Świeckie opium dla mas?

Doceniasz tę treść?

Bogata w informacje i przemyślenia książka pt. Woke S.A. mówi o czymś tak paradoksalnym, że aż dla wielu obserwatorów niezauważalnym. Oto dziś największe zyski mogą osiągnąć ci, którzy twierdzą, że wcale dla nich nie działają. Obecnie korporacyjna Ameryka „zarabia pieniądze, krytykując samą siebie”, a Vivek Ramaswamy objaśnia, na czym to zjawisko polega. Opisuje zaangażowanie się wielkich firm świata zachodniego w działania, których zbiorcza nazwa to wokeizm – ideologia przebudzania (ang. woke = przebudzony). Zakłada ona uwrażliwienie ludzi na zło społeczne, na strukturalne źródła krzywd i zarazem wzywa do czynnej walki o sprawiedliwość oraz ocalenie planety w obliczu szkód, jakie wyrządza jej ludzkość. Przedstawiając tę – dla wielu intuicyjnie przekonującą – ideologię jako własną, korporacje mogą osiągać większe zyski niż dotychczas.

W zasadzie taka strategia nie jest niczym nowym w dziejach. Wielokrotnie osoby jedynie uchodzące za sprawiedliwe, mogły w ten sposób budować swoje wpływy. I chociaż to właśnie demaskowanie paradoksów dzisiejszej władzy korporacyjnej na Zachodzie jest motywem przewodnim książki, to autor Woke S.A. dokonuje czegoś więcej – wydobywa na wierzch to, co można nazwać paradoksem potrójnego społecznego wywłaszczenia.

 

Paradoks potrójnego wywłaszczenia

Często warto zacząć właśnie od paradoksów, ponieważ pozwalają one od razu znaleźć się w gąszczu złożonych problemów.

W języku tradycyjnej lewicy socjalnej mówi się, że kapitał, zwłaszcza ten wielki, wywłaszcza. Pracownicy są wywłaszczani z przynależnych im owoców swojej pracy. Lewica socjalna szukała źródeł niesprawiedliwości społecznej w nierównościach ekonomicznych wynikających ze struktur kapitalistycznej własności. Jednak od pewnego czasu taka lewica została zepchnięta na margines przez lewicę obyczajową, reprezentowaną przez tzw. progresywistów. Ci zaś stracili zainteresowanie mechanizmami owego – i rzeczywistego, i tylko wyobrażonego – ekonomicznego wywłaszczania.

Lewica obyczajowa skupiła się na innych niż ekonomiczne i właścicielskie źródłach niesprawiedliwości. Przyjęła, że chcąc przeciwdziałać społecznym krzywdom, należy skupić się na tych opresyjnych strukturach, które mają charakter kulturowy, etniczny i cywilizacyjny. To zaś przyniosło efekt przez ową lewicę ledwie dostrzegalny i zarazem społecznie szkodliwy: nie tylko odwróciło uwagę od wywłaszczania ekonomicznego (tam, gdzie ono występowało), ale dostarczyło kapitalistom alibi do poprowadzenia wywłaszczenia w dwóch nowych obszarach:
1) wolności słowa
2) formowania się ludzkich tożsamości.

W wielkim skrócie: odwracając głowę od przejawów wywłaszczenia ekonomicznego, lewica obyczajowa przyczyniła się do przemiany jednego wywłaszczenia w aż trzy: do ekonomicznego dodała wolnościowe (poznawcze) oraz tożsamościowe. Ramaswamy pokazuje, jak do tego doszło.

W ostatnich dekadach przy aktywnej współpracy lewicowych teoretyków, ideologów i aktywistów wielkie korporacje zawładnęły procesem formowania się wyobrażeń tego, co prawdziwe, słuszne, ważne, poprawne – a więc także: dozwolone w myśleniu i działaniu. Uzyskały wpływ na ludzką wyobraźnię dalece przekraczający to, co ongiś osiągano za pomocą reklamy i marketingu. Zdobyły wpływ na sterowanie procesami mentalnej autocenzury ludzi. Liczne firmy zaczęły zajmować stanowisko w sporach światopoglądowych i dotyczących moralności. Korporacje zaangażowały się w regulowanie warunków, w jakich przebiegają debaty publiczne – aż do poziomu wyrzucania z hukiem z pracy ludzi, którzy wyrażali poglądy aktualnie uznawane za niedopuszczalne w środowisku zawodowym i jego społecznym otoczeniu.

Od ograniczania swobody wypowiedzi i „wychowywania” pojedynczych obywateli był już tylko krok do narzucania wzorców zachowań rzekomo zgodnych z ideałami postępu. W ten sposób wielkie korporacje przejęły kontrolę nad ideologią społecznej krytyki także samych siebie.

Efekty? Lewica obyczajowa idzie ręka w rękę z wielkim biznesem. Ale w tym tańcu to kapitał jednak prowadzi.

Nowe paradoksy nasilają efekt tego wyjściowego, ekonomicznego: korporacje, które wywłaszczają „lud” zarówno ze zdolności samodzielnego myślenia, jak i poszukiwania swoich tożsamości (np. religijnych), z tym większą swobodą wywłaszczają lud z pieniędzy, czego przejawem jest bezprecedensowa w dziejach seria wielomiliardowych fortun.

 

Ramaswamy, czyli podglądanie wokeizmu

Ramaswamy te paradoksy opisuje oraz interpretuje. Spora część informacji i opisów pochodzi z pierwszej ręki – autor książki uczestniczył w posiedzeniach rad nadzorczych, gdzie podejmowano i/lub wcielano w życie decyzje o politycznym i światopoglądowym zaangażowaniu wielkich firm. Tu Ramaswamy jest bodaj najbardziej wiarygodny. Nieco inaczej wygląda sytuacja, gdy autor opisane przez siebie zjawiska interpretuje, a zwłaszcza kiedy proponuje ścieżki wyjścia z pułapki, do której potrójne wywłaszczenie doprowadziło społeczeństwo amerykańskie.

Z polskiego punktu widzenia wśród spraw opisywanych przez autora warto odróżniać te zjawiska i mechanizmy, które mają ogólniejszy charakter cywilizacyjny, dotyczą wielu krajów Zachodu, od tych, które wynikają ze specyfiki Stanów Zjednoczonych, w tym zwłaszcza ich systemu prawnego.

 

Od paradoksów do szaleństwa?

Odsłaniając kulisy wokeizmu, sam Vivek Ramaswamy nie sięga wprost po pojęcie szaleństwa, ale jeśli rzecz chcemy zrozumieć głębiej, to warto pójść tropem Douglasa Murray’a i jego wydanej w roku 2019 książki Szaleństwo tłumów: Gender, rasa, tożsamość[1]

W dziejach naszego gatunku szaleńcy i szaleństwa występowali zapewne zawsze. Jednak ludzkie zbiorowości wypracowały – i to jeszcze na długo przed upowszechnieniem się form naukowego myślenia – liczne sposoby służące temu, by szaleństwo, niedające się przecież w pełni wyeliminować, nie wykraczało poza margines życia społecznego. By idee niesprawdzone, a przy tym destrukcyjne, niebezpieczne, skłócające, osłabiające i rozrywające społeczne więzi, pozostawały tylko w swoich kulturowych niszach. Chodziło o to, aby to, co dziś nazywamy mainstreamem, głównym nurtem życia społecznego, od szaleństwa było na tyle wolne, na ile jest to możliwe. Niestety, można się obawiać, że dziś te mechanizmy obronne przestały działać. Murray, znany brytyjski dziennikarz (a także, co w tym kontekście może być ważne, zadeklarowany gej) pokazał, na czym polega rasowe i tożsamościowe szaleństwo, wskazał jego odmiany i dynamikę.

Gdzie Murray dostrzega przejawy szaleństwa? Między innymi w praktykach tzw. tranzycji płciowej, czyli swoistego – kulturowego, farmakologicznego i chirurgicznego – „przeprogramowania” płci jednostki.

Czyż nie nosi cech szaleństwa podejmowanie działań nieodwracalnych dla dalszego życia chłopca czy dziewczyny bez wcześniejszego gruntownego rozważenia za i przeciw tranzycji, w tym bliższych, a zwłaszcza dalszych konsekwencji interwencji farmakologicznych w ciała bardzo młodych ludzi?

Czy szaleństwem nie jest przypisywanie nie tylko młodszym nastolat­kom, lecz także nawet małym dzieciom zdolności do samodzielnego popraw­nego i odrębnego od zdania rodziców osądu swoich stanów emocjonalnych jako będących wyrazem „urodzenia się w niewłaściwym ciele”?

Czyż szaleństwem nie jest traktowanie przekonań, które rozpo­wszechniły się dopiero kilka lub kilkanaście lat temu, a więc nie przeszły nawet testu życia jednego pokolenia, jako dogmatów, o których nie wolno publicznie debatować?

Wreszcie, czyż nie nosi cech szaleństwa przekonanie milionów ludzi do wiary w poglądy ewidentnie ze sobą niespójne oraz z elementarną – i potoczną, i naukową – wiedzą o naturze ludzkiej? Jak można jednocześnie akceptować pogląd, iż ludzkie cechy płciowe nie mają obiektywnego, bio­logicznego charakteru, gdyż zależą jedynie od kulturowych uwarunkowań, i pogląd, że ze środków publicznych należy finansować zmianę płci, gdyż pewne osoby obiektywnie rodzą się z ustalonymi już przez biologię umysłami/charakterami jednej płci, ale w ciele o cechach płci innej?

Progresistom jednak najwyraźniej nie przeszkadza, że ideologia LGBT+ w jednych sytuacjach głosi, że płeć/gender nie posiada obiektywności biolo­gicznej, jest czystym konstruktem kulturowym, zaś w innej sytuacji twierdzi coś przeciwnego: psychiczna tożsamość bywa niedopasowana do otrzymanej przy urodzeniu biologicznej cielesności.

Chociaż Murray przejawy owych szaleństw w swej książce opisuje w sposób przekonujący, to nie tłumaczy tak oszałamiająco szybkiej kariery owych szalonych idei. Podobnie zresztą nie czynią tego autorzy wydanej w Polsce w roku 2022 (w oryginale w 2020) przez Warsaw Enterprise Institute książki Cyniczne Teorie: O tym, jak aktywizm akademicki sprawił, że wszystko kręci się wokół rasy, płci i tożsamości – i dlaczego to szkodzi każdemu z nas, autorstwa Helen Pluckrose i Jamesa Lindsay’a[2]. Badacze ci w sposób interesujący uka­zują intelektualne korzenie omawianych przez siebie teorii feministycznych, postmodernistycznych, postkolonialnych, queer, antyrasistowskich etc. – tj. nurtu obyczajowo rozumianej problematyki sprawiedliwości społecznej. Nie jest jednak zadowalające ich wyjaśnienie błyskawicznej społeczno-po­litycznej kariery tych teorii.

Rzecz jasna, niektóre idee posiadają swą wewnętrzną siłę powodu­jącą, że rozprzestrzeniają się w sposób, który dziś określany bywa jako organiczny – tj. naturalny, spontaniczny, oddolny, niesterowany. Gdy jednak bliżej prześledzimy tempo, zasięg oraz intensywność, z jaką motywy rasowe, tożsamościowe oraz ekologiczne w ostatnich dekadach opanowują ludzkie umysły w wielu krajach, to trudno uznać, że mamy do czynienia z procesem spontanicznym.

Ani Murray, ani Pluckrose i Lindsay nie poddają systematycznemu namysłowi przyczyn ogromnego społecznego sukcesu wokeizmu.

Murray z dużą przenikliwością opisał wewnętrzną dynamikę kultury – upadek wielkich narracji, pączkowanie licznych spekulatywnych idei, spory wewnątrz nurtów myślowych woke, pewne ich aspekty filozoficzne, a także ważne ludzkie potrzeby psychiczne, którym te spory wychodzą naprzeciw. Rozważa też, które z nowych dogmatów promowanych w ostatnich latach mają podstawy naukowe i na czym one polegają, a które z nich są empirycz­nie bezpodstawne, czyli niezgodne z wiedzą naukową. Murray nie wyjaśnia jednak zawrotnego tempa, z jakim to szaleństwo się rozpowszechniło. Nie tłumaczy, dlaczego ten zwrot kulturowy okazał się tak potężny, z jakiego powodu obrodził w aż tyle rozgałęzień, będąc w stanie błyskawicznie pene­trować tak wiele krajów i obszarów życia społecznego.

Podobnie jest z Cynicznymi teoriami. Autorzy tej książki wskazują, że, w przeciwieństwie do Las Vegas, „to, co dzieje się na uniwersytecie, na nim nie pozostaje. Uniwersytety są centrami kultury, instytutami badawczymi i salami edukacyjnymi. Kultura uniwersytecka dociera do szerszej kultury niemalże przez osmozę”[3]. Tak się dzieje, ale nie wszystkie produkty kultu­ry uniwersyteckiej przenikają na zewnątrz z równą łatwością i szybkością. Przykładowo, zasady zdyscyplinowanego logicznego myślenia, zdrowego sceptycyzmu i dystansu poznawczego do szerszej kultury zawsze przenikały z trudem, nigdy nie rozlewając się niczym powódź, jak stało się z nurtem woke. W związku z tym należy uznać, że nie wystarcza samo akademickie pochodzenie pewnych koncepcji, by nadać im społeczną nośność.

Można argumentować, że dynamika rozpowszechniania się aka­demickich koncepcji zależy m.in. od łatwości zrozumienia danych idei w środowiskach osób słabiej wykształconych. Można też zwracać uwagę na to, jak nowe idee wchodzą w rezonans z lepiej lub gorzej uświada­mianymi sobie przez ludzi potrzebami. Analizując losy różnych idei, nie można jednak pominąć innego czynnika, sprawczego tempa ich szerzenia się w tkance społecznej – interesów. Interesów jednostek, ale też do­brze zorganizowanych grup społecznych, zwanych grupami interesu. Kto w dzisiejszym świecie jest najlepiej zorganizowany i posiada największe zasoby? Są to kręgi właścicieli i topowych menadżerów wielkich korporacji. To właśnie w ich posiadaniu są instrumenty pozwalające uzyskiwać efekty paradoksalne: zamieniać ideologie szalone w nowe obowiązujące mierniki społecznej wrażliwości i moralności.

 

Człowiek sukcesu na tropie mistyfikacji

W momencie, gdy zadajemy sobie pytanie, jak to jest możliwe, że aż tak wielu wykształconych, inteligentnych ludzi w wielu wysoko rozwiniętych krajach w XX wieku otwarcie i głośno obstaje przy ideach, które nie tylko nie są potwierdzone przez badania naukowe, ale często są trudne do pogodzenia z poważną wiedzą naukową, na scenie pojawia się absolwent Uniwersyte­tu Harvarda, amerykański biznesmen hinduskiego pochodzenia – Vivek Ramaswamy. W roku 2021 publikuje książkę zatytułowaną Woke SA. Kulisy amerykańskiego przekrętu sprawiedliwości społecznej.

Opisuje zewnętrzny, biznesowy mechanizm zasilania kultury, dostar­czania paliwa dla ekspansji idei woke. Bazując w znacznej mierze na wiedzy z pierwszej ręki, Ramaswamy udziela jasnej logicznie i przekonującej em­pirycznie odpowiedzi na pytanie o źródła oszałamiającego sukcesu różnych odmian ideologii przebudzenia.

Murray jest intelektualistą-gejem, którego książka zdemaskowała nadużycia ruchu LGBT+. Pluckrose i Lindsay to badacze uniwersyteccy ob­nażający nadużycia amerykańskiej Akademii. Natomiast Ramaswamy do niedawna był przedsiębiorcą, który odniósłszy sukces biznesowy, odsłonił mistyfikacje dzisiejszych – to biznesowo cynicznych, to kulturowo naiw­nych – właścicieli korporacji i menadżerów wysokiego szczebla.

 

Wokeizm jako narzędzie maskowania interesów

Według Ramaswamy’ego nie zrozumiemy źródeł siły nurtu woke, jeśli nie przyjmiemy do wiadomości, że jest to ideologia, za pomocą której korpo­racje tworzą zasłonę dymną służącą maskowaniu brudnych interesów na wielką skalę. Kapitał, którego prominentni przedstawiciele przywdziewają lewicowe szatki, przedstawiając samych siebie jako heroldów postępu, opanowuje psychikę, a nawet dusze, zwłaszcza młodego pokolenia. Zapi­suje młodych do obozu postępu tak zdefiniowanego, by podstawowy rdzeń korporacyjnych patologii – np. korumpowanie polityków – został uznany za drugorzędny w porównaniu przykładowo z niedostateczną reprezen­tacją „grup wykluczonych” w zarządach firm. W ten sposób faktyczne systemowe źródła trudnych społecznych problemów są usuwane poza radar opinii publicznej.

Ramaswamy argumentuje też, że mistyfikacją jest program zastąpienia kapitalizmu akcjonariuszy (shareholders, właścicieli) przez kapitalizm inte­resariuszy (stakeholders). Zwykle przez interesariuszy danej firmy rozumie się – poza jej właścicielami radą nadzorczą i zarządem – wszystkich w niej zatrudnionych, rynkowych kontrahentów, odbiorców/użytkowników dóbr

dostarczanych przez firmę, a także wszystkich mieszkańców, na których życie obecność firmy wpływa – pozytywnie lub negatywnie.

Promowana jest narracja dla wielu na pierwszy rzut oka przekonująca: egoistyczny kapitalizm akcjonariuszy regulowany przez kryterium zysku trzeba zastąpić rzekomo prospołecznym kapitalizmem interesariuszy, gło­szącym odpowiedzialność społeczną biznesu, troskę o różnorodność, o prawa grup najsłabszych oraz, oczywiście, o planetę.

Sztuczka polega na tym, jak podkreśla autor książki, że to działa ina­czej, niż jest głoszone. O ile rozliczanie przez akcjonariuszy zarządów firm według kryterium zysku jest dość dobrze mierzalne, to interesariusze (a któż z nas nie należy do tego grona!) nie posiadają narzędzi kontroli porównywal­nych do klasycznych procedur właścicielskich typu rada nadzorcza, walne zgromadzenie właścicieli, rachunek ekonomiczny itd. Zatem odwrotnie od deklarowanych celów, kapitalizm interesariuszy daje zarządom firm więcej swobody niż kapitalizm akcjonariuszy.

Zdaniem autora książki cała koncepcja kapitalizmu interesariuszy sprzężona z religią wokeizmu to w sumie ideologiczne narzędzie pozwa­lające największym właścicielom i menadżerom robić brudne interesy pod pozorem szlachetnego społecznego zaangażowania po stronie słabszych.

Jakie firmy są na czarnej liście autora książki? Między innymi Goldman Sachs, Volkswagen, L’Oréal, Coca-Cola, Amazon, Apple, Nike, Starbucks, Delta (linie lotnicze), BlackRock (wielonarodowa firma finansowo-inwestycyjna), Unilever. Wyjaśnijmy, że ta ostatnia w Polsce oferuje takie marki jak: Dove, Gorący Kubek, Domestos, Cif, Big Milk, Magnum, Ben & Jerry’s, Axe, Rexona.

Vivek Ramaswamy wskazuje, że część z tych firm głoszących troskę o demokrację, prawa człowieka i sprawiedliwość społeczną chętnie korzysta jednak z inwestycji kapitałowych z Arabii Saudyjskiej oraz uzależniła się od wielkiego rynku Chin.

Co jest jeszcze nie w porządku z kapitalizmem interesariuszy? Ramaswamy odpowiada: „Udaje, że jest łagodniejszą formą kapitalizmu, ale w rzeczywistości to kapitalizm szalony: zachęca ludzi sukcesu do zagarniania coraz większej władzy w naszej demokracji”[4].

Ramaswamy odsłania też pozorność i fałszywość ideologii różnorodno­ści. Różnorodność głoszona przez wokeizm jest zredukowana do cech, jakie ktoś uzyskał dzięki swemu urodzeniu – płci, koloru skóry, niektórych typów niepełnosprawności. Wbrew deklaracjom tak praktykowana różnorodność wcale nie służy biznesowej kreatywności. Dopiero różnorodność stylów my­ślenia i doświadczenia życiowego ma faktyczny potencjał rozwojowy, gdyż postawienie na nią motywowałoby ludzi do pracy nad sobą. Dlatego w polityce zatrudnienia Vivek Ramaswamy proponuje odróżnić różnorodność, którą określa mianem skin-deep (głębokość skóry) od rzeczywistej różnorodności

stylów myślenia. By spełnić wymogi tej pierwszej, wystarczy skupić się na odmienności genderowej, etnicznej i zatrudniać osoby niepełnosprawne. Ale żeby osiągnąć faktyczne zróżnicowanie stylów myślenia, trzeba w pro­ces rekrutacji włożyć znacznie więcej wysiłku niż przy realizacji wytycznej: zatrudnijcie określoną liczbę kobiet.

 

Woke kontra demokracja

Gdyby efekty wokeizmu kończyły na sprawniejszym i bezczelniejszym wy­właszczaniu ludzi z pieniędzy pod płaszczykiem ideologii, nie stanowiłoby to jeszcze tak dużego problemu. Ramaswamy wskazuje, że dwa pozostałe pola korporacyjnego wywłaszczenia (wolność słowa i tożsamość) przynoszą niekorzystne skutki dla ładu demokratycznego. Powodują jego erozję.

Rzecz w tym, że firmy sponsorujące ideologię woke, czyli „podmioty nastawione na zysk, mają monopol na twierdzenie, co jest dobre, a co złe”[5]. Podmioty gospodarcze dokonują ideologicznej kolonizacji terenów w de­mokracji od dawna zastrzeżonych dla innych aktorów życia społecznego: kapłanów, nauczycieli, obywateli, polityków.

Zdaniem autora książki podmioty rządzone zasadami rachunku eko­nomicznego nie powinny jednocześnie odgrywać roli arbitrów moralności, np. w kwestiach dopuszczalności aborcji czy małżeństw jednopłciowych. Do wiążących decyzji na temat wartości, według których winny żyć społeczeństwa, należy dochodzić poprzez demokratyczny dyskurs okresowo rozstrzygany przez decyzje wyborcze, a nie interwencje w procesy komunikacji społecz­nej i politycznej realizowane za pomocą zasobów korporacyjnych gigantów. Zasoby te bowiem pozwalają na „zakrzywienie” przestrzeni komunikacji społecznej powodujące, że istotne kwestie stają się niemal zupełnie niewi­doczne, a sprawy trzeciorzędne nabierają wielkiego znaczenia.

Na tym destrukcyjny wpływ kultury woke na demokrację jednak się nie kończy.

 

Wokeizm jako religia

Woke żeruje na wewnętrznej niepewności milionów ludzi co do tego, kim w istocie jesteśmy. Rzecz jasna, niepewności te nie są wynalazkiem ostatnich czasów.

Już wieki temu kapitalistyczny rozwój przyczynił się do „odczarowa­nia świata” (w sensie Maxa Webera) – czyli coraz głębszego wypłukiwania z treści ludzkich wyobrażeń tego, co święte oraz do ukazywania umownej natury instytucji społecznych. Ten postępujący przez stulecia proces odcza­rowania w ostatnich dekadach XX wieku został wzmocniony przez kulturowy,

intelektualny nurt postmodernizmu. Z jednej strony postmodernizm trafnie zdiagnozował upadek tzw. wielkich narracji – całościowych, głównie religij­nych ofert światopoglądowych – ale z drugiej sam przyczynił się do nasilenia negatywnych konsekwencji tego upadku. W coraz bardziej dynamicznym i złożonym świecie kolejne grupy ludzi znalazły się w rzeczywistości bez stabilnych i wyraźnych punktów odniesienia. Ponad dwadzieścia lat temu socjolog Zygmunt Bauman ujął to tak:

Jesteśmy rzuceni na środek morza bez map i kompasów, boje zatonęły albo ich nie widać – mamy tylko dwie możliwości: cieszyć się z zapie­rających dech wizji nowych odkryć przed nami albo drżeć ze strachu przed zatonięciem. Natomiast szukanie azylu w bezpiecznym porcie jest pozbawione realnych podstaw; można pójść o zakład, że to, co dzisiaj wygląda na spokojną przystań, szybko zostanie unowocześnione…[6]

To paradoks historii, że kiedy całe pokolenia obywateli społeczeństw bogatego Zachodu zaczęły żyć w świecie nadmiaru tego, co materialne, jednocześnie nastąpił zanik tego, co duchowe. W tym kontekście wokeizm dla wielu oka­zał się kolejną modą-religią, która zastąpiła np. już niewydolną pod tym względem formację New Age.

Najwyraźniej ludzie żyjący w dostatku, czasem w istnym obłędzie konsumpcyjnym, potrzebują poczucia, że ich życie może służyć jednak ja­kiemuś dobru większemu niż jednostka ludzka. Kapitalistyczno-korpora­cyjny dynamizm najpierw odarł ludzi z duchowości, po drodze wzbogacając ich materialnie, a teraz przynosi im sztuczną świecką religię, która pełni podwójną funkcję: zaspokaja głód sensu, jednocześnie odwracając uwagę od rzeczywistych źródeł tego głodu.

Ramaswamy zalicza „przebudzenie” do religii nietolerancyjnych. Przemawiają za tym takie cechy kultury woke jak: dogmatyczne, pozba­wione dystansu traktowanie swoich zasad/dogmatów i zwolenników; monopol na interpretowanie „prawd” wiary ograniczony do wąskiego grona guru tego ruchu; wyrzucanie z pracy „innowierców” i organizowa­nie akcji ich publicznego potępiania; szczególnie intensywne potępianie własnych odstępców.

„Kościół Różnorodności stał się zagrożeniem dla prawdziwej różnorod­ności myśli, a wszystko to w imię samej Różnorodności”[7]. Tam, gdzie osoba niewyznająca woke widzi np. zwykłe interakcje, zwolennik woke dostrzega mikroagresje. Tak jak chrześcijanin widzi rękę Boga w całym Stworzeniu, tak ktoś, kto jest woke, dostrzega działanie rąk władzy opartej na narzucaniu tożsamości wszędzie, gdzie tylko spojrzy.

Zgodnie ze światopoglądem woke urodzenie się białym, heterosek­sualnym, mężczyzną lub – co gorsza – każdym z trzech naraz jest grzechem pierworodnym, za który trzeba odpokutowywać całe życie. Tak jak katolicy uważają, że odziedziczyliśmy grzechy Adama i Ewy, nawet jeśli nie zrobiliśmy nic złego, tak uczniowie wokeness sądzą, że odziedziczyliśmy grzechy Ojców Założycieli – mechanizm winy grupowej nazywa się po prostu rasizmem systemowym, a nie grze­chem pierworodnym[8]

Religia ta jest, podobnie jak inne, klasyczne religie, wielofunkcyjna. Z jednej strony dostarcza odpowiedzi na pytanie o cele życia, o wartości, jakimi należy się kierować. Z drugiej zaś pełni funkcję, którą marksiści rutynowo zarzucali religiom tradycyjnym: jest opium dla ludu. Wprowadza ludzi w przewlekły trans (por. wcześniejsze uwagi o szaleństwie), podczas którego żyje się w odmienionej rzeczywistości – za to w poczuciu słuszności i wyższości wynikającej z przebudzenia.

Dzięki zażywaniu tego ideowego opium przez masy korporacje zwięk­szają swoje zyski, samemu stając na czele antykorporacyjnej, ale w rzeczy­wistości bezzębnej krucjaty.

 

Tweet kluczem do książki, książka kluczem do tweetu

W grudniu 2022 roku, tj. ponad rok od wydania książki, którą trzymacie Państwo w ręku, Ramaswamy napisał na Twitterze:

Oto dwie największe koncentracje władzy korporacyjnej w historii ludz­kości: (1) BlackRock, State Street i Vanguard, które koordynują działania w celu realizacji jednego programu politycznego oraz (2) wielkie firmy technologiczne koordynujące działania w celu uciszenia pewnego ze­stawu poglądów politycznych. Co najgorsze, są one ze sobą powiązane[9].

Wpis ten jest tak brzemienny w treść, jak niniejsza książka. Jednak, by jego sens dobrze odkodować, książkę warto przeczytać. Dodam, że warto potrak­tować ów wpis jako informację i przestrogę zarazem.

Wymieniając trzy największe obecnie na świecie korporacje finan­sowo-inwestycyjne – BlackRock, State Street i Vanguard – Ramaswamy wskazuje, że nigdy w dziejach ludzkości nie miała miejsca tak ogromna koncentracja zasobów kapitałowych w rękach tak małej grupy osób. Z kolei firmy technologiczne, określane zwykle jako Big Tech, dokonały najwięk­szej w historii ludzkości koncentracji zasobów informacyjnych. Uściślę, że mówiąc o zachodnim Big Techu, zwykle za najważniejsze uznaje się pięć firm tworzących tzw. grupę GAFAM – Google/Alphabet, Amazon, Facebook/Meta, Apple, Microsoft.

Korporacje finansowe z punktu (1) w istotnej mierze wpływają na to, gdzie podążają pieniądze. Natomiast firmy technologiczne z punktu (2) w dużym stopniu decydują, gdzie przepływają informacje oraz jaka jest ich treść. W uproszczeniu można powiedzieć, że firmy z grupy (1) wskazują, kto będzie bogaty – albo dokładnej: kto będzie jeszcze bardziej bogaty; grupa GAFAM decyduje zaś, kto, o czym i jak będzie myślał, czy raczej odczuwał świat – gdyż informacje i bodźce promowane przez Big Tech w istotnej części mają charakter emocjonalny.

Ramaswamy tym wpisem zwraca uwagę, że dwa kluczowe dla rozwoju świata zasoby: kapitał i informacje/wiedza zostały poddane koncentracji, jakiej jeszcze w dziejach ludzkości nie było. Ale idzie dalej. Ta niebywała koncentracja umożliwia też coś znacznie bardziej niebezpiecznego dla ludz­kości. Oto, zdaniem autora książki, potężne firmy finansowo-inwestycyjne koordynują swoje działania nie tylko w celach biznesowych, co byłoby zupeł­nie naturalne, ale także „w celu realizacji jednego programu politycznego”. Podkreślmy: jednego programu politycznego. Pomińmy kwestię tego, jaki to jest program – o tym więcej mówi cała książka.

Z punktu widzenia pomyślnego rozwoju ludzkości, tego, co można nazwać bezpieczeństwem cywilizacyjnym[10], powinny nas niepokoić dwie kwestie. Po pierwsze, ludzkość (ujmowana jako całość) przez całą swoją historię rozwijała się w sposób pluralistyczny. Rozwój przebiegał ścieżkami odmiennych ideologii, filozofii, religii, obyczajów, etyk, ładów gospodarczych – słowem w ramach odmiennych i wewnętrznie zróżnicowanych cywilizacji.

Być może swoją dawną przewagę Zachód zawdzięczał mnogości form organizowania życia społecznego. Jak dotąd w nowożytnej historii Zachodu żaden podmiot władzy, żaden reżim, nawet najbardziej autorytarny, nie po­siadał instrumentów pozwalających w sposób realistyczny inicjować wcielenia w życie jakiejś jednej trwale dominującej wizji politycznej. Dlaczego zatem obecnie próba wcielenia takiej jedynej wizji jednak może być postrzegana jako względnie realistyczna?

Zdaniem Viveka Ramaswamy’ego dzieje się tak dlatego, że realizacją wizji politycznej zajęły się dziś podmioty dotąd postrzegane jako nieupraw­nione do tego typu działań: czyli grupa potężnych firm, które wchodzą w buty partii politycznych i kościołów.

Każdy program polityczny – nawet najbardziej konserwatywny – jest pewną wizją korekty aktualnego kształtu społecznego świata. Na gruncie założeń demokracji liberalnej przyjmuje się, że powinna ona być wykonywana w sposób jawny przez podmioty, które podlegają obywatelskiemu nadzorowi – m.in. przez zasadę transparentności i rozliczalności w trybie wyborczym. Gdy za politykę oraz korektę kultury i moralności zabiera się wielki biznes, to ze względu na swe gospodarcze usytuowanie w systemie nie podlega on demokratycznej rozliczalności.

Ale na tym nasza analiza twitterowego postu autora tej książki nie powinna się kończyć. Obok trzech wielkich firm finansowo-inwestycyjnych, mających realizować swoją jedną skoordynowaną agendę polityczną, autor zwraca też uwagę na Big Tech, firmy oferujące miliardom ludzi gigantycz­ne platformy: komunikacyjne – Facebook/Instagram, Google/YouTube; sprzedażowe – Amazon; sofware’owe – Microsoft. W grupie GAFAM jest też Apple. Ta ostatnia firma nastawiona jest na klientów z „górnej półki”, na elity pieniądza i wiedzy, którym dostarcza sprzęt (hardware) – telefony, tablety, komputery oraz software (tysiące aplikacji, muzykę i filmy). Apple sprzedaje prestiż, kształtuje gusty i marzenia elit.

Niezależnie od istotnych różnic między firmami grupy GAFAM tak się złożyło, że – mówi Vivek Ramaswamy – firmy te „przy okazji” działa­ją wspólnie w celu „uciszenia pewnego zestawu poglądów politycznych”. Jakiego? Należy się domyślać, że tego, który podważałby „jeden program polityczny” realizowany przez giganty inwestycyjne z punktu (1) tweeta.

Mamy zatem dwie największe w dziejach ludzkości koncentracje władzy korporacyjnej – jedną finansową, drugą informacyjną – z których pierwsza realizuje jakiś program polityczny, a druga chroni ten program przed krytyką. W dodatku te dwie przebiegające na odrębnych biznesowo polach koncentracje zasobów są ze sobą powiązane. Na czym to wszystko dokładniej polega, co z tego wynika i jak ewentualnie można i należałoby się temu przeciwstawić – o tym właśnie jest książka Viveka Ramaswamy’ego.

Jeśli dla kogoś brzmi to zbyt zawile, niejasno albo nawet spiskowo, ale chciałby zrozumieć dogłębny sens, to… nie ma innej drogi – trzeba tę książkę przeczytać. A najlepiej przestudiować.

Książka i wspomniany tweet mówią o tym samym: niebezpiecznej, daleko posuniętej, historycznie bezprecedensowej, choć słabo dostrzeganej i jeszcze niezrozumianej asymetrii panowania w zakresie czterech społecznie kluczowych zasobów: bogactwa, wiedzy, władzy i wpływów. Znamienne jest, że asymetria ta rozwija się dzięki nie tylko przyzwoleniu, ale przy aktywnym zaangażowaniu środowisk deklarujących się jako antykapitalistyczne.

Co autor proponuje? Radzi: „najlepszym sposobem na to nie jest pró­ba usunięcia samej kultury woke. Musimy raczej poważnie potraktować jej obawy i dać lepszą odpowiedź na nie niż wokeizm”[11].

Pomysł, czym można zastąpić woke’owe opium dla ludu, należy już do Czytelników niniejszej książki. Propozycje jej autora ewentualnie mogą okazać się skuteczne w Ameryce. Nad rozwiązaniami dla Polski musimy popracować sami[12].

 

KSIĄŻKĘ VIVEKA RAMASWAMIEGO WOKE S.A. MOŻNA ZAMÓWIĆ, KLIKAJĄC TUTAJ.

 

[1] Douglas Murray, Gender, rasa, tożsamość, Poznań 2020.

[2] H. Pluckrose, J. Lindsay, Cyniczne Teorie: O tym, jak aktywizm akademicki sprawił, że wszystko kręci się wokół rasy, płci i tożsamości, Warszawa 2022.

[3] Por. s. 254.

[4] Por. s. 43.

[5] Por. s. 180.

[6] Z. Bauman, Globalizacja, Warszawa 2000, s. 101.

[7] Por. s. 181.

[8] Por. s. 196.

[9] W oryginale: „The two greatest concentrations of corporate power in hu­man history: (1) BlackRock, State Street, and Vanguard who coordinate to advance one political agenda, and (2) big tech companies who coordinate to silence one set of political viewpoints. Worst of all, they’re linked”, https://twitter.com/VivekGRamaswamy/status/1601739228957638656; dostęp: 12.12.2022.

[10] Więcej informacja na temat bezpieczeństwa cywilizacyjnego, czyli związanego z przynależnością państw do konkretnych cywilizacji rozumianych jako strefy kulturowe (zachodnia, islamska, konfucjańska etc.) w tekście „Bałkanizacja Internetu: zagrożenie dla bezpieczeństwa cywilizacyjnego Polski”, Biuletyn Ośrodka Studiów nad Wyzwaniami Cywilizacyjnymi nr 47, kwiecień 2021,. Centrum Badań nad Bezpieczeństwem, Akademia Sztuki Wojennej.

[11] Por. s. 182.

[12] Czytelników zainteresowanych odmiennym podejściem do poglądów i osoby autora książki zachęcam do lektury dwóch tekstów: F. Manjoo, What BlackRock, Vanguard and State Street Are Doing to the Economy, 12 maja 2022; https://www.nytimes.com/2022/05/12/opinion/vanguar­d-power-blackrock-state-street.html; dostęp: 18.12.2022; S. Kolhatkar, The C.E.O. of Anti-Woke, Inc., 19 grudnia 2022; https://www.newyorker.com/magazine/2022/12/19/the-ceo-of-anti-woke-inc; dostęp: 18.12.2022.

Inne wpisy tego autora