Możliwe, że młode pokolenie zestarzeje się w samotności i smutku. Takie będą skutki dzisiejszych trendów demograficznych i kulturowych.
Najmroczniejszą dystopią, jaka kiedykolwiek powstała, nie jest „Rok 1984” Orwella, „Nowy wspaniały świat” Huxleya ani nawet „My” Zamiatina. To raczej „Ludzkie dzieci”, film nakręcony w 2006 r. przez wybitnego reżysera Alfonsa Cuaróna. W jego wizji ludzkość – i to nie w jakiejś nieokreślonej przyszłości, tylko w 2027 r., cierpi nie przez totalitarne ideologie i państwa, lecz z powodu plagi bezpłodności. Dzieci w wyniku tajemniczej choroby nie rodzą się wcale. Najmłodszy mieszkaniec Ziemi ma 18 lat. Brakuje rąk i umysłów, by tworzyć nowe bogactwo, a świat pogrąża się w chaosie i walce o zasoby.
Ta wizja – choć nie dosłownie – najprawdopodobniej się ziści. XX w. nauczył nas, przynajmniej na Zachodzie, że totalitarne ideologie, przed którymi przestrzegały wspomniane wyżej książki, trzeba zwalczać w zarodku i staramy się to robić. Nie potrafimy jednak nic poradzić na zapaść demograficzną. Dzietność w zdecydowanej większości krajów rozwiniętych i rozwijających się nie przekracza wskaźnika zastępowalności pokoleń, tj. 2,1 dziecka na kobietę w wieku prokreacyjnym, a jednocześnie ze względu na postępy w medycynie i ogólny wzrost dobrobytu wydłuża się średnia oczekiwana długość życia.
O tym, że na Zachodzie młodych ubywa, a starych przybywa, wszyscy już słyszeli. Najpewniej w kontekście zapaści systemu emerytalnego i ochrony zdrowia. O wiele rzadziej jednak w dyskusji o starzeniu się społeczeństw pojawia się próba zrozumienia, jak te społeczeństwa będą wyglądać. A charakteryzować je będzie brak dziecięcego uśmiechu. Starość dzisiejszych młodych to starość dojmującej samotności.
Seniorzy otaczają mnie
Czy i dzisiaj samotność nie jest problemem seniorów? Ależ jest, tyle że na razie można próbować z nim walczyć. Wciąż są dzieci i wnuki, jeśli nie własne, to rodzeństwa, przyjaciół bądź znajomych. Powiew młodości, nadziei, miłości i piękna, który wnoszą w życie seniorów, może kompensować wiele bólu i niedogodności związanych z podeszłym wiekiem. Dlatego dziś seniorzy są zwykle… szczęśliwi. Nawet szczęśliwsi niż wtedy, gdy byli młodzi!
Badania wskazują, że nasze poczucie szczęścia w cyklu życia ma kształt litery U. Zaczyna spadać w wieku nastoletnim i osiąga najniższy punkt, gdy osiągamy wiek średni. Potem… rośnie! Z opublikowanego w 2022 r. badania „Does Happiness Increase in Old Age?”, w którym przeanalizowano dane z 20 europejskich państw, wynika, że gdy kończymy 50 lat, nasze poczucie szczęścia przez ok. 10 lat wzrasta, przez kolejne 10 lat utrzymuje się na podobnym, wysokim poziomie, by zacząć spadać w bardzo podeszłym wieku.
Dzisiejsi młodzi z kolei (przyjmijmy, że mówimy o 20-latkach i młodszych) dostępu do narzędzi trwale i silnie poprawiających samopoczucie na starość mieć nie będą, a na pewno nie w tak łatwy i naturalny sposób jak teraz. Jest duża szansa, że nie będą mieć dzieci, a więc i wnuków, nie tylko sami, lecz także ani ich rodzeństwo, ani ich znajomi. Słowem, na starość będą ich otaczać wyłącznie ludzie równie starzy i obolali jak oni. Strachy na Lachy? Nie. Wystarczy spojrzeć na to, jak wyglądają trendy dzietności. Starość obecnych 20-latków rozpocznie się, powiedzmy, w 2060 r. GUS opublikował pod koniec sierpnia prognozy demograficzne dla Polski sięgające właśnie tego roku. Przygotował je w trzech wariantach: wysokim, średnim i niskim, z których, niestety, najbardziej prawdopodobne są warianty średni i niski. Ogólnie rzecz biorąc, liczba ludności w Polsce spadnie do 2060 r. z obecnych niespełna 38 mln do 35 mln bądź nawet 27 mln. Przyczyną będzie utrzymujący się niski wskaźnik dzietności, który już teraz wynosi ok. 1,4. W żadnym z trzech wariantów prognozy wskaźnik nie pokonuje granicy zastępowalności pokoleń. Najbardziej optymistyczna prognoza to 1,79. Najmniej: 1,19.
Średnia wieku rodzenia, obecnie wynosząca ok. 30 lat, wzrośnie w tym czasie do 32 lat. Roczna liczba urodzeń utrzyma się w najbardziej optymistycznym wariancie na obecnym poziomie (ok. 300 tys. rocznie), ale bardziej prawdopodobne jest, że spadnie do – w zależności od wariantu – 225 tys. bądź 151 tys. Z kolei oczekiwana długość życia zwiększy się z obecnych 73 lat (mężczyźni) i 81 lat (kobiety) do – to znów zależy od przyjętego scenariusza – 76, 79 bądź 81 lat dla mężczyzn i do 83, 85 lub 87 lat dla kobiet.
Na skutek tych zmian liczba osób do 17. roku życia spadnie z obecnych 7 mln do 6,2 mln bądź nawet do 3,5 mln. Liczba osób w wieku produkcyjnym – z obecnych 22,2 mln do 16,6 mln albo nawet do 13,3 mln. Liczba seniorów zaś, tj. osób po 65. roku życia, wzrośnie z obecnych 7,4 mln do 9 mln bądź nawet 11 mln. Jedynym pozytywnym aspektem tej zmiany będzie mniejszy hałas w miastach.
Dzietność spada, bo degeneruje się jej społeczne podłoże. Coraz mniej jest małżeństw z dziećmi. W latach 2011–2021 spadła z 5,4 mln do 4,2 mln. Liczba małżeństw bez dzieci wzrosła zaś z 2,7 mln do 3 mln. Więcej niż kiedyś związków nieformalnych z dziećmi nie kompensuje tego trendu, bo to wzrost zaledwie ze 171 tys. do 289 tys.
Socjologowie podkreślają, że osłabło samo zjawisko łączenia się ludzi w trwałe związki i w rezultacie kobiety nie decydują się na rodzenie dzieci. Mateusz Łakomy, ekspert demograficzny Klubu Jagiellońskiego, tłumaczy w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim, że jest to częściowo pokłosie rosnącej luki edukacyjnej między kobietami a mężczyznami. – Aż 52 proc. młodych kobiet do 35. roku życia i tylko 32 proc. mężczyzn ma studia wyższe. (…) Z wielu badań wychodzi, że (w kontekście łączenia się w pary – przyp. aut.) podobieństwo pod względem wykształcenia jest najważniejsze, ponieważ pod tym kryje się szerszy kontekst pewnych kodów zachowań, wspólnych cech klasowych, marzeń, sposobów spędzania wolnego czasu – mówi Łakomy, tłumacząc jednocześnie, dlaczego wskaźnik bezdzietności w Polsce to obecnie ok. 25 proc. (tyle właśnie 40-letnich kobiet nie ma dzieci).
Cały artykuł można przeczytać TUTAJ.