Czerwone linie Putina

Doceniasz tę treść?

Student rosyjskiej akademii wojskowej oblał egzamin, bo na pytanie: „Gdzie są granice Rosji?” zaczął odpowiadać – „na północy graniczymy z Norwegią i Finlandią…”. Egzaminator przerwał mu nerwowo. „Niedostateczny – granice Rosji są tam, gdzie ona sama chce”.

 

Dowcip stary i opowiadany setki razy. Ale czy dowcip? Podczas dorocznego przemówienia połączonych izb parlamentu Władimir Putin stwierdził, iż Rosja wyciąga rękę do zgody i szuka porozumienia, ale na prowokacje i przekroczenie jej „czerwonych linii” zareaguje „szybko, asymetrycznie i ostro”, tak że prowokatorzy będą swoich postępków „żałować tak, jak dawno niczego nie żałowali”. Putin podkreślił przy tym, że Rosja będzie samodzielnie określać, gdzie owe „czerwone linie” przebiegają w każdym konkretnym przypadku. Następnego dnia rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow doprecyzował, że owe „czerwone linie” przebiegają na granicy interesów narodowych Federacji Rosyjskiej. Jakie są te interesy i gdzie owe linie przebiegają, będzie określała sama Rosja w każdym konkretnym przypadku. Inaczej mówiąc, doktryna granic z dowcipu stała się oficjalną doktryną państwa rosyjskiego. Co więcej, Putin dodał, że „ma nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by w odniesieniu do Rosji przekroczyć tak zwaną czerwoną linię”.

Zawsze byłem przeciwnikiem bezrefleksyjnej rusofobii i oskarżania każdego, kto choćby oglądał album z widokami Moskwy o agenturalność. Ale tym razem, jak się wydaje, żarty się skończyły. Prezydent państwa mającego ambicję, by odgrywać rolę światowego mocarstwa, ogłosił właśnie, że może zaatakować każdego, z dowolnego powodu i o dowolnym czasie. Można sobie wyobrazić, że pod dyskoteką w estońskiej Narwie (gdzie mieszka bardzo wielu Rosjan) Estończyk i Rosjanin pobili się o dziewczynę. W odpowiedzi – asymetrycznej – policja w Petersburgu aresztuje i pobije 20 Estończyków akurat zwiedzających to miasto. I władze w Moskwie oznajmią spokojnie – „ostrzegaliśmy”.

Można założyć, że w relacjach z tymi państwami, które Rosja zechce „ukarać” albo zaatakować rosyjskie czerwone linie będą wyznaczane na bieżąco i dostosowywane do potrzeb polityki Kremla. Kolejny już raz Putin odwołał się do „Księgi dżungli” Kiplinga, mówiąc o żałosnych szakalach w służbie wyliniałego tygrysa. Bez wątpienia owymi szakalami jesteśmy między innymi my, no i od pewnego czasu Czesi, którzy nie pojmują, że agenci GRU chronią ich przed paskudnymi handlarzami bronią, wysadzając składy z amunicją przeznaczoną nie dla tych, którym zdaniem Moskwy, się ona po prostu należy.

Wyliniały, zły tygrys to oczywiście Stany Zjednoczone. Wprawdzie dobry Putin-Mowgli w końcu go zabije, ale na razie nie wyklucza rozmów. O ile na propozycję prezydenta Ukrainy Zełenskiego, by spotkali się z Putinem w Donbasie i porozmawiali o pokoju, Pieskow odpowiedział w sposób po prostu chamski – „Putin odpowie na nią sam, jeśli uzna to za potrzebne”, to zaproszenie ze strony Bidena zostało potraktowane poważnie. Później Rosjanie doprecyzowali, że zapraszają Zełenskiego do Moskwy, ale pod warunkiem (to tylko „dobra rada”) wcześniejszego spotkania ukraińskiego prezydenta z liderami samozwańczych republik Donbasu i Ługańska.

Oczywiście podczas orędzia znalazły się groźby – siły zbrojne Rosji są zmodernizowane w 78 procentach, mamy wprowadzone do uzbrojenia systemy hipersonicznych rakiet Awangard, a już wcześniej uzbroiliśmy się w rakiety Kindżał i Cyrkon (najprawdopodobniej przeznaczone do zwalczania lotniskowców), a za rok wejdą do uzbrojenia nowe rakiety strategiczne Sarmat. To charakterystyczne, że wszystkie wymienione przez Putina rodzaje uzbrojenia mają charakter strategiczny i mają być straszakiem na Amerykanów. Szczególnie że rosyjski prezydent równocześnie ponowił propozycję szczytu państw będących stałymi członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ i podjęcia rozmów rozbrojeniowych.

To, czego nie było w orędziu, znalazło się w realnej polityce. Oto, dość niespodziewanie Rosjanie zgodzili się na powrót współprzewodniczących tzw. Grupy Mińskiej do rozmów o pokoju w Górskim Karabachu. Jest to gest o jednoznacznie antytureckiej wymowie, bo Ankara od dawna zabiegała o to, by wejść do grona współdecydentów w kwestii Karabachu. Z kolei Azerowie usłyszeli od kontrowersyjnego, ale nader często traktowanego jako tester różnych idei, Kremla – Aleksandra Dugina, że w zamian za rosyjską życzliwość w Karabachu powinni teraz czym prędzej przystąpić do Unii Euroazjatyckiej i innych zarządzanych przez Moskwę struktur integracyjnych.

Pomysły z koszyka „euroazjatyzmu” znalazły się także w agendzie rozmów Putina z Aleksandrem Łukaszenką. Na początek przypomnę, co pisali już dwa lata temu eksperci z Fundacji „Free Russia” działającej w Stanach Zjednoczonych: „Rozbudowa rosyjskich struktur obronnych aż do Brześcia poważnie zmienia równowagę bezpieczeństwa w centrum Europy. Obecność armii rosyjskiej między Grodnem a granicą Polski, sprawia, że korytarz suwalski jest nie do obrony, a Rosja – co najmniej werbalnie – rozwiązuje problemy związane z bezpieczeństwem enklawy Kaliningradu. Jest to również nóż przyłożony do gardła krajów bałtyckich i Polski…”.

O tym, czy Łukaszenka był zmuszony wyrazić zgodę na dyslokację rosyjskich wojsk, dowiemy się wkrótce. Rezultaty spotkania na Kremlu, tak czy inaczej, są kolejnym krokiem ograniczającym suwerenność państwa białoruskiego. Z przecieków po trwającym blisko 4 godziny spotkaniu wynika, iż Łukaszenka musiał się zgodzić na niemal wszystko z wyjątkiem przyjęcia wspólnej waluty.

Komunikat rzecznika rosyjskiego prezydenta Dmitrija Pieskowa po rozmowach podkreślał kwestie współpracy gospodarczej. W krótkim oświadczeniu rzecznik Kremla poinformował, że Putin podczas rozmowy kontaktował się telefonicznie z premierem Miszustinem, ustalając szczegóły harmonogramu współpracy z Białorusią.

Dla przypomnienia – premier Rosji był 16 kwietnia z wizytą w Mińsku, przygotowując umowy gospodarcze. I komunikat Pieskowa zdaje się być przypomnieniem, że Rosja ma dość krętactw białoruskiego lidera i będzie ściśle kontrolowała wykonanie przyjętych zobowiązań. Sprawa o tyle ważna, że dotychczas Aleksander Łukaszenka obiecywał Rosjanom bardzo dużo, a wykonywał niewiele. Teraz też zdaje się kręcić. Pojawiła się informacja, iż podpisano 27 „map drogowych”. Ale równocześnie pojawiła się krótka wypowiedź Putina po rozmowach, że „są jeszcze kwestie, które musimy uzgodnić, by dojść do wspólnego stanowiska”.

Pole manewru Łukaszenki, po sfałszowanych wyborach prezydenckich i rozpętaniu bezprecedensowej spirali terroru wobec społeczeństwa obywatelskiego żądającego jego odejścia, jest dramatycznie małe. Jego dyktatorska władza opiera się obecnie wyłącznie na strukturach bezpieczeństwa i wojsku, a w sensie politycznym na poparciu Rosji. Po wycofaniu części inwestycji chińskich i nałożeniu sankcji USA i UE na kluczowe białoruskie firmy Mińsk jest ekonomicznie uzależniony od Rosji. Bez rosyjskiego wsparcia Łukaszenka nie utrzyma się przy władzy. Wobec czego musi ustępować Putinowi w zasadzie we wszystkim. Przez blisko 30 lat u władzy Łukaszenka wyspecjalizował się w lawirowaniu i przeróżnych grach z Rosją. Zdołał wielokrotnie opóźniać wdrażanie rosyjskich planów, a przynajmniej znacząco podwyższać ich koszty. Teraz jednak – co pokazują nawet memiczne fotografie z jego rozmów z Putinem – jest petentem pozbawionym jakichkolwiek atutów.

Do tego doszła jeszcze przedziwna historia z rzekomo planowanym zamachem na Łukaszenkę i aresztowaniami w Moskwie białoruskich opozycjonistów. Cała historia wygląda na dobrze przygotowaną prowokację rosyjskich i białoruskich służb specjalnych. Bo oto w moskiewskiej restauracji miało rozmawiać trzech białoruskich opozycjonistów o tym, że konieczny jest wojskowy zamach stanu i że Łukaszenkę (wraz z synami) należy zamordować podczas parady wojskowej 9 maja, „tak jak Sadata”. Przypomnę, że prezydent Egiptu został zamordowany 6 października 1981 r. podczas parady woskowej, kiedy maszerujący przed trybuną oficerowie otworzyli ogień do pozdrawiającego ich prezydenta.

Od lat znam najlepiej rozpoznawalnego z aresztowanych – Aleksandra Fiedutę. Politolog, intelektualista, w początkach kariery najbliższy doradca Łukaszenki, istotnie był zdecydowanym krytykiem jego władzy. Ale obawiam się, że miałby kłopot ze zorganizowaniem zamachu na własnego kota, a co dopiero przewrotu w skali państwowej. Ponieważ służby rosyjskie i białoruskie udostępniły fragmenty podsłuchów, to zakładając, że nie jest to fałszywka, można sobie wyobrazić, iż kilku ludzi nielubiących Łukaszenki i uważających kontynuację jego władzy za szkodliwą z rozmarzeniem rozważa, iż scenariusz podobny do tego, co wydarzyło się w Egipcie 40 lat temu, byłby znakomity. No, ale nie jest to planowanie zamachu stanu. Tymczasem ta prowokacja stała się kanwą dla długiego wywodu Władimira Putina podczas jego dorocznego orędzia do połączonych izb parlamentu i jest nieustannie eksploatowana przez moskiewską propagandę, no i oczywiście powtarzana przez samego Łukaszenkę.

Można sądzić, że ma to być pretekst do oskarżenia Zachodu o próbę siłowej zmiany status quo na Białorusi. A w dalszej kolejności do naruszenia amerykańskiej „czerwonej linii”, jaką jest sprzeciw wobec wprowadzania rosyjskich sił zbrojnych na Białoruś. Pod pretekstem, że to USA wcześniejszymi działaniami sprowokowały „konieczne wzmocnienie obrony Białorusi”.

Rosja z premedytacją stopniuje napięcie. Wzmacnia wojska na granicy z Ukrainą, by następnie demonstracyjnie ogłosić ich wycofanie (części). Sam Putin wygłasza niezwykle konfrontacyjne przemówienie, zaznaczając, że Rosja zastrzega sobie prawo do interwencji wszędzie tam, gdzie uzna swoje interesy za zagrożone. I – rzecz jasna – politycy zadają sobie pytanie, jaki jest rzeczywisty cel Putina.

Dla Polski odpowiedź na to pytanie jest absolutnie kluczowa. Rosjanie z jednej strony – szczególnie na poziomie propagandowym – traktują nas jak modelowego wroga. Z drugiej w polityce realnej Polski właściwie nie ma. Tymczasem zagrożenie, że jak prognozują cytowani wyżej amerykańsko-rosyjscy eksperci, Moskwa przyłoży nam nóż do gardła, systematycznie rośnie. Polityka pustych gestów, na dodatek wymierzonych, a to w Kijów, a to w Mińsk (paradoksalnie najrzadziej w Moskwę), pomału przestaje być śmieszna, a staje się groźna. Przemówienie Putina powinno być zimnym prysznicem dla polskich elit politycznych. Żarty się kończą. Może już czas na to, by przedstawiciele rządu i opozycji siedli razem i zastanowili się, jaki model działania wobec Rosji jest najbardziej efektywny. Wobec bardzo słabej pozycji Polski w Unii Europejskiej i dość powściągliwej postawy ekipy Bidena wobec polskiego rządu, polityka wschodnia – a w istocie całość polityki zagranicznej – wymaga nakreślenia realnych celów i przygotowania narzędzi do ich osiągnięcia. W czasach kohabitacji Kaczyński–Tusk napisałem kiedyś, że Lech Kaczyński na wschodzie wie co, a Tusk wie jak, tylko nie zamierzają się porozumieć. Obawiam się, po wysłuchaniu mowy Władimira Władimrowicza, że na takie zabawy mamy coraz mniej czasu. Czerwone linie wyglądają coraz groźniej.

Inne wpisy tego autora

Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Wojna bez końca

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie