Wszystkim aktywistom piękna przestrzennego umyka inny ważny gracz na polu wizualizacji polskiej rzeczywistości – sektor publiczny.
Ileż to już powstało artykułów pomstujących na wygląd polskich miast. Patodeweloperka, samowole budowlane, brak spójności przestrzennej architektury, pstrokata i wszechobecna reklamoza, wygląd dyskontów blaszakowców, czy nawet estetyka paczkomatów. Cała litania zarzutów wszelakich aktywistów, planistów, dziennikarzy, czy znawców estetyki publicznej dotyczy zawsze prywatnych właścicieli nieruchomości, przedsiębiorców i deweloperów. Równolegle winę za szpecenie naszych miast mamy ponosić także my – osoby fizyczne, mieszkańcy.
Bo budujemy za duży dom w porównaniu z innymi na ulicy, malujemy ściany swoich budynków na pastelowe kolory, mamy dach w innej barwie niż sąsiad, zatruwamy powietrze, jeżdżąc samochodem, chcemy parkować samochód w centrum miasta lub ostatecznie napić się piwa nad rzecznymi bulwarami. Zawsze winny jest prywaciarz, ten większy, lub ten indywidualny, chcący żyć jak chce i gospodarować swoją własnością. Wszystkim tym aktywistom piękna przestrzennego umyka inny ważny gracz na polu wizualizacji polskiej rzeczywistości – sektor publiczny. A to właśnie rządy i samorządy zaśmiecają nam krajobraz najbardziej, zwalając winę na nas. Zapraszam na przegląd polskiej brzydoty publicznej.
Szpetoza 1 – znakoza
Wyjdź drogi obywatelu na dowolną ulicę polskiego miasta, spójrz w prawo lub lewo, a na pewno w promieniu Twojego widzenia, ukaże się przynajmniej kilkanaście znaków drogowych. Niebieskie, żółte, czerwone, biało-czerwone, żółto-białe, czerwono-niebieskie, romby, okręgi, ośmiościany, czy trójkąty i kwadraty. Czasami na jednym słupie dwie albo trzy tablice, czasami w promieniu stu metrów 12 znaków drogowych. Nie dość, że szpecą, komunikują kierowcom truizmy, to na dodatek wcale nie poprawiają bezpieczeństwa. Znaków jest za dużo, uczestnicy ruchu nie są w stanie ich wszystkich zarejestrować wzrokowo, a co dopiero przetrawić na właściwe decyzje drogowe.
Już sama GDDKiA powołała zespół ekspertów, który ma dokonać zmian, aby ograniczyć w Polsce znakozę. Znaków ma być mniej i mają być bardziej przejrzyste. Zespół powołano ponad 2 lata temu… Znaków wciąż nie ubywa, wręcz przeciwnie – coraz więcej ich przybywa.
Szpetoza 2 – słupkoza-patriotoza
Nie tylko znaki kolorują nam życie w szarej polskiej rzeczywistości. Biało-czerwone słupki i często łańcuchy między nimi w takich samych patriotycznych barwach. Obecne wszędzie. Pod szkołą, na skrzyżowaniu, przy kościele, poczcie, OSP, czy lokalnym Dino. Cala polska udekorowana na biało i czerwono, aby żaden przyjezdny z zagranicy nie zapominał, do jakiego kraju przyjechał. Co bardziej progresywny burmistrz podstawi kilkaset słupków i barierek w innym kolorze. Żółtym, niebieskim, a może biało-zielonym? Tak nam życie ubarwia lokalna władza publiczna.
Szpetoza 3 – kraj różowych chodników
Dalej twierdzicie, że Polska to szary kraj!? Każdy publiczny inwestor stara się, abyście w takim twierdzeniu nie żyli. Różowe chodniki lub ścieżki rowerowe ubarwią każdy spacer. Nie wiem, kto pierwszy wprowadził ten kolor kostki brukowej do naszego kraju, ale chętnie bym go poznał. Bo być może to jedyny trop szpetoty polskich ulic, prowadzący prawdopodobnie do jakiegoś przedsiębiorcy z lat 90., który pioniersko zalał nasz kraj różowym brukiem. Lokalni włodarze tylko brali, co było. Bo gdzieżby tam wybrać estetyczny szary bruk? Żeby co? Żeby miasto wyglądało jednorodnie niczym jakiś Wiedeń, Monachium albo Zurych?! Tu jest Polska, ma być biało i czerwono. Czy tam czerwonawo… Czy tam różowato…
Szpetoza 4 – chwastoza
Raz na kilka lat, najczęściej w maju, pojawiają się nagłówki grozy! Polsce grozi susza! Oczywiście, odpowiedź władz publicznych to nie inwestycje w retencje. To jakiś wymysł Zachodu. Polska władza ma inne rozwiązanie. Nie tylko pozwala ono zaoszczędzić na niepodjęciu inwestycji, ale wręcz na codziennym utrzymaniu miasta. „Nie kosić trawy w miastach!” – krzyknęli zieloni aktywiści. „To jest świetny pomysł!” – odpowiedzieli lokalni włodarze. Promil terenów zielonych, jaki stanowi trawa w pasach drogowych, ma zachować retencję wodną w miastach i zapobiec suszom. A i jeszcze pozwoli przeżyć większej liczbie robaków.
W efekcie polskie miasta wyglądają od kilku lat jak strefa zero wokół elektrowni w Czarnobylu. Dzika, przerośnięta chwastami trawa na każdym polskim skrzyżowaniu jest naszym polskim wkładem w przeciwdziałanie zmianom klimatycznym. Bo oczywiście stworzenie zadbanej, wysokiej jakości zieleni miejskiej, prawdziwej łąki kwiatowej to już zbędne koszty. A zaoszczędzone pieniądze można wydać na – do wyboru – nowe znaki drogowe, słupki czy różowe chodniki. No ewentualnie jeszcze można wybetonować rynek, bo…
(…)
Cały felieton można przeczytać TUTAJ.