Na globalne emisje wpływają głównie kraje o mniejszej swobodzie gospodarczej i większej kontroli rządu, gdzie dominują monopole. W takich miejscach wciąż korzysta się z węgla – z Rodem Richardsonem rozmawia dla „Dziennika Gazety Prawnej” Sebastian Stodolak.
Skąd ten wniosek?
Działamy jako organizacja non profit w interesie publicznym i z prywatnych środków, całkowicie niezależnie od polityki rządu. To pozwala na wpływanie na tę „powszechną wiedzę”, by była bliższa prawdy. Nie sądzę więc, żebym przyczyniał się do zmian klimatu. Przeciwnie.
To całkowita nieprawda. Przeprowadzono wiele badań, które pokazują, że kraje, w których najbardziej dba się o środowisko, to te, które są najbardziej wolne, najbogatsze i które się rozwijają gospodarczo. Wolny rynek pozwala na innowacje i stały rozwój produktów, a konsumenci na rynku domagają się innowacji sprzyjających środowisku. Im bogatsze społeczeństwo, tym większych domaga się korzyści środowiskowych. Z kolei gdy kraj biednieje, ludzie przestają dbać o środowisko, a zaczynają martwić się o swoje przetrwanie. Kiedy ludzie są zdesperowani, dochodzi do wielkiej degradacji środowiska. Narracja łącząca niszczenie środowiska i zmiany klimatu ze wzrostem gospodarczym jest błędna.
Może jest, jeśli mowa o wzroście tworzonym sztucznie, za pomocą interwencji państwa. Wtedy efektywność wykorzystania zasobów maleje, rośnie marnotrawstwo i przyroda się degraduje. Potrzeba nam wzrostu gospodarczego opartego na politykach, które przyspieszają korzystne z punktu widzenia środowiska innowacje.
Nie. Jeśli spojrzymy na najbogatsze kraje, na przykład Stany Zjednoczone, to szczytowe emisje na mieszkańca i na jednostkę PKB były około lat 2007–2008. Od tamtego czasu spadają i to szybko, głównie dzięki politykom wolnego rynku. Dla przykładu wprowadzenie metody pozyskiwania gazu i ropy z łupków przyczyniło się do redukcji wykorzystania brudnych źródeł, choćby węgla. Ogólnie rzecz biorąc, możemy dzisiaj obserwować oderwanie się zużycia energii oraz emisji od PKB w bogatszych krajach. Głównym czynnikiem wpływającym na emisje globalne są kraje o mniejszej swobodzie gospodarczej i większej kontroli rządu, gdzie nie ma pełnej konkurencji na rynkach, a dominują monopole. W takich miejscach wciąż korzysta się z węgla.
Ale ilustrują prawdziwy trend. Istnieją badania pokazujące, że tam, gdzie przedsiębiorcy działają na konkurencyjnym rynku, dekarbonizacja idzie szybciej niż w wypadku rynków zmonopolizowanych. Wykazał to Wayne Winegarden z Pacific Research Institute. Z jego badań wynika, że – przynajmniej w USA – konkurencyjne rynki energii dekarbonizują się o 66 proc. szybciej niż monopolistyczne. Konkurencja jest motorem dekarbonizacji.
O to samo spytałem Nicka Lorisa, ekonomistę środowiska, który w 2021 r. opublikował pracę „Free Economies are Clean Economies” (Wolne gospodarki to czyste gospodarki), w której wykazywał silną korelację pomiędzy Indeksem Wolności Ekonomicznej Heritage a Indeksem Wydajności Środowiskowej Yale. Loris twierdzi, że nawet po uwzględnieniu wyeksportowanych emisji USA się dekarbonizują. Jest tak m.in. dlatego, że rozwijające się kraje, takie jak Chiny, również dokonują postępów w redukcji emisji. Chiny są też liderem w inwestycjach w energię odnawialną i rozwijają programy ekologiczne. Oznacza to, że wzrost gospodarczy i walka ze zmianami klimatu nie muszą być sprzeczne. Ważne jest wprowadzanie odpowiednich polityk, które promują innowacje, efektywność energetyczną i odnawialne źródła energii. Takie podejście umożliwia tworzenie zrównoważonego rozwoju, w którym wzrost gospodarczy idzie w parze z ochroną środowiska.
Niczego takiego nie powiedziałem. Chodzi tak naprawdę o to, jakie uwarunkowania rynkowe im stworzymy. Jeśli takie, jak np. w Teksasie, gdzie wybuchła rewolucja łupkowa, to pojawia się miejsce zarówno dla tych, którzy chcą po prostu zarabiać, jak i dla tych, którzy chcą chronić klimat. Wielu z przedsiębiorców zajmujących się energetyką odnawialną ma bardzo idealistyczne podejście, jeśli chodzi o te sprawy. W przypadku monopolu natomiast nie ma żadnego bodźca do wzrostu efektywności. Zwrot pojawia się niezależnie od tego, w co się inwestuje. Motywacją monopolisty jest po prostu kontynuowanie tego, co już wie, jak robić. Nie ma żadnej zachęty do zmiany, reagowania na zachowania innych graczy ani do robienia czegokolwiek inaczej. Na konkurencyjnym rynku ludzie reagują na możliwości rynkowe. Jeśli widzą możliwość zarobienia pieniędzy poprzez budowę turbiny wiatrowej, panelu słonecznego lub konkurowanie z węglem przez wykorzystanie gazu, to robią to. Co więcej, jeśli istnieje konkurencja wśród dystrybutorów, to zaniepokojeni stanem środowiska i zmianami klimatycznymi konsumenci mogą od nich żądać czystej energii czy przynajmniej jej udziału w miksie. Mogą świadomie wybierać. Konkurencyjny rynek jest napędzany przez popyt i podaż…
To bardzo źle. Macie de facto państwowy monopol.
Właśnie. Biorąc pod uwagę stojące przed wami wyzwania związane z transformacją energetyczną, to naprawdę zła wiadomość.
(…)
A on wcale nie działa zgodnie z zamierzeniami. Dobrym na to dowodem jest np. próba wprowadzenia korytarza cenowego dla uprawnień do handlu emisjami. To właściwie przyznanie się do porażki UE w tej dziedzinie. Eksport ETS do państw spoza UE wysyłałby taki mniej więcej komunikat: strzeliliśmy sobie w stopę, zróbcie to i wy. Pamiętajmy też, że duże firmy dość dobrze radzą sobie z wymogami, opłatami i regulacjami klimatycznymi. Są zdolne do greenwashingu w najgorszym sensie, ponieważ zamiast rzeczywiście rozwiązywać problem, korzystają na ograniczeniu konkurencji ze strony mniejszych podmiotów. W USA polityki klimatyczne mają dodatkowy wymiar przekupstwa wyborczego. Partia Demokratyczna w zasadzie wynagradza swoich wyborców za pomocą takich polityk. Aby skorzystać z „zielonych” ulg podatkowych, musisz np. wykazywać duży stopień uzwiązkowienia i wynagradzać pracowników na podstawie stawek związkowych, ponieważ związki zawodowe są tradycyjnymi zwolennikami demokratów. W rezultacie czysta energia staje się droższa.
Zadajmy więc sobie pytanie: chodzi o klimat czy o warunki pracy? Inna sprawa, że wiele z tych zielonych projektów, które otrzymują zwolnienia podatkowe, nigdy nie zostanie zrealizowanych ze względu na skomplikowane procedury biurokratyczne. Dodatkowo często nie uwzględnia się w nich ograniczeń związanych z zasobami naturalnymi, np. wykorzystaniem metali ziem rzadkich. Obecne, oparte na interwencjonizmie, a nie wolnym rynku, polityki klimatyczne są skazane na porażkę.
Cóż, ruch, który reprezentuję, ciągle się rozwija. Dopiero co rozpoczęło się międzynarodowe spotkanie koalicji klimatycznej, która łączy wolnorynkowe think tanki. Staramy się zwiększać świadomość na temat alternatywnych rozwiązań klimatycznych opartych na wolnym rynku. Nasze narzędzia to badania, analizy i działania informacyjne. Staramy się dostarczać solidne dowody na korzyści wolnego rynku w dziedzinie ochrony klimatu. Współpracujemy z ekspertami, organizujemy konferencje i seminaria, publikujemy raporty. Naprawdę istnieje inny sposób radzenia sobie ze zmianami klimatu, który nie sprowadza się do podwyższania cen dla wszystkich, wydawania nieswoich pieniędzy i opodatkowywania ludzi po uszy. Można sobie z tym poradzić, otwierając rynki i inteligentnie obniżając podatki oraz usuwając bariery dla innowacji. Mamy potężne argumenty przeciwko brudnemu kumoterstwu, elitaryzmowi, po prostu przeciwko nieudolności obecnie prowadzonych polityk.
No, nie wiem… Nie mam szklanej kuli. Wykluczyć się tego nie da, ale… nie ma co pisać takich scenariuszy. Lepiej się skupić na konstruktywnych pomysłach niż czarnowidztwie. Narzędzia polityczne, o których mówiłem, można zastosować wszędzie – w Chinach, Indiach, w państwach Afryki. Zamiast być kosztem, będą motorem rozwoju oraz poprawy jakości środowiska. Przyspieszą ich transformację w gospodarki wykorzystujące kombinację gazu, energii odnawialnej i jądrowej.
Cały wywiad dostępny jest TUTAJ.