Co w tych stoczniach, czyli przetrwali… prywatni

Doceniasz tę treść?

Jednym z pierwszych gotowych projektów wsparcia polskich firm jest tzw. ustawa stoczniowa. Przepisy zakładające wsparcie tej branży przygotowano w resorcie gospodarki morskiej.

Założenie ustawy są nadzwyczaj proste. Po pierwsze, na etapie całego procesu produkcji zwolnienie z VAT, co ma ułatwić proces dostaw i obniżyć koszty w branży. Po drugie, możliwość wyboru sposobu opodatkowania – albo CIT na ogólnych zasadach, albo CIT zryczałtowany – 1 proc. od sprzedaży, czyli najprostszy możliwy podatek. Do tego ulgi wynikające z faktu, że tereny stoczniowe mogą być zrównane ze specjalnymi strefami ekonomicznymi. Ot, i cała ustawa. Żadnych dotacji, żadnego „siłowego” łączenia branż. Proste narzędzia podatkowe, zamiast miliardów dopłacanych z budżetu.

Oczywiście, ustawa wymaga jeszcze uzgodnień na poziomie europejskim. Ale największe emocje budzi coś zupełnie innego, a mianowicie ocena czy branża stoczniowa takich przepisów naprawdę potrzebuje. Przy okazji widać zresztą, jak dyskusja dryfuje w stronę debaty leksykalnej. Czy faktycznie trzeba „odbudowywać” lub „ratować” przemysł stoczniowy? A może tylko „wspomagać”?

Dyskusja nie jest akademicka, ale realna. Bo nie ma jednej diagnozy sytuacji w stoczniach. Linia podziału przebiega między wschodnim a zachodnim Pomorzem.

W Trójmieście cieszą się z potencjalnej pomocy, ale opowieści o „ratowaniu” branży przyjmuje się z przymrużeniem oka. Trójmiejskie stocznie kwitną, może poza „kolebką z Gdańska”. Na terenach po zlikwidowanej Stoczni Gdynia kwitnie produkcja. W Gdańsku prężnie działa Grupa „Remontowa”, lider branży. W Szczecinie widać problemy inaczej. Brak lidera branży, rozdrobnienie podmiotów, sporo zamówień, ale tamtejsze firmy to głównie podwykonawcy np. niemieckich podmiotów. Dopiero obecnie następuje konsolidacja w skali Pomorza Zachodniego.

Czy zatem scenariusz dla polskich stoczni podyktowała prosta geografia? Wschód dał radę, zachód nie dał, albo dał słabiej?

Diagnoza jest inna. Otóż Trójmiasto „dało radę”, bo… od lat branża stoczniowa była w dużej mierze prywatna. „Remontowa” to wzorzec udanej prywatyzacji pracowniczej. Nie uczestniczyły w nich zagraniczne korporacje, nie było w przemyśle stoczniowym wielkiego kapitału o niejasnym pochodzeniu. Na szczęście zabrakło złożonych konstrukcji finansowo-organizacyjnych z firmami z Kajmanów w tle.

Na przełomie wieków w ówczesnej „remontówce” pracownicy dogadali się z zarządem kierowanym przez Piotra Soykę i sprawnie sprywatyzowali firmę. Pomógł w tym rząd AWS i „Solidarność”. To w polskich realiach było wydarzenie niezwykłe, ale wydało też nadzwyczajne owoce.

Prywatna „Remontowa”, dziś działająca jako Grupa, stała się liderem na rynku stoczniowym. Wykupiła część branży (np. Stocznię „Północną” z Gdańska) i weszła w swoją niszę – remonty, ale i budowy trudnych technicznie (więc drogich!) jednostek. Jednostki polarne, przebudowy ekologiczne, statki na gaz, remonty platform wiertniczych. To się sprawdza na rynku, gdzie prostsze technicznie jednostki hurtowo (i tanio) mogą produkować chińskie stocznie.

W Gdyni rozwija się – mająca prywatne korzenie – stocznia Crist. Próżno w niej szukać prostych statków. Powstają za to specjalistyczne jednostki – do obsługi ferm wiatrowych czy do budowy dróg w pasach nadmorskich. Każda kosztuje tyle, co kilka „zwykłych” statków.

Analizując trudniejszą sytuację na Pomorzu Zachodnim trzeba napisać wprost. W Szczecinie zabrakło przypadku takiego jak „Remontowa” z Trójmiasta. Po upadku kolejnych „wielkich” wersji stoczni szczecińskiej nie było wyraźnego lidera rynku, nie było silnego prywatnego podmiotu, który mógłby konsolidować branżę. A to właśnie aktywność prywatnego biznesu zdecydowała o sukcesie Trójmiasta i okazała się motorem rozwoju.

Dlatego w Trójmieście i Szczecinie o planach rządów mówi się nieco inaczej, choć wszędzie ciepło. W Trójmieście – wolą mówić o „wsparciu”, w Szczecinie o „odbudowie”. Ale co najważniejsze – ustawa stoczniowa pomoże dziś całej branży. Skorzystają z niej i firmy szczecińskie i trójmiejskie. To dobra taktyka rządu. A kto na niej skorzysta bardziej – przekonamy się w najbliższych latach.

Fot. zeesenboot/ Creative Commons/ flickr.com

Inne wpisy tego autora

Urzędnik da umowę o pracę? Jest taki projekt

Czy urzędnik będzie decydował o kształcie umowy między przedsiębiorcą a jego współpracownikiem/pracownikiem? Państwowa Inspekcja Pracy chciałaby takich rozwiązań. Osobiście wolę, by spory pracownik–pracodawca rozstrzygał jednak