Bandyci zapewniają rozwój państwa. W kontekście historycznym

Doceniasz tę treść?

W demokracjach oczekujemy od rządu, by dbał o wzrost gospodarczy i zapewniał dobra publiczne, a on to robi. Ale nie dlatego, że chcą tego obywatele, lecz po to, by móc ich bardziej opodatkować – zauważa Omer Moav profesor ekonomii, University of Warwick w Wielkiej Brytanii. Z Omerem Moavem dla „Dziennika Gazety Prawnej” rozmawia Sebastian Stodolak.

W teoriach dotyczących państwa rzadko pojawiają się słowa „bandyci” i „mafia”. Pan używa ich bez oporów. To nie przesada?

W kontekście historycznym? Żadna przesada. Państwo to w zasadzie instytucja będąca rezultatem transformacji przestępczości przypadkowej w zorganizowaną. Jeśli powtórzyć za Mancurem Olsonem, państwo powstaje wtedy, gdy „wędrujący bandyci” dochodzą do wniosku, że lepiej przyjąć osiadły tryb życia i nie grabić swoich ofiar do cna, tylko po trochu, bo to daje im większą stabilność. Nawiasem mówiąc, dla tych ofiar też jest to w zasadzie lepsze. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, bandyci nie chcą ich już pozbawić wszystkiego, a po drugie, oferują im ochronę przed innymi bandytami.

Pobierając za nią haracz.

Tak, choć oczywiście dzisiaj państwa zwykle nie są już mafijne, a przynajmniej się ich tak nie postrzega, ale wciąż można je definiować tak jak u ich zarania: są to organizacje z silną elitą, która ma władzę nad tym, co dzieje się w społeczeństwie, i jest w stanie je opodatkować.

Początków takiej organizacji należy upatrywać w momencie, gdy człowiek przyjął osiadły tryb życia?

Tak, ale sama rewolucja neolityczna nie wystarczyła. Badania, które przeprowadziłem z Joramem Maysharem i Luigim Pascalim, pokazują, że dotychczasowe teorie powstania państwa nie były w stu procentach trafne. Sprowadzały bowiem wszystko do nadwyżki produkcyjnej. Oto człowiek przyjął osiadły, rolniczy tryb życia i zaczął produkować nadwyżkę, której nie było w społeczeństwie zbieracko-łowieckim (twierdzi tak np. James C. Scott – red.). Dostrzegli to bandyci i zaczęli ją odbierać rolnikom w formie, powiedzmy, podatków. Tak miały powstać hierarchie w stylu plemiennym, a potem państwo. Tego rodzaju myślenie o genezie państwa u ekonomistów było obecne od czasów Adama Smitha i Thomasa Malthusa. Tylko czy naprawdę chodziło o nadwyżkę? Według nas nie. Chodziło o coś bardziej podstawowego: o to, że ktoś coś ma i przechowuje, czyli o samą zdolność do magazynowania. Jeśli w danym regionie uprawiało się jakieś rodzaje pszenicy, to jako że są to rośliny sezonowe, ziarno trzeba było jakoś przechowywać, nawet jeśli nie wytwarzało się nadwyżki ponad własne potrzeby, którą można by np. sprzedać komuś innemu. I wtedy właśnie pojawiali się poborcy podatkowi.

Czyli te wszystkie filmowe wizje à la Robin Hood – wielmożów bezkarnie grabiących swoich poddanych bez względu na to, że ci zostaną bez środków do życia – nie są przesadą?

A myśli pan, że gdy poborca podatkowy przybywał do wioski, to dowiedziawszy się, że zboża w spichlerzu jest tylko na potrzeby własne mieszkańców, grzecznie przepraszał i odjeżdżał?

Dlaczego państwa nie powstały wszędzie równie silne i efektywne?

Silne hierarchie i organizmy państwowe powstają tam, gdzie są dostępne głównie zboża, a nie korzenie i bulwy. Tam, gdzie była głównie możliwość udomowienia roślin, które nie są zbożami, np. manioku czy batatów, panowała bieda i nie było rozwoju. W regionach, w których można uprawiać głównie rośliny bulwiaste albo korzeniowe, a więc przede wszystkim w tropikach, niemożliwe albo przynajmniej bardzo utrudnione jest pobieranie podatków. Nawet produkcyjna nadwyżka nie sprawiła tam, że można było opodatkować farmerów.

Dlaczego?

Takie rośliny przechowuje się niejako w ziemi, a po wyrwaniu szybko gniją. Co poborcy z takiej gnijącej daniny? Dlatego w miejscach, gdzie są dostępne tylko korzenie i bulwy, nie widać powstawania hierarchii. Plemiona, które mają dostęp tylko do nich, nie ewoluują w państwa. Na krótką metę mogą się cieszyć: wszystko, co uprawiają, zostaje dla nich. Na dłuższą mają problem, gdyż nie następuje rozwój gospodarczy. Lubię zestawiać naszą teorię z teorią, którą forsował Jared Diamond na temat tego, jak rozwijały się nizinne obszary Europy i Azji w zestawieniu z regionami tropikalnymi, takimi jak Nowa Gwinea. Diamond twierdzi, że różnica tkwi w produktywności ziemi i tak np. w dzisiejszych Izraelu, dolinie Jordanu, Syrii czy Turcji mamy obszary, na których rosły różnorakie dzikie odmiany różnych zbóż. Można je było udomowić, osiągnąć wysoką produktywność. Z kolei w Nowej Gwinei nie było zbyt wielu dzikich zbóż i możliwości udomowienia ich. Wykorzystaliśmy tropy podrzucone przez Diamonda w książce „Strzelby, zarazki, maszyny”, zbudowaliśmy ogromny zestaw danych dotyczących biologicznych rodziców pszenicy, ryżu, ziemniaka i manioku i ich występowania w różnych regionach. On tych danych nie miał, my zdobyliśmy bardzo dokładne informacje o roślinności na świecie i o tym, jak rozprzestrzeniali się przodkowie lub genetyczni kuzyni każdej udomowionej uprawy. Wiemy więc, gdzie są dzicy krewni pszenicy, jęczmienia, manioku – wszystkich tych upraw podstawowych. I okazuje się, że wyniki nie są do końca spójne z tezami Diamonda.

To znaczy?

Pokazaliśmy, że nie chodzi tylko o samą produktywność ziemi, lecz właśnie o to, jakie rośliny się w danym regionie uprawia.

Cały wywiad dostępny jest TUTAJ.

Inne wpisy tego autora

Czas na rewolucję w polskiej służbie zdrowia

W Polsce znów rozgorzała debata o finansowaniu służby zdrowia, tym razem po wprowadzeniu nowych zasad naliczania podatku zdrowotnego, dla niepoznaki zwanego składką. Cieszą się ci,