Decentralizacja mediów, czyli jak PiS powoła Polską Narodową Piastowską Ojczystą Fundację Gazet lub Czasopisma im. Lwa Rywina

Doceniasz tę treść?

Po opublikowaniu kolejnych taśm z nagraniami podsłuchanych rozmów w restauracji „Sowa i Przyjaciele” znów odgrzany został pomysł repolonizacji, dekoncentracji, czy jak to się ma w teraz nazywać, mediów. A to dlatego, że jednym z nagranych okazał się obecny premier, a przypomnieć o tym postanowiła redakcja należącego do niemiecko-szwajcarskiego koncernu RAS Onetu.

 

Nie da się ukryć, że nagrania Morawieckiego – jakiegoś tam prezesa jakiegoś banku zyskały na wartości odkąd stanął on na czele rządu. A że mówił co mówił i czasami posługiwał się szewską polszczyzną, to PiS-owi się to nie spodobało. Odebrano to jako atak na rząd w wykonaniu niemieckiego „Der Onetu” jak lubią mówić co bardziej gorliwi wyznawcy PiS. Kara musi być, więc znów powrócił pomysł przejęcia mediów od zagranicznych wydawców.

To fatalny, szkodliwy, wręcz szaleńczy pomysł. Oczywiście da się zrozumieć niezadowolenie z tego, że znaczna część mediów w Polsce jest własnością zagranicznych koncernów. Jasne, że lepiej byłoby, gdyby to Polacy byli właścicielami większej liczby sprawnie działających firm. I to niezależnie od branży. Tyle, że to marzenia z krainy mchu i paproci – ze świata bajek. Ale jak ktoś chce sobie dumać na temat tego, czy to dobrze byłoby, gdyby to Polacy byli właścicielami Morgan Stanley, Tesco, UPC, czy np. Ringier Axel Springer, to odpowiem – byłoby super. Sam jeszcze dorzuciłbym Amazona.

Da się też zrozumieć złość na to, jak owe media się zachowują, zwłaszcza w kontekście aroganckich, pełnych pychy wypowiedzi prezesa RASP Marka Dekan, który uważa, że zadaniem jego koncernu jest nauczanie nas jakichś europejskich wartości, które ów wydawca reprezentuje. Reakcja „Nie będziesz mi tu Niemcu nikogo nauczał, sam się ucz” jest z gruntu słuszna. Tyle tylko, że ma jedynie wartość propagandową, a nie praktyczną.

Żadnymi metodami administracyjnymi, czy legislacyjnymi nie da się tego rynku zmienić tak, by przyniosło to więcej pożytku, niż szkód. PiS działa tak, jakby nie zauważał prawdziwej rewolucji technologicznej jaka się odbywa, i która powoduje zmianę zachowań odbiorców mediów.

Załóżmy, że PiS zacznie przepychać jakieś regulacje dzielące tort medialny według wymyślonych przez siebie założeń. To oczywiście otworzy kolejne fronty, na których będą toczone potyczki. Czy ktoś ma złudzenia, iż nie będzie pielgrzymek protestacyjnych do UE i wszystkich jej instytucji? Że sprawą nie zajmą się komisje, komitety, zagraniczne parlamenty, trybunały, onz-ety i co tam jeszcze. Oczywiście, że zajmą się i PiS nie opędzi się od nagonek. Do tego dojdą sprawy w sądach w Polsce i Europie, arbitraże etc., które będą latami rozstrzygać na temat każdej pojedynczej konsekwencji wprowadzonych zapisów.

Bez złudzeń – sprawa każdej pojedynczej lokalnej gazety, jakiegoś poradnika kulinarnego, czy o uprawianiu działki, który w ramach całej tej decentralizacji mediów miałby być sprzedany, będzie wlokła się latami przy akompaniamencie protestów tym samych dziennikarzy w Polsce. Jeśli PiS jeszcze nie słyszał o protestach dziennikarzy z Opola, Bydgoszczy, czy Rzeszowa to zapewniam, że usłyszy.

W tym czasie rynek przejdzie kolejną fazę rewolucji technologicznej. Nic nie zatrzyma tego, że coraz więcej treści pojawiać się będzie w sieci, a tradycyjne – papierowe wydania będą traciły na znaczeniu. Może się okazać, że jak już PiS po wielkich i krwawych bojach zdecentralizuje, to nie będzie istniało to, co miało być zdecentralizowane. Weźmie się wtedy za portale, które zastąpią papierowe wydanie „Dziennika Łódzkiego”, „Nowej Trybuny Opolskiej”, czy „Gazety Lubuskiej”?

Kolejne kwestia do rozstrzygnięcia to: kto, w jaki sposób, za jakie i czyje pieniądze będzie przejmował poszczególne tytuły. Czy PiS zamierza powołać za pieniądze obywateli jakąś kolejna narodową piastowską fundację – coś na kształt Polska Ojczysta Narodowa Fundacja Prasy lub Czasopism im. Rywina, (niech PIS nie ma złudzeń – każdy zapis ustawy decentralizacyjnej będzie poddany dochodzeniu nie mniejszemu niż to, które odbyło się przy okazji słynnej afery Rywina i nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, 2002 roku, kiedy to po kryjomu i nielegalnie zmieniono sens i zakres obowiązywania niektórych ustaleń tej ustawy)? Zrzucą się na nią podatnicy, albo spółki Skarbu Państwa i to ona będzie przejmować zrepolonizowane tytuły?

A może PiS liczy na rodzimych wydawców? No to się PiS przeliczy, bo rynek jest zbyt płytki, by dało się utrzymać pojedynczą lokalną gazetę, albo magazyn. Jeśli dziś jest jeszcze jakaś prasa lokalna w wydaniu papierowym, to tylko dlatego, że w grupie da się obniżać koszty administracyjne, druku, dystrybucji etc. i pozyskać np. reklamodawców z całego kraju, a nie tylko regionu.

Tak więc wszystko wskazuje na to, że PiS będzie musiał powołać jakąś fundację/instytucję do przejmowania tytułów. Chyba, że PiS chce zaryzykować, iż niektóre z nich nie znajdą nabywców i upadną. Albo PiS będzie miał oficjalnie rządowe gazety lokalne – należące do Fundacji im. Rywina, albo będzie odpowiadał za upadek lokalnego tytułu.

Na końcu i tak się okaże, że to „Kowal zawinił, a Cygana powiesili”. Ofiarą bowiem całej operacji nie będą największe koncerny medialne, które PiS podejrzewa o niecne mieszanie się w sprawy Polski i sterowane ataki na siebie. Nie wyrzuci z Polski „Der Onetu”, nie sprawi, że redaktor Tomasz Lis zawróci ze swej krucjaty, na którą wyruszył w nadziei, że wrócą do jego prywatnego portalu pieniądze państwowych firm, ani nie sprawi, że zmieni się TVN. Ofiarami będą lokalne dzienniki opisujące lokalne sprawy i jacyś emeryci, którzy zobaczą, że ich gazeta np. „Nowości Dziennik Toruński”, z którą związani byli od ponad 50 lat, i w której rozwiązywali krzyżówki, nagle zniknęła.

Inne wpisy tego autora