Dziedzictwo „Lalki” i świąteczny spór

Doceniasz tę treść?

Święta, jak wiadomo, są najlepszym momentem, aby toczyć polityczne spory wśród bliskich (oby niekończące się trzaskaniem drzwiami). Dzięki takiemu właśnie sporowi mam wrażenie, że zyskałem wgląd w sposób myślenia o przedsiębiorcach i biznesie znacznej części polskiej inteligencji, tej, która dojrzewała i znaczną część dorosłego życia spędziła w Peerelu, wynosząc stamtąd fatalne w skutkach schematy myślowe. Pokolenie Jarosława Kaczyńskiego.

 

Poszło o brak wsparcia dla przedsiębiorców z PKD 55.20.Z w tarczy 6.0. Ten numer klasyfikacji działalności oznacza „obiekty noclegowe turystyczne i miejsca krótkotrwałego zakwaterowania”. Branża prywatnych kwater czy pensjonatów nie została w najnowszym wydaniu tarczy uwzględniona w ogóle. Gdy wskazałem na tę okoliczność, usłyszałem – mam nadzieję, że wiernie relacjonuję linię argumentacji – że, po pierwsze, górali nie ma co żałować, bo zdzierali i byli bezwzględni; po drugie – bo nikt tu nie stoi pod ścianą i o sytuacji podbramkowej można by mówić dopiero, gdyby właściciele interesów zaczęli się wyprzedawać z rodzinnych dóbr i pamiątek; po trzecie – Polacy zawsze byli cyklicznie pozbawiani zgromadzonego majątku za sprawą kolejnych dziejowych trzęsień ziemi, powstań czy wojen, a sytuacja jest właściwie wojenna, a zatem to nic nadzwyczajnego. 

„Prywaciarze” (polecam swój tekst na blogu WEI na ten temat) w Peerelu, ale też przedsiębiorcy w czasie zaborów (może z wyłączeniem pruskiego, bo Wielkopolska to inna historia) byli na antypodach inteligencji czy też ziemiaństwa – jej protoplasty. Po mistrzowsku pokazał to Bolesław Prus w „Lalce” (przypominam, że rzecz dzieje się w Warszawie, a więc w zaborze rosyjskim). Wokulski ośmiela się przecież myśleć w kategoriach interesu finansowego, a nie w kategoriach etosu może i wzniosłego, ale nie dającego nic w praktyce. Handluje z tymi, którzy więcej płacą. Chce zarabiać i nie uważa tego za motywację do działania etycznie gorszą niż inne. Oczywiście jego sposób myślenia jest w rzeczywistości o wiele bardziej patriotyczny niż sposób myślenia szlacheckich utracjuszy, symbolizowanych przez rodzinę Izabeli Łęckiej. Jak pamiętają wszyscy fani twórczości Prusa, Wokulski – zresztą były powstaniec styczniowy, którego powstanie wyleczyło z niepraktycznego idealizmu – z powodu tych cech zostaje otoczony przez szlachtę ostracyzmem. 

Tu trzeba jednak poczynić uwagę, że w Wielkopolsce „Lalka” raczej nie mogłaby się dziać. Tam założyciele spółki „Bazar” (1838) – przede wszystkim lekarz i wybitny społecznik Karol Marcinkowski, ale poza nim akcjonariuszami byli głównie ziemianie – robienie interesów uważali za sposób walki z wrogiem, aczkolwiek zyski miały być przeznaczone nie na bogacenie się, ale na inicjatywy patriotyczne. Tę odrębność wielkopolskiego myślenia trzeba zawsze podkreślać. 

W Peerelu „prywaciarze”, aby w ogóle funkcjonować, musieli umieć kombinować, oszukiwać system, ale też częściowo z nim współpracować i zrozumieć jego swoistą wewnętrzną logikę. Opozycja z inteligencją była tu wyjątkowo silna, bo – inaczej niż w czasie zaborów, z wyłączeniem tych, którym majątki skonfiskowano w całości za udział w powstaniach – inteligencja niemal bez wyjątku cierpiała permanentny niedostatek, poza wąską elitą zbrataną z systemem. „Prywaciarze” natomiast radzili sobie na ogół lepiej – choć państwo miało ich w ręku i w razie czego mogło łatwo zniszczyć jednym domiarem podatkowym. Byli więc przez inteligencję postrzegani jako chciwi kombinatorzy, a zarazem niejako kolaboranci systemu. 

To oczywiście postrzeganie skrajnie niesprawiedliwe. Prywatna inicjatywa w Peerelu była enklawą jako takiej normalności, samym swoim istnieniem sabotowała absurdalny i nieludzki system od środka, a zarazem sprawiała, że dawało się jeszcze jakoś funkcjonować. Nawet jeśli linkę do sprzęgła kupowało się w mięsnym, a mięso w drogerii. Spod lady oczywiście. 

W postawie inteligenckiej, wyniosłej niechęci wobec biznesu widzę odbicie dziedzictwa najgorszego dla Polski okresu. Gdy inne narody budowały swoją materialną pomyślność i kształciły się w nowoczesnym kapitalizmie, Polacy pozbawieni własnego państwa wykrwawiali się w bezowocnych i bezsensownych powstaniach, dbałość o sprawy materialne uznając za coś nieszlachetnego i niskiego. Komuna dopełniła miary nieszczęścia. 

Stwierdzenie zaś, że Polacy zawsze co jakiś czas tracili niemal wszystko, zatem kolejna podobna, a przecież nawet łagodniejsza niż wcześniej sytuacja nie jest niczym niezwykłym ani też nie ma powodu domagać się od władzy, aby nasze pieniądze i majątki chroniła – jest już prawdziwym horrendum. To nie tylko koszmarny fatalizm i determinizm, ale w dodatku próba przekonania, że Polska nigdy nie zbuduje trwałej zasobności oraz że Polacy nigdy nie zakumulują majątków, nie przekażą ich swoim dzieciom i, co w tym sposobie rozumowania najgorsze, że to jest normalne i nie należy się przeciwko temu buntować. 

Po 1989 roku po raz pierwszy od rozbiorów pojawiła się realna możliwość mozolnego zbudowania pomyślności materialnej przez pokolenia. Myślenie o tym w kategoriach przypadku bez większego znaczenia jest wręcz zbrodnicze. Może też wynikać z niezrozumienia podstawowych mechanizmów gospodarczych: jeśli uderzy się zakazami w znaczną część gospodarki – a przecież zamknięcie jednej branży to automatyczne uderzenie w wiele innych z nią współpracujących, fale rozchodzą się jak po wrzuceniu kamienia w wodę – zapłacimy za to wszyscy. Skądś przecież budżet będzie musiał brać pieniądze. I czy nasza zasobność zmniejszy się z powodu podnoszonych podatków, czy z powodu drukowania pieniądza przez NBP, a więc rosnącej inflacji, zjadającej oszczędności – to już nie ma znaczenia. Dość, że za niskie sufity (chyba intelektualne) posła Horały zapłacimy wszyscy. A w każdym razie – wszyscy, którym udało się coś zgromadzić. Ci bowiem odczują najsilniej skutki niefrasobliwości rządu. Problem w tym, że klientami tej władzy są w znacznej części ci, którzy wciąż nie zgromadzili niczego, nie widzą więc niebezpieczeństwa. 

W tej grupie jest i znaczna część inteligencji. Sprawdza się tu stara zasada, że dobrami materialnymi zaczyna się przejmować na serio tylko ten, kto trochę ich już ma. Na niefrasobliwość stać tych, którzy mają niewiele lub nic. 

Jarosław Kaczyński – człowiek, od którego od pół dekady zależy kształt i kierunek polskiej polityki – jest klasycznym przykładem inteligenckiego widzenia gospodarki i biznesu z perspektywy, jaką właśnie opisałem. Przedsiębiorcy to na ogół kombinatorzy; zysk to nieszlachetna, podejrzana motywacja do działania; kto się dorobił, na pewno dorobił się nieuczciwie; najlepiej, jakby wszyscy mieli tyle samo; państwo jest najlepszym właścicielem; sam Naczelnik jest nieczuły na dobra materialne niczym Gomułka, więc nie rozumie tych, którzy przywiązują do nich wagę; on nic niemal nie ma, więc inni też mogą nic nie mieć. Tak to mniej więcej wygląda. 

Jest oczywiście wiele racji w stwierdzeniu, że jeśli duża część biznesów głównie w usługach upadnie, w ich miejsce pojawią się nowe. Rzecz w tym, jakiego typu biznesy to będą. To, co przy okazji epidemii wyprawia władza, nie ma nic wspólnego z naturalnym procesami rynkowymi. Jeżeli zniszczy się materialne podstawy działania małych i średnich przedsiębiorców, najważniejszych dla gospodarki, ta grupa nie odbuduje się w ciągu paru miesięcy czy nawet lat. Również dlatego, że niezbędnym warunkiem jej funkcjonowania jest akcja kredytowa banków, a z tym jest bardzo słabo. Kilka dużych banków jest praktycznie w państwowych rękach, mogą więc akcję kredytową dostosowywać do potrzeb politycznych. 

Kto zatem wejdzie w miejsce małych i średnich „prywaciarzy”? Nietrudno przewidzieć: po pierwsze – państwowe molochy, uwielbiane przez obecną władzę; po drugie – wielkie sieci z zagranicznym kapitałem. To najgorszy możliwy wariant: takie podmioty są w stanie bardzo skutecznie stłumić dążenie drobnych przedsiębiorców do odtworzenia zniszczonych przez rząd biznesów. 

Czytelnikom mojego bloga – który jest już tutaj dokładnie trzy lata (pierwszy tekst ukazał się na sam koniec grudnia 2017 r.) – chciałbym życzyć szczęścia i pomyślności w 2021 r. po fatalnym roku 2020. Niestety, nie znajduję dzisiaj żadnych powodów do optymizmu. Za to wiele do pesymizmu. 

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną