Wbrew obawom jednych i nadziejom drugich sztuczna inteligencja jest zbyt ograniczona, by skończyć z kapitalizmem.
Położyć kres wyzyskowi oraz pogoni za pieniądzem. Skończyć z szaloną rywalizacją. Skupić się na pasjach lub błogim lenistwie. Bo w końcu, dzięki Socjalizmowi 2.0, uda się zbudować raj na ziemi. Marzenie? Socjalizm 1.0, w wersjach XIX- i XX-wiecznej, okazał się utopijny. Skąd więc pomysł, że Socjalizm 2.0 zadziała? I co to w ogóle za pojęcie?
Nazywam tak socjalistyczne idee, które odżywają w wyniku przełomu związanego ze sztuczną inteligencją (Artificial Intelligence, AI). Na przykład prof. Daron Acemoğlu, wybitny ekonomista z MIT, zasugerował, że wiara w mechanizm rynkowy jako jedyne działające narzędzie koordynacji procesu produkcji jest już bezzasadna. Konkurencję dla rynku ma stanowić właśnie AI.
Marksiści zacierają ręce. Na portalu Marxist.com już pojawiają się zachęty do tego, by klasa robotnicza przejęła kontrolę nad AI, bo to najlepsza droga do raju na Ziemi. Cieszy się pewnie także chiński miliarder Liu Qiangdong, który w 2017 r. wróżył, że w wyniku postępów technologicznych ziści się sen komunistów o świecie równości i bogactwa.
Takich głosów będzie coraz więcej. Każda kolejna wersja ChatGPT będzie otwierać ponownie stronice „Kapitału” Marksa i pism Saint-Simona. Może trzeba tym razem przyjąć to z nadzieją?
Rynek już niepotrzebny?
Przeciwnie. Trzeba demaskować to zjawisko jako niebezpieczne. Bo choć – jak zaraz pokażę – Socjalizm 2.0 jest niemożliwy, to jego zwolennicy mogą (nawet niechcący) doprowadzić do powstania Totalitaryzmu 2.0, przed którym – w przeciwieństwie do tych dawnych – nie będzie ucieczki. Wizje z „1984” i „Nowego wspaniałego świata” zleją się w system najmroczniejszy z możliwych.
Ale po kolei. Zacznijmy od sprawy trudnej: od problemu kalkulacji ekonomicznej w socjalizmie. To wyzwanie uniemożliwiało odgórne zarządzanie gospodarką. Ta trudna sprawa jest w istocie prosta. Bo w gospodarce rynkowej działają mechanizm informacyjny (cenowy) i mechanizm bodźcowy (zysku/straty). Sprzężone z sobą służą wymianie informacji między producentami a konsumentami. Załóżmy, że paliwo w Polsce – w wyniku wojny w sąsiednim kraju – drożeje o 300 proc., lecz popyt na nie – ku zaskoczeniu producenta – spada jedynie o 30 proc. Producent, który jest niemal monopolistą, otrzymuje właśnie informację: ceny są zbyt niskie. I to dlatego – choć wojna się kończy – ceny nie spadają. Tak „chciwy” producent korzysta z pozyskanej wiedzy o rynku. Ale do czasu. Konsument toleruje wyższe ceny dopóty, dopóki nie znajdzie alternatywy, np. przerzucając się na rower albo kupując auto elektryczne. Ale przede wszystkim inwestorzy z innych branż zauważają nagły skok rentowności w branży paliwowej i wchodzą na ten rynek (jeśli, oczywiście, rząd im tego nie utrudnia). Ceny zaczynają spadać. W opisanej sytuacji nikt odgórnie nie koordynuje procesu produkcji i nikt nie narzuca konsumentom decyzji zakupowych. Mimo to popyt i podaż naturalnie dostosowują się do siebie w procesie koordynowanym przez cenę i napędzanym przez zysk. Tymczasem w Socjalizmie 1.0 ceny rynkowe były zniesione i co najwyżej ustalane przez partyjnych nominatów. Dlatego nie działał, prowadząc do niedoborów i ubóstwa. „Bez kalkulacji ekonomicznej nie może być mowy o gospodarce” – pisał sto lat temu Ludwig von Mises, pierwszy ekonomista, który przewidział, czym skończą się eksperymenty bolszewików.
Ale to nie z Misesem dyskutuje prof. Acemoğlu, a z jego uczniem Friedrichem von Hayekiem. On także podejmował problem kalkulacji ekonomicznej. Acemoğlu przywołał jego artykuł o tytule „The Use of Knowledge in Society” (Wykorzystanie wiedzy w społeczeństwie), wskazując na podstawowe założenie Hayeka: istnienie wiedzy rozproszonej. Ty i ja jesteśmy dysponentami unikatowej wiedzy, którą przekazujemy sobie dzięki rynkowi. Rynek skutecznie agreguje informacje poprzez system cenowy. I tu wkracza Acemoğlu, który pyta: „Co by się stało, gdyby moc obliczeniowa centralnych planistów uległa ogromnej poprawie? Niektórzy uważają, że postępy w dziedzinie AI prowadzą nas w tym kierunku”. Ekonomista sugeruje, że może i w swoich analogowych czasach Mises i Hayek mieli rację, ale już jej nie mają. AI będzie mogła równie skutecznie, co rynek, agregować informacje i decydować o alokacji kapitału.
Jakże temu zaprzeczyć? AI już kontroluje nasze tętno, analizuje ruchy gałek ocznych, leczy nas, sprząta nasze mieszkania i udaje, że jest nami, naśladując nasze wypowiedzi. Wkrótce po prostu będzie znała nasze preferencje równie dobrze, co my, i będzie umiała skoordynować je z możliwościami producentów. Na co komu rynek? Acemoğlu jest zaniepokojony. Jego zdaniem w zwykłych warunkach rynek funkcjonuje w tandemie z decentralizacją, ale gdy zarządzanie produkcją przejmie AI, dojdzie do koncentracji procesu decyzyjnego. O tym, co i dla kogo produkować, będą decydować właściciele technologii, wielkie koncerny. Może nie będzie cen, a więc i zysku, ale zostaną one zastąpione przez absolutną niepaństwową kontrolę nad społeczeństwem. Ekonomista twierdzi, że decentralizację, a więc i naszą wolność, można uratować tylko dzięki regulacjom i „demokratycznej kontroli nad technologią”.
(…)
Bilioner AI albo stagnacja
Amerykański biznesmen Mark Cuban w roku 2017 stwierdził, że pierwszym bilionerem zostanie osoba, której uda się skomercjalizować AI w jak największej liczbie dziedzin. Cuban dodał rónież, że biorąc pod uwagę rozwój technologii, „wolałby być magistrem filozofii” niż księgowym, bo właśnie takie odtwórcze zawody znikną jako pierwsze. Bardzo możliwe, że uban ma rację. W wykonywaniu konkretnych zadań ukryta wiedza okazuje się dla AI zbędna. Jednak sztuczna inteligencja nie zastąpi rynku, system cen nie zniknie, podobnie jak podążanie za zyskiem – i dlatego właśnie prognoza Cubana może się spełnić. Może faktycznie za kilka lat to twórcy OpenAI (ChatGPT), a nie Musk czy Bezos, będą najbogatszymi ludźmi na ziemi.
W jednym zgadzam się zarówno z Acemoğlu, jak i Morleyem. AI nie ma historii, życia emocjonalnego i nie dokonuje samodzielnego wartościowania, wynikającego często wręcz z alogicznego ciągu myślowego, nie kieruje się własnymi celami i nie zmienia w ostatniej chwili zdania. Jest narzędziem i wykorzystana źle, wypchnie ludzkość na bardzo niespokojne wody. A będzie wykorzystana źle, jeśli rozpowszechni się nieracjonalna wiara w jej wszechmoc.
Możliwe, że faktycznie nastąpią oligarchizacja rynku i przejęcie AI przez niewielką grupę koncernów. Do takiego zjawiska może dojść, jeśli regulacje dadzą takim firmom nienależne im przywileje, cementując ich pozycję. Z powodzeniem można wyobrazić sobie skostniały globalny rynek, pozbawiony realnej walki konkurencyjnej i nastawiony na maksymalne wyciskanie soków z już istniejących zasobów bez ich jednoczesnego rozbudowywania. Warto pamiętać, że powiększanie zasobów może się odbywać tylko w wyniku prawdziwej, głębokiej innowacyjności i wymaga wysokiego poziomu konkurencji rynkowej.
Jest też scenariusz jeszcze niebezpieczniejszy, a polega on na zwycięstwie idealistów. Ludzi przekonanych, że odebranie AI i innych nowych technologii możnym tego świata to droga do raju na ziemi. Liczy na to nie tylko Morley, lecz także choćby Aaron Bastani, który w książce „Fully Automated Luxury Communism” przedstawia, jak pisze, polityczny program wyeliminowania głównej przyczyny wszystkich nieszczęść: skończoności zasobów. Zdaniem Bastaniego dziś już „istnieje więcej niż wystarczająca ilość technologii, aby każdy na Ziemi mógł prowadzić zdrowe, szczęśliwe i satysfakcjonujące życie”.
Obawiam się, że niezrozumienie ograniczeń i prawdziwych możliwości nowych technologii takich jak AI może zasiać także w zwykłych ludziach ziarno ideologii, które – jak mogłoby się wydawać – pogrzebaliśmy dawno temu. Tym razem jednak rezultat może być bardziej trwały. „Elity” takich postrewolucyjnych systemów będą mieć znacznie lepsze środki kontroli niż III Rzeszy, ZSRR czy ChRL. Wyobraźcie sobie sytuację, w której Stalin ląduje w Pekinie i zastępuje Xi Jinpinga. To rodzaj zagrożenia, o jakim mówię.
Cały artykuł dostępny jest TUTAJ.