezbędnym składnikiem baterii – litem. Od połowy 2020 r. metal ten podrożał o ponad 1 300 proc. i popyt na niego wciąż rośnie[22]
Dopiero od kilku lat na terenie Unii ruszyły gorączkowe poszukiwania złóż wspominanych tu surowców. Wedle szacunków United States Geological Survey w Europie znajduje się 7 proc. światowych złóż litu, co miałoby wystarczyć na pokrycie 80 proc. europejskiego zapotrzebowania na baterie. Jednakże kopalnie odkrywkowe tego metalu wyrządzają ogromne szkody środowisku naturalnemu i ich budowa wzbudza natychmiast opór miejscowej ludności, próbującej na wszelkie sposoby blokować przedsięwzięcie. To powoduje olbrzymie opóźnienia. Chcąc temu przeciwdziałać, Komisja Europejska wysuwa projekt, aby została wydana dyrektywa mówiąca, że do 2030 r. co najmniej 30 proc. unijnego zapotrzebowania na lit winno być zaspokajane ze złóż zlokalizowanych na terenie UE[23]. Wszystko to jednak dzieje się za wolno oraz o dekadę za późno. Podobnie jak rozwój mocy produkcyjnych baterii jonowo-litowych dla samochodów elektrycznych. Jak na dziś 56 proc. udziałów w tym rynku trzymają w swym ręku chińskie firmy, 26 proc. – południowokoreańscy, a 10 proc. – japońskie. W tym rankingu przedsiębiorstwa niemieckie dzierżą całe 1,6 proc.[24]
Pomiędzy dwoma supermocarstwami
Gdyby Unii Europejskiej udało się dokonać technologicznego skoku i sprawić, że cały świat chciałby kupować jej produkty, gwarantujące zyskowne przeprowadzenie „zielonej transformacji”, wówczas Stary Kontynent mógłby marzyć o skutecznym pościgu za USA i Chinami. Jednak na razie zapowiada się coś wręcz odwrotnego. Mianowicie z racji dużo wyższej innowacyjności Stany Zjednoczone oraz Państwo Środka powiększają swoją przewagę. Do tego jeszcze każde z nich dba, żeby rosła ona jeszcze szybciej. Chiny z jednej strony są czołowym producentem baterii magazynujących energię, turbin wiatrowych i paneli słonecznych, sprzedawanych przede wszystkim na rynku europejskim. W przypadku paneli słonecznych zdobyły nawet pozycję monopolisty, bo to w Państwie Środka wytwarzanych jest 90 proc. część składowych tych urządzeń[25]. Jednocześnie Pekin starannie dba o to, by rodzimemu przemysłowi gwarantować tani prąd. Stąd intensywna rozbudowa równocześnie nie tylko elektrowni słonecznych, ale też zasilanych węglem, w proporcjach ok. jeden do jednego. Tak, aby wzajemnie tworzyły stabilny system. Dlatego w 2022 r. w Chinach rozpoczęto budowę elektrowni węglowych o łącznej mocy 50 GW, co stanowi wzrost o ponad 50 proc. w porównaniu z 2021 r.[26]. Jednocześnie przyłączono do systemu energetycznego instalacje fotowoltaiczne o mocy 87,41 GW[27]. Ten kierunek oznacza ciągły wzrost emisji dwutlenku węgla, ale jednocześnie fabryki zbudowane w Państwie Środka mogą cieszyć się energią wielokroć tańszą niż w Europie.
Z kolei prezydent Joe Biden w sierpniu 2022 r. podpisał „The Inflation Reduction Act”, stanowiący pakiet 370 miliardów dolarów dotacji do wszelkich projektów z zakresu rozwijania energetyki odchodzącej od emisji gazów cieplarnianych. Nie przeszkadzało to jednocześnie zatwierdzić w tym samym roku 6430 pozwoleń na nowe odwierty ropy i gazu na terenach publicznych. Stanowiło to o trzysta więcej niż wcześniejszy rekord ustanowiony za rządów administracji Donalda Trumpa[28]. Po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę w miejsce rosyjskiej ropy i gazu wchodzą w Europie paliwa amerykańskie. Jednocześnie Waszyngton dba, żeby podobnie jak Chiny zagwarantować swej gospodarce tanią energię, nawet kosztem opóźniania „zielonej transformacji”.
Jak zatem widać Unia Europejska posiada wszelkie predyspozycje ku temu, żeby okazać się rynkiem zbytu dla bardziej zaawansowanych technologicznie produktów amerykańskich oraz chińskich związanych z „zieloną rewolucją”. Jednocześnie z tych samych kierunków Stary Kontynent będzie sprowadzał niezbędne dla jej kontynuowania surowce. Zawyżając przy tym cenę energii, jaką sam wytwarza, by tak w końcu wygenerować wymarzony skok technologiczny. Tymczasem zamiast niego bardziej prawdopodobne wydaje się powszechne ubożenie obywateli krajów UE, wynikające z zahamowania wzrostu PKB oraz wysokich kosztów życia, ściśle łączących się z cenami energii.
Niestety Polska z racji swego położenia geograficznego i powiązań gospodarczych nie ma większego pola manewru i jest skazana na podążanie drogą wytyczoną przez decyzje zapadające w Unii Europejskiej. Wśród ograniczonych możliwości, jakie posiada, są próby korygowania obecnie przyjętego kursu przez UE, a także zadbanie o własny system energetyczny. Tak, aby jego fundamentów nie stanowiły pobożne życzenia związane z OZE, magazynami energii oraz wszelkimi technologiami, które dopiero mogą się narodzić. To zaś oznacza skupienie całego wysiłku na już istniejących rozwiązaniach technologicznych, które gwarantują zeroemisyjność. Po takiej redukcji możliwych rozwiązań, pozostają w zasięgu ręki już tylko reaktory jądrowe, gwarantujące tani prąd bez emitowania przy tym dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych. Tertium non datur.
Przypisy:
[1] https://www.rp.pl/opinie-ekonomiczne/art38477761-robet-tomanek-polityka-klimatyczna-ue-nie-warto-kopac-sie-z-koniem
[2] https://mojafirma.infor.pl/biznes/poradniki/5673491,esg.html
[3] https://www.consilium.europa.eu/pl/infographics/fit-for-55-eu-emissions-trading-system/
[4] https://www.europarl.europa.eu/news/pl/headlines/society/20220610STO32720/redukcja-emisji-z-samolotow-i-statkow-dzialania-ue
[5] https://www.consilium.europa.eu/media/21669/201512-euco-conclusions.pdf., https://en.wikipedia.org/wiki/Paris_Agreement
[6] https://forsal.pl/gospodarka/artykuly/8480743,chiny-usa-ue-udzial-w-globalnym-pkb.html
[7] https://www.europarl.europa.eu/highlights/pl/1001.html
[8] https://www.wipo.int/edocs/pubdocs/en/wipo_pub_944_2015.pdf
[9] https://ec.europa.eu/eurostat/statistics-explained/index.php?title=Archive:Patent_statistics&oldid=112826
[10] https://www.wipo.int/pressroom/en/articles/2011/article_0028.html
[11] https://www.wipo.int/en/ipfactsandfigures/patents
[12] http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.desklight-60a830f3-390d-4d87-94ea-7ec6db187d01
[13] https://ec.europa.eu/commission/presscorner/detail/en/ip_19_6691
[14] https://www.ecb.europa.eu/pub/pdf/scpwps/ecb.wp2793~7969efec4f.en.pdf
[15] https://www.ecb.europa.eu/pub/pdf/scpwps/ecb.wp2793~7969efec4f.en.pdf
[16] https://www.ecb.europa.eu/pub/pdf/scpwps/ecb.wp2793~7969efec4f.en.pdf
[17] https://www.ecb.europa.eu/pub/pdf/scpwps/ecb.wp2793~7969efec4f.en.pdf
[18] Daria Wiejaczka i Witold Wilczyński, Strategiczne znaczenie metali ziem rzadkich, Przegląd Geopolityczny tom 36, 2021 r.
[19] https://www.statista.com/statistics/268789/countries-with-the-largest-production-output-of-lithium/
[20] https://investingnews.com/daily/resource-investing/critical-metals-investing/rare-earth-investing/rare-earth-metal-production/
[21] https://strategicmetalsinvest.com/5-year-prices/
[22] https://www.fxmag.pl/co-to-jest/cena-litu-na-swiecie
[23] https://www.euronews.com/my-europe/2023/02/23/lithiums-green-potential-fails-to-defuse-europes-opposition-to-mining
[24] https://finance.yahoo.com/news/lithium-battery-production-country-top-183050554.html?guccounter=1&guce_referrer=aHR0cHM6Ly93d3cuZ29vZ2xlLmNvbS8&guce_referrer_sig=AQAAAFHovlFOuklDj3brGBx_d7NecqLqBtbD8VlLdn14x3pI3BxxjjSqX4YRv-FJks9lLv1bGdzN6Rs0rHafOPx9Qbac8A8ljp-AA3qoG6_MC6TVFxu0TB66QQhkRJAurrWMUBrXnAzD8dab5KWXrlFLvcbR9jwEC6hu4YGfibR3nYRF
[25] https://www.dw.com/pl/ue-jak-po%C5%82%C4%85czy%C4%87-zielony-%C5%82ad-konkurencj%C4%99-z-chinami-i-wolny-rynek/a-65012823
[26] https://energyandcleanair.org/publication/china-permits-two-new-coal-power-plants-per-week-in-2022/
[27] https://www.gramwzielone.pl/energia-sloneczna/109843/chiny-notuja-nowy-rekord-w-fotowoltaice
[28] https://biologicaldiversity.org/w/news/press-releases/biden-administration-oil-gas-drilling-approvals-outpace-trumps-2023-01-24/