Z kobiet, z grubych kobiet tym bardziej, z transaktywizmu, z tego, co może kogoś urazić, obrazić, znieważyć, z uczuć religijnych i ateistycznych, z rzeczy, które odbieramy już tylko literalnie, z tego, co wpływowe grupy uznają w danym momencie za obraźliwe i nieodpowiednie. Rośnie humorystyczny indeks ksiąg zakazanych; komik winien się najpierw zastanowić, czy jego żarty nie naruszają czyichś granic, a potem żartować. Tylko czy wtedy, zastosowawszy kastrujący zabieg auto-cenzury, będzie to śmieszne? Dlaczego coraz częściej dusimy w sobie uwalniający śmiech, a na bezkompromisowe żarty nakładamy kajdany poprawności politycznej?
Uwolnić wewnętrzną mysz
Oglądamy witryny klubowe. Wśród nich Klub Piskaczy, Piskalnia i Pod Białym Gryzoniem. Prezenter z poważną miną i nieco staromodną fryzurą zaplata dłonie i przekazuje, co następuje: „W programie Świat Wokół Nas zajmiemy się dziś nowym zjawiskiem społecznym. Co sprawia, że człowiek chce zostać myszą?”. Kamera przenosi nas do przyciemnionego pokoju, gdzie w atmosferze skupienia i zadumy redaktor magluje swojego nietypowego gościa. Ten z pewną dozą nieśmiałości, odpowiada: „Cóż, człowiek wcale nie pragnie zostać myszą. To staje się samo. Nagle zdajesz sobie sprawę, że to jest to, czym chcesz być”. Dalej rozmówca tłumaczy, jak do tego doszło. Jako 17-latek udał się na imprezę, podczas której nieznajomi zaczęli częstować go serem. „Kilku z nich przebrało się za myszy. Gdy już byli w kostiumach, zaczęli popiskiwać” – mówi nieśmiało. Sprawę komentuje zaproszony do studia psychiatra. Przekonuje, że 8% naszej populacji zawsze składała się z myszy: „W każdym z nas jest coś z myszy. Iluż to ludzi czuje niekiedy pociąg seksualny do myszy? Znam to z autopsji. Większość młodych ludzi się tym fascynuje, bo jest nielegalne, intryguje” – ciągnie. Zaproszony na początku gość zdaje relacje z mysiej imprezy: „Najpierw idzie się do wskazanej dziury w listwie podłogowej. Potem wkłada mysią skórę i wbiega do salonu”. Całość z ukrytej kamery nagrywa operator BBC. Na kiepskiej jakości filmie widzimy spazmatyczne ruchy podjadających ser w strojach gryzoni. Sam nagrywający przebrał się za mysz polną. Dokument kończy się konkluzją dziennikarza: „Powinniśmy dowiedzieć się więcej o tych ludziach-myszach, zanim ich osądzimy. A może nie?”.
Opisywana sytuacja niestety nie wydarzyła się naprawdę, to zapis skeczu Monty Pythona „Mysi problem” z 1969 roku. To, że znajdujemy się w oparach absurdu, podkreśla finałowa scena, w której dziennikarz/ankieter (Terry Jones) strzela w górę, trafiając do sztucznego zwierzaka, który z hukiem spada na biurko. 54 lata później możemy przyjąć, że wiele ówczesnych skeczów i pomysłów wybitnej angielskiej grupy komików albo nie ukazałaby się wcale, albo byłaby gremialnie cenzurowana jak dziś książki Agaty Christie lub film „Przeminęło z wiatrem”. Z pewnością ci inteligentni żartownisie mieliby ostro pod górkę, napotykając na swej drodze nie tylko fale śmiechu, lecz również wybuchy wrogości. Skecz jest jednak na swój sposób wizjonerski.
„Mysi problem” budzi skojarzenia z modnym zachodnim prądem nieskrępowanej tożsamości, co prawda koncentrującej się głównie na seksualności, choć nie tylko. U brytyjskiego prezentera młodszej generacji, Pierce’a Morgana gościły dwie rozmówczynie, z których pierwsza, Angelica Malin była orędowniczką stanowiska „jesteś tym, kim myślisz, że jesteś”. Prowadzący show odparł na to, iż mógłby zatem identyfikować się jako czarna lesbijka, co jest absurdem. Druga z obecnych w studiu, komentatorka Esther Krakue dodała, że takie pokrętne myślenie może legitymizować identyfikowanie się jako lis. A jak wiemy, od lisa do myszy wcale nie tak daleka droga. Zresztą, ten identyfikacyjny szał idzie dalej w zwierzęce rewiry.
Pewien Japończyk wydał trzy miliony jenów (około stu tysięcy złotych) na spersonalizowany kostium wilka, gdyż jak twierdzi, od zawsze czuł się tym zwierzęciem, a specjalnie zaprojektowany uniform pozwala mu być sobą. Z kolei 41-letni kierownik sklepu z brytyjskiego Salford, Kaz James twierdzi, że jest psem: „Kiedyś nie potrafiłem określić swojej tożsamości szczeniaka. Dopiero gdy poznałem inne osoby o podobnych cechach, poczułem, że mogę być sobą – tłumaczy Kaz James. – Kiedy witałem się z przyjaciółmi, nie kontrolowałem swojej psiej natury. Chwytałem znajomych za kołnierz zębami, gryzłem, lizałem ich. Zawsze taki byłem” – zwierza się ze swojej psiej „natury”. Podobnie czuje Jenna Philips, która zrezygnowała z pracy optyka, by stać się psem: „Czuję się jak pies. Chcę tylko tarzać się, bawić się w aportowanie, drapać się po głowie, biegać i bawić się”. W październiku 2022 roku informowano o siedmiorgu uczniów ze szkoły w kanadyjskim hrabstwie Renfrew, którzy stwierdzili, że są psami: „To nie jest tajemnica” – powiedział w poniedziałek David Kaiser, wiceprzewodniczący rady szkolnej okręgu Renfrew. – W całym zarządzie wiadomo, że mamy uczniów, którzy identyfikują się jako zwierzęta. (…) Moim ostatnim punktem, którym podzieliłem się z kolegami z zarządu, jest to, że uważam, że ci studenci potrzebują pewnego rodzaju wsparcia ze strony zarządu”. Choć wsparcie ze strony zarządu pewnie by nie zaszkodziło, wydaje się, że przynajmniej część z wymienionych tu osób potrzebuje szczególnego rodzaju wsparcia. Tak czy inaczej, jesteśmy bliżej mysiej dziury, aniżeli byśmy chyba tego chcieli.
Jacoń Gate i inne „nie wolno”
Dziś w niedobrym tonie (szczególnie jeśli zależy nam na utrzymaniu wizerunku postępowca), jest urządzanie sobie podśmiechujek z zagadnień płci, tożsamości, czy identyfikacji. Niezależnie czy chodzi o niebinarność, fikcjoseksualność (miłość do postaci fikcyjnych), a i kpiny z mysiej tożsamości prawdopodobnie nie przeszłyby na lewicy. Żart lubi nieskrępowany, oczyszczający i wyzwalający śmiech. Wiąże się to z przekraczaniem granic. Można zatem powiedzieć, że siła, którą chwyta komik, przekraczając granicę, to stały nieświadomy ruch popędowości skojarzony ze znanymi popędami. (…) Popędy te zazwyczaj same siebie determinują. Istnieją bez względu na kontekst. Jednakże poczucie humoru może wykorzystać ich energię, pożyczyć nie tylko ich siłę, lecz także ich źródła i cele. Chwila przeżycia komicznego bywa zejściem do podziemnego świata, gdzie komizm zanurza się w sile popędów i wraca wyposażony w zasób energii wystarczający do tego, by zrywać boki ze śmiechu – pisze w swoim eseju „Humor i śmiech” wybitny amerykański psychoanalityk, Christopher Bollas.
Co jednak, jeśli komik nie ma swobody korzystania ze wspomnianych zasobów, a uruchomiona energia napotyka na ścianę? Z tą sytuacją przyszło się zmierzyć satyrykowi Krzysztofowi Daukszewiczowi, do niedawna występującemu w „Szkle Kontaktowym” na antenie TVN24. TVN-owski bard komentując wystąpienie prezesa Kaczyńskiego poświęcone „identyfikacji płciowej”, zagadnął do swojego współprowadzącego: „A jakiej on jest dzisiaj płci?”, mając na myśli łączącego się z nimi innego dziennikarza, Krzysztofa Jaconia. Ten ostatni od jakiegoś czasu opowiada publicznie w mediach, że ma „transpłciowe dziecko” (nie ma transpłciowych dzieci, są dzieci, które mogą cierpieć na dysforię płciową, ale dziś jest to zjawisko w kulturze zachodniej na tyle popularne, że trudno jest sprowadzać je tylko do zagadnień medycznych, bez uwzględnienia czynników modowych). No i się zaczęło. Redaktor Jacoń wypuścił serię wpisów pełnych oburzenia na rzekomy brak wrażliwości satyryka, widzowie „Szkła” solidaryzowali się z nim i oskarżali Daukszewicza o postawy transfobiczne i skandaliczny brak wyczucia. Ostatecznie tekściarz i artysta kabaretowy stwierdził, że pomimo przeprosin i próby wyjaśnienia całej sprawy (które nie dały rezultatu, bo Jacoń nie odpuszczał), poszły one za daleko, więc rezygnuje z dalszego uczestnictwa w programie. Później, w ramach solidarności z nim odeszli Artur Andrus (który dla „Szkła” porzucił współpracę z Polskim Radiem) oraz Robert Górski znany między innymi z „Ucha prezesa”.
Bardzo ciekawym wątkiem afery „Jacoń Gate” było to, czego dokładnie chyba nikt nie był w stanie wyjaśnić, mianowicie: co Daukszewicz zrobił nie tak? Tak naprawdę satyryk pytając „Jakiej on jest dzisiaj płci?”, podśmiewał się nie z Jaconia ani tym bardziej z jego dziecka, ale ze słów Kaczyńskiego. Jak sam przyznał w swoim oświadczeniu, zawsze prezentował stanowisko przychylne mniejszościom seksualnym, nie wykluczając transaktywistów. Pech chciał, że trafił na dziennikarza i środowisko pozbawione poczucia humoru i dystansu. Spotkał go popularny na Zachodzie „canceling” (anulowanie). Jak już wspomnieliśmy, komik na scenie przekracza granice, operuje różnym zestawem żartów, jest nieskrępowany i swobodny. Co Daukszewicz zrobił źle i czego nie powinien zrobić? Winien od razu pojąć w lot, że oto nagle pojawiający się na antenie Jacoń ma dziecko, o którym mówi, że jest transpłciowe i się „zautocenzurować”? Nie wolno wypowiadać takich słów w ogóle, czy wówczas, gdy na horyzoncie pojawia się Jacoń? Gdy żartowniś zaczyna proces cenzurowania własnych dowcipów, skazuje się na sceniczną śmierć i śmiech politowania publiczności.
Dochodzimy do kompletnego absurdu, świata, w którym coraz mniej jest miejsca na śmiech, a więcej na oburzenie, policję myśli i widmo wykluczenia za niesprecyzowane, podlegające fluktuacji zestawy opinii. Kabareciarz napisał w swoim oświadczeniu o Jaconia: Mam niestety nieodparte wrażenie, że sam się na swój krzyż wdrapał, bo nikt go tam nie powiesił. A już na pewno nie ja ani moja rodzina, która nie może się pozbierać po hejcie, na który nas skazał. I mam także nieodparte wrażenie, że z ofiary zamienił się dość szybko w kata. I że ma to gdzieś. Jest w tym dużo prawdy. Jacoń wyrasta na polskiego guru przebudzonych („woke”), którzy zaczynają innym dyktować, co jest śmieszne, co może być przedmiotem urażenia, pragnień, a co jest niewłaściwe. Swoją postawę dziennikarz TVN-u zdradził krótko później, podczas wywiadu z byłym prezydentem, Aleksandrem Kwaśniewskim. Redaktor wyraźnie poczuł się urażony słowami swojego gościa, który wyraził pragnienie posiadania wnuków. Zaczął więc sztorcować i pouczać Kwaśniewskiego, przekonywać, że jego pragnienie jest złe, wchodzić w sposób nonszalancki pomiędzy niego a jego córkę, w zagadnienia rodzinne oraz twierdzić, że „powiedział źle, bo on czuje, że to było złe”. Prezydent przeprosił i mam wrażenie, że najbardziej przeprosin oczekiwał Jacoń. Przekonanie, że nasze emocje i odczucia determinują rzeczywistość, jest kolejnym elementem wokeizmu, który zawiera w sobie zarówno antynatalizm, jak i transaktywizm.
„Pieprzył mojego męża w szyję”
Dlaczego niewinne żarty, które ze swojej natury powinny być wyjęte spod pręgierza cenzury, stają się obiektem oburzenia i niosą za sobą poważne reperkusje dla wypowiadających je? Christopher Bollas pisze, że poczucie humoru czerpie przyjemność ze sprzecznych ruchów dwóch obiektów (dwojga ludzi, osoby i otoczenia czy słowa i jego innych znaczeń), łączy plastikowe z drewnianym, płynne ze stałym,(…) komedie, żarty, dowcip – przenoszą nas do innego wszechświata, zawsze balansują na granicy katastroficznego. Kilka lat po zabójstwie prezydenta Kennedy’ego redaktor magazynu „The Realist”, Paul Krassner popełnił brutalną satyrę na to zdarzenie: opisał rzekome nieujęte w skryptach zeznanie żony prezydenta, Jackie Kennedy ze zdarzeń tuż po zamordowaniu jej męża. Nad zwłokami miał pochylić się wiceprezydent, Lyndon B. Johnson: Ten człowiek kucnął nad zwłokami… oddychał ciężko i rytmicznie poruszał ciałem. Początkowo pomyślałam, że chyba odprawia jakiś tajemniczy symboliczny rytuał, którego jako chłopiec nauczył się od Meksykanów czy Indian. I wtedy zdałam sobie sprawę – nie da się tego wyrazić inaczej – że on dosłownie pieprzył mojego męża w szyję. W ranę po kuli z przodu szyi. Doszedł do końca i zszedł z niego. Zamarłam. Następne co pamiętam, to to, że został zaprzysiężony jako nowy prezydent.
Kennedy ginie 22 listopada 1964 roku. Tuż po godzinie 13.00 stwierdzono jego zgon. Johnson został zaprzysiężony na nowego prezydenta jeszcze tego samego dnia. Żart Krassnera zbulwersował amerykańską opinię publiczną, choć wielu ludzi nie było pewnych czy dziennikarz żartował. Świat się jednak nie zawalił, natomiast niektórzy zostali chwilowo przeniesieni do innej czasoprzestrzeni ciężkiego, niesmacznego (a może jednak dla niektórych, w pewien sposób pociągającego?) żartu. Dziś trudno wyobrazić sobie podobne kpiny (Smoleńsk?), skoro w Polsce społeczeństwo wpada w histerię po niewinnych słowach satyryka. Czemu tak się dzieje? Psychoanalityk lacanowski Paweł Droździak, który koncentruje się często na temacie słów i analizie ich znaczeń, mówi, iż zatraciliśmy umiejętność niuansowania i piętrowej interpretacji słów: Daukszewicz użył figury językowej dziś już nie dozwolonej, czyli w innym znaczeniu, niż powszechnie stosowanej. Gdy na przykład powiemy zdanie „Nie mówcie nigdy murzyn”, to powiedziałeś murzyn. Dlaczego? Nie chodzi o sens wypowiadanego zdania, ale o to, że wypowiadając to słowo, wysyłamy pewien behawioralny sygnał, trochę jak u psów Pawłowa. Czyli, bez względu na kontekst, słysząc słowo „murzyn”, mamy się oburzyć. Nie istnieje sens komunikatów, komunikujemy się językiem sygnałowym. Ze słowami przestają wiązać się sensy, nie można użyć słów ironicznie, paradoksalnie. Tego typu poprawność uniemożliwia stosowanie satyry. Psychoanalityk uważa, że współczesność nie toleruje tego typu zabiegów lingwistycznych, bowiem przestaje funkcjonować obiektywny odbiór słów. To odbiorca komunikatu jest jedynym, który ma prawo interpretacji wysłanej w jego kierunku informacji językowej: TO znaczy to, co ja poczułem, że znaczy. W tym kontekście próby poszukiwania innego sensu wypowiedzi będą piętnowane. Jeśli więc w uszach Jaconia to, co powiedział Daukszewicz, było obraźliwe, to tak wedle nowoczesnej wykładni jest, bez względu na to, co autor miał na myśli – mówi Droździak. W przeciwnym razie musielibyśmy zakładać istnienie dwóch rzeczywistości – subiektywnej i obiektywnej. Obiektywnie Daukszewicz nie chciał obrazić, ale subiektywnie Jacoń poczuł się obrażony. Subiektywnie ja, heteroseksualny, biały, 80-kilogramowy facet z penisem czuję się kobietą, a obiektywnie niekoniecznie nią jestem (mogę blefować). Według lacanisty współczesność rozwiązuje ten kłopot właśnie poprzez danie monopolu uczuciom i subiektywnym odczuciom identyfikującego się z daną postawą.
Nie można zatem żartować z mnogich seksualnych identyfikacji i tożsamości, nie można wobec tego typu zjawisk stosować parodii, dwuznaczności, niuansu, gdyż słowa zaczęły być odbierane literalnie. Następuje tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne, a jego wstępnym etapem jest polityka zachodnich wielkich korporacji, które nieskończoną fluencję płci i tożsamości w ogóle, usilnie promują. Dbają o to między innymi filmowi giganci jak Netflix, ale nie tylko. Sprawę skrupulatnie przeanalizował i opisał w książce „Woke S.A. Kulisy amerykańskiego przekrętu sprawiedliwości społecznej” Vivek Ramaswamy: Moim zdaniem to korporacje zaaranżowały ten mariaż, a zrobiły to głównie po to, by zdjąć z siebie ciężar kryzysu finansowego. Spraw by ludzie zaczęli mówić o polityce tożsamości, a przestaną mówić o socjalizmie i zapomną o tym, czym jest komunizm. (…) Korporacje przyjęły wokeness z otwartymi ramionami, aby uchronić się przed kryzysem finansowym i skierować gniew tłumu na białych mężczyzn, a nie na kapitalizm – pisze. Sprawę tej pożądanej plastyki współczesnego człowieka porusza także niemiecki filozof koreańskiego pochodzenia, Byung Chul-Han: Dzisiejsze społeczeństwo osiągnięć ze swoimi ideami wolności i deregulacji znosi wszelkie bariery i zakazy, które tworzyło jeszcze społeczeństwo dyscyplinarne. Skutkiem tego jest totalne od-graniczenie i otwarcie, by nie rzec: powszechny promiskuityzm. Chodzi zatem także o wolność przypisywania sobie dowolnych etykiet i brak barier tożsamościowych. Prowadzi to do powszechnego konsumpcjonizmu, zaniku sacrum i poczucia sensu. Zdaniem filozofa odpowiada na to narcystyczny konstrukt dzisiejszego społeczeństwa: Współczesne społeczeństwo nie jest już Foucaultowskim społeczeństwem dyscyplinarnym złożonym ze szpitali, domów dla obłąkanych, więzień, koszar i fabryk. Jego miejsce od dłuższego czasu zajmuje inne – społeczeństwo klubów fitness, biurowców, banków, centr handlowych i laboratoriów genetycznych. (…) W miejsce zakazu, nakazu czy reguły wchodzą projekt, inicjatywa i motywacja. Społeczeństwo dyscyplinarne jest jeszcze opanowane przez nie. Jego negatywność generuje szaleńców i przestępców. Społeczeństwo osiągnięć produkuje natomiast chorych na depresję i nieudaczników” – pisze autor w „Społeczeństwie zmęczenia i innych esejach”.
Kobiety, Will i Janusz
Oczywiście, narzucenie nowego kagańca dla humoru nie ogranicza się jedynie do kwestii płciowych, identyfikacji i mnogości seksualnych tożsamości. Śmiać w postępowym i nowoczesnym społeczeństwie nie można się na przykład z kobiet. „Nie ma nic gorszego od starej szowinistycznej świni” – mówił Henry Chinaski, alter ego Charlesa Bukowskiego w jego powieści „Kobiety”. Współczesność wzięła sobie słowa pisarza (który sam razów kobietom nie szczędził) głęboko do serca. Przekonał się o tym prezes Kaczyński, kiedy podczas spotkania z wyborcami ośmielił się poczynić spostrzeżenie, że „kobiety dają w szyję”. Na lidera PiS spadły gromy, lewicowo-liberalne media zapieniły się okrutnie; jakże to tak obrażać kobiety, jak ten stary kawaler z kotem w ogóle śmiał? Oburzenie było ogromne. Gdyby Kaczyński powiedział to samo o mężczyznach, nie zainteresowałoby to psa z kulawą nogą. O tym, że ryzykowne jest śmianie się z kobiet, a tym bardziej z konkretnej kobiety przekonał się prowadzący galę oscarów, Chris Rock. Komika za żarty pod adresem żony uderzył Will Smith. Przyznać trzeba, że aktor zachował się jak skończony cham i agresywny buc. Do tego bez dystansu i poczucia humoru.
Czasem trzeba mieć wyrozumiałość także dla kiepskiego żartu. Takim rodzajem humoru pochwaliła się w mediach społecznościowych piosenkarka, Katarzyna Nosowska, która wyśmiała podczas nagrywania reklamy mleka owsianego niejaką Derpieński – osobę znaną z bycia znaną. Ulubienica serwisów plotkarskich, której dokonania są szerzej nieznane, pochwaliła się podczas jednego z wywiadów, iż planuje operację doposażenia się w męski penis po to, „by jeszcze bardziej zadowolić swojego partnera”. Nosowska w nagraniu przedstawiła się jako Kate Nosauski, bogata sława z Ameryki mówiąca z charakterystycznym akcentem. Choć nazwisko celebrytki o nienachalnym emploi nie pada, widzowie skojarzyli, o kogo może chodzić. Oczywiście część osób, w tym kobiece pismo „Wysokie Obcasy” stanęło po stronie znanej z bycia znaną i subordynowało Nosowską za wyśmiewanie drugiej kobiety. Jak widać, kobieta również nie powinna śmiać się z drugiej kobiety. Naturalnie, można się przyczepić, że żart Nosowskiej był słaby (bo był, osobiście w ogóle nie kupuję poczucia humoru piosenkarki), ale dzisiejsza krytyka idzie dalej i zamiast poprzestać na recenzji żartu, niejako wymusza się i oczekuje „samokrytyki”, która wywoła efekt mrożący na przyszłość. To znów idzie do nas z Zachodu i to znów ta sama moneta, co z Daukszewiczem. Wydaje się, że Nosowska, do niedawna ulubienica liberalno-lewicowych mediów, nie połapała się, iż to, co jeszcze uchodziło lat temu pięć, dziesięć, dziś już nie uchodzi, a młode redaktorki i redaktorzy wykazują względem postaw takich jak jej, coraz dalej idący chłód, cenzorski grymas i krytykę. A Derpieński kuje żelazo póki gorące i wysmarowała przeciw Nosowskiej pozew na, bagatela 50 milionów złotych. „Przekroczono granice żartu”. Tak się kończy bronienie tych, którzy kasy chcą mieć zdecydowanie więcej niż rozumu. Sąd zabronił także dziennikarzowi Krzysztofowi Stanowskiemu mówienia o innej celebrytce, Natalii Janoszek, której przeszłość aktorską, rzekome wielkie sukcesy w Bollywood (oraz niechlujność mediów) demaskował. Tyle że twórca Kanału Sportowego akurat się nie przestraszył i cały zakaz obrócił w tłusty żart, tworząc swoje indyjskie alter ego.
Strach pomyśleć, co dziś spadłoby na głowę pisarza Janusza Rudnickiego, który w 2017 roku miał w towarzystwie kobiet powiedzieć do kolegi „Chodź, kurwy już są”. Później tłumaczył: No więc jasne, że Cię przepraszam. Za ten żart. Zły i, jak czytam, bolesny, ale przecież, no trudno, żeby inaczej, żart. (…) Tak powiedziałem? Kurwy już są? To wszystko? Czegoś tam chyba brakuje. W sensie, to musiało być zaokrąglone, coś w rodzaju, człowiek ich szuka po burdelach, a one siedzą tu, we Wrzeniu Świata. Czyli jakaś mikroprzypowieść. Dziś byłaby chyba medialna dekapitacja Rudnickiego. Ten niewybredny niuans i specyficzny wulgarny żart osadzony w jakiejś konwencji człowieka, może trochę polskiego Charlesa Bukowskiego, rozumieli ci, którzy Rudnickiego 6 lat temu bronili – Magdalena Żakowska, Kazimiera Szczuka, Eliza Michalik, Krystyna Kofta czy Maciej Stuhr. Dziś chyba nie byłoby odważnych do obrony – zamiast niuansu usłyszelibyśmy już tylko „kurwy”.
Nic śmiesznego
Niedawno po raz kolejny oglądałem „Księcia w Nowym Jorku” z Eddiem Murphym. Jak zobaczyłem piękne, czarnoskóre kobiety w ludowych, afrykańskich strojach ponętnie kręcące biodrami, od razu pomyślałem, że dziś taka komedia by nie przeszła. Bo: rasizm, przedmiotowe traktowanie kobiet, erotyzacja, „orientalizm”. Flip i Flap też byliby niemile widziani, bo ich skecze bazowały na wyśmiewaniu wyglądu, co kłóci się z „ciałopozytywnoscią”. „Sami Swoi” mogliby mieć problem, bo tzw. „klasizm”. Doszło do tego, że w filmie „Bullet Train” z Bradem Pittem śmiać można się z… kreskówki „Pociąg Tomek”. No tak, żarty z binarnej ciuchci dla dzieci jeszcze przejdą, nie obrażają urażonych. Łatwo nie miał nieżyjący już kilka lat aktor Wojciech Pszoniak, któremu dostało się za „Nie świruj! Idź na wybory!” (Rzekome wyśmiewanie osób z chorobami psychicznymi – komedia). O tym, że Monty Python by nie przeszedł, mówiliśmy na początku.
Żyjemy w cenzurze, która postępuje i na którą coraz bardziej wyrażamy zgodę. Co ciekawe, w Polsce biernie przyczyniają się do tego nominalni liberałowie, którzy do tej pory nie załapali, o co chodzi. Nie złapali, gdyż żyją w zaprzeczeniu – zaprzeczają istnieniu zjawiska wokeizmu, który poczucia humoru nie zna. Liberalizm jest przez przebudzoną lewicę drążony od środka, ogołacany z wolności, z tego, co było jego immanentną cechą w przeszłości, a rykoszetem – także ze zdrowego rozsądku i śmiechu. Sami liberałowie zdają się nie widzieć, co się dzieje; oto są spychani do kąta, nie oni zaczynają decydować o tym, które aspekty liberalnego zestawu wartości mogą prezentować, a który jest zakazany. Zostają więc z tym wszystkim zdziwione Tomasze Lisy, zdziwieni fani „Szkła Kontaktowego”, zdziwieni czytelnicy Rudnickiego, dawni wyborcy liberałów, którzy widzą jedynie pojedyncze przykłady, jakieś dziwne wojenki, wyrwane z kontekstu, wyabstrahowane ze spajającej je opowieści. Tą współczesną opowieścią jest zmiana paradygmatu, która starszemu pokoleniu odjechała jak ukochany pociąg posłance Matysiak z Razem.
Polski liberał przeżywający młodość na skraju lat 90. i dwutysięcznych nie spostrzegł, że upragniony Zachód, do którego miała dążyć Polska, już nie istnieje. Nie ma już Mentzenowskiego ogródka, dwóch samochodów i grilla w skali makro. Ta opowieść z chwili na chwilę może zmieniać warunki gry, dodawać nowe tożsamości seksualne, uznawać, że realnie istnieje orientacja „kosmoseksualna” (sam wymyśliłem) czy osoba, która może być jednocześnie kobietą i mężczyzną oraz jednocześnie nie posiadać płci. Ta opowieść z chwili na chwilę może powoływać do życia nowe autorytety i w sekundę zwalać z piedestału uznanych do dziś artystów, uczonych czy intelektualistów. Bez względu na to, czy uznamy, iż zasilana tymi opowieściami ideologia bierze początek bardziej w cynizmie wielkich zachodnich korporacji, czy u fanatycznych lewicowych „przebudzonych”, musimy pojąć, że kwestie podejścia do podstawowych pojęć i znaczeń (jak płeć, rodzina, rodzic, a także elementarna logika) stają się główną osią ideowego sporu i społecznego pęknięcia. To nie kapitalizm kontra komunizm, wąsko pojmowana wolność versus inwigilacja, czy chrześcijaństwo a ateizm, są dziś arenami głównej potyczki. Tymi jest podejście do fundamentalnych znaczeń i stosunek do możliwości ich arbitralnego zmieniania. Od wyniku tego sporu będzie zależeć kierunek dla cywilizacji zachodniej. Także to, ile i z czego będziemy mogli się śmiać.