Największym zmartwieniem związanym z epidemią wirusa z Wuhan nie powinna być rzekoma spekulacja maseczkami (które i tak nic nie dają, ale są wykupywane w ramach owczego pędu, a dzielne państwowe służby ścigają już „spekulantów”, którzy zastosowali normalne zasady rynkowe: cena rzadkiego dobra rośnie), ale wpływ wirusa i atmosfery wokół niego na gospodarkę, także polską. BCC opublikował badanie, według którego 73 proc. firm członkowskich już odczuwa następstwa epidemii. Potencjalne skutki dla światowej gospodarki mogą być fatalne.
W Polsce jednak tematem jest co innego.
Wtenczas Marszałek wzrokiem twardem i nieustraszonem zmierzył był Wicemarszałka i Kciuk wyciągnął. Powoli wyciągnął, tak by dobrze wszyscy Kciuk jego ujrzeli, i trzymał przed siebie wyciągnięty, a tak mocno, tak nieugięcie trzymał, że Wicemarszałkowi stronnicy jęczeć już poczęli, wzrok odwracać i pod Kciukiem jego się uginać. Lecz wtenczas Wicemarszałek, któren jedyny pod Kciukiem nie był się ugiął, Cios potężny wymierzył, Łokieć ukazując i Łokciem tym Kciuk odpierać począł. Zebrali się zatem ludzie jego i każden łokieć swój takoż pokazał. A Marszałka ludzie na to kciuki wznieśli, i tak w ciszy całkowitej Mocowanie się trwało, w którem Kciuki z Łokciami się zmagały.
Proszę wybaczyć to naśladownictwo Gombrowiczowego „Trans-Atlantyku”, ale nie mogłem sobie darować. Scena pojedynku Tomasza Grodzkiego ze Stanisławem Karczewskim była tak gombrowiczowska w swojej istocie, że sama się prosiła o tego typu opis.
Przede wszystkim jednak kolejny raz objawia się przygnębiająca doraźność polskiego państwa i skutki zniszczenia w ciągu ostatniej dekady (a nawet 15 lat, jeśli liczyć do wyborów w 2005 roku) właściwie wszelkich już fundamentów państwowego myślenia.
To ostatnie zjawisko widać w reakcjach władzy i opozycji. Gdy Mateusz Morawiecki pisze na Twitterze: „Wszyscy jesteśmy na froncie walki, ale niech to będzie front walki z koronawirusem, a nie front walki politycznej. Tutaj wszyscy musimy być po jednej stronie” – to przecież jasne jest, że ani przez chwilę nie należy tego stwierdzenia traktować serio. Rząd świetnie wie, że opozycja wykorzysta sprawę wirusa w kampanii. Co więcej, wie, że gdyby był na jej miejscu, zrobiłby dokładnie to samo. Wie, że przez ponad cztery lata traktował opozycję tak, że dzisiaj żadna poważna współpraca nie jest możliwa – a wcześniej sam był tak traktowany przez wtedy rządzących. Dlatego każdy podobny apel ze strony władzy należy dzisiaj odczytywać po prostu jako piarowy zabieg: popatrzcie, my tu chcemy propaństwowo, ponad podziałami, ale oni nie chcą. Jak ta współpraca miałaby w praktyce wyglądać – trudno powiedzieć. PiS nigdy przecież nie przyjmuje niczyich sugestii, poprawek czy uwag.
Z drugiej strony jest to samo. Konwencja Małgorzaty Kidawy-Błońskiej pokazała, że w PO nadal trwa faza na zły PiS, a wyborcy mają uwierzyć, że to nie zwykły polityczny spór, ale eschatologiczna walka dobra ze złem. To po prostu lustrzane odbicie narracji PiS, która dziś jest może mniej obecna – rządzący wybierają częściej taktykę ignorowania oponentów – ale dominowała przez wiele lat w przekazie ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego.
Inna sprawa, że szantaż, który rządzący uskutecznili w sprawie specustawy o zwalczaniu COVID-19 okazał się skuteczny: podczas wczorajszego wieczornego głosowania wszyscy posłusznie zagłosowali za napisaną byle jak, na chybcika, i budzącą ogromne wątpliwości ustawą. Wszyscy – z wyjątkiem Konfederacji, co warto odnotować. Tylko 10 przedstawicieli tego ugrupowania (jeden nie głosował) oparło się owczemu pędowi i demagogicznemu szantażowi, żeby nie dyskutować o detalach, bo to „sytuacja nadzwyczajna”.
Zadziwiające jest, że trzeba było nieogłoszonej formalnie pandemii, żeby polskie państwo wygenerowało ustawę, mającą w zamierzeniu dostosować przepisy do takiej sytuacji. To pokazuje, do jakiego stopnia byliśmy i jesteśmy państwem z tektury – nic się tu nie zmieniło od lat.
Teraz dzieje się to, co działo się zawsze w podobnych okolicznościach za rządów PiS: skoro pojawia się problem, błyskawicznie powstaje przepis, który ma ten problem rozwiązywać i magicznie zmieniać rzeczywistość. Przepis, jako że sytuacja nagli, nie jest przedyskutowany, przemyślany – ma przede wszystkim dobrze wyglądać i dawać władzy jak największe uprawnienia. Dyskusji trudniej byłoby uniknąć, gdyby o takiej sytuacji jak obecna pomyślano, zanim do niej doszło i uchwalono odpowiednie regulacje zawczasu. No i gdyby oczywiście władza uznała za stosowne jakieś dyskusje prowadzić, co jest więcej niż wątpliwe.
Projekt ustawy ma dwie części. W pierwszej są autonomiczne przepisy, podczas gdy druga zawiera artykuły, zmieniające inne, już istniejące ustawy, np. ustawę o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi czy ustawę Prawo oświatowe. W pierwszej części znajdziemy między innymi przepisy, pozwalające w praktyce narzucać przedsiębiorcom wypełnianie poleceń premiera.
Art. 10., pkt 2.
Prezes Rady Ministrów, na wniosek wojewody, po poinformowaniu ministra właściwego do spraw gospodarki może, w związku z przeciwdziałaniem COVID-19, wydawać polecenia obowiązujące inne, niż wymienione w ust. 1, osoby prawne i jednostki organizacyjne nieposiadające osobowości prawnej oraz przedsiębiorców. Polecenia są wydawane w drodze decyzji administracyjnej, podlegają one natychmiastowemu wykonaniu z chwilą ich doręczenia lub ogłoszenia oraz nie wymagają uzasadnienia.
Przedsiębiorca nie ma żadnej drogi odwoławczej. Jeśli odmawia podpisania umowy, dotyczącej danego zadania, „zadania wykonywane są na podstawie decyzji, o której mowa w ust. 2. W takim przypadku decyzja podlega natychmiastowemu wykonaniu”. Innymi słowy – władza może przedsiębiorcom nakaż w gruncie rzeczy cokolwiek, uzasadniając to walką z epidemią.
Ze zmian w innych ustawach wynika zaś między innymi, że:
W zakresie „produktów leczniczych, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego, wyrobów medycznych lub środków ochrony osobistej niezbędnych dla pacjentów” ustawa daje władzom prawo natychmiastowej rekwizycji (zmiany w ustawie o zwalczaniu zakażeń i chorób).
W przypadku, gdy uzupełnienie rezerw strategicznych nie jest możliwe w terminie pozwalającym na skuteczne przeciwdziałanie sytuacji, o której mowa w art. 46a ust. 1, właściwy minister albo minister właściwy do spraw zdrowia, w drodze decyzji administracyjnej, zarządza przejęcie na rzecz Skarbu Państwa danego produktu, wyrobu, środka, o których mowa w ust. 2, albo sprzętu lub aparatury. Decyzja podlega natychmiastowemu wykonaniu z dniem jej ogłoszenia w sposób określony w ust. 7.[…] W przypadku wydania decyzji, o której mowa w ust. 6, dokonuje się zabezpieczenia produktu, wyrobu, środka, sprzętu lub aparatury, na koszt producenta lub eksportera.
Mamy też umożliwienie przetrzymywania obywateli w izolacji bez ich zgody – nie tylko w przypadku potwierdzonego zakażenia, co można by jeszcze zrozumieć.
Art. 34.: 1. W celu zapobiegania szerzeniu się zakażeń i chorób zakaźnych, osoby chore na chorobę zakaźną albo osoby podejrzane o zachorowanie na choroby zakaźne mogą podlegać obowiązkowej hospitalizacji.
- Osoby zdrowe, które pozostawały w styczności z osobami chorymi na choroby zakaźne podlegają obowiązkowej kwarantannie lub nadzorowi epidemiologicznemu, jeżeli tak postanowią organy inspekcji sanitarnej przez okres nie dłuższy niż 21 dni, licząc od ostatniego dnia styczności.
- Obowiązkowa kwarantanna lub nadzór epidemiologiczny, o których mowa w ust. 2, mogą być stosowane wobec tej samej osoby więcej niż raz, do czasu stwierdzenia braku zagrożenia dla zdrowia lub życia ludzkiego.
Z innego miejsca ustawy dowiadujemy się, że do wymuszenia pożądanych działań może zostać użyte wojsko. Zestawmy to razem, a dostaniemy obrazek jak z filmów katastroficznych: żołnierze w kombinezonach przeciw skażeniu biologicznemu eskortują pod lufami buntujących się ludzi do szpitala albo wdzierają się do firmy, produkującej żele antybakteryjne, żeby zająć produkcję z ostatniego tygodnia. Jeśli takie regulacje mają zapobiegać panice, to ktoś chyba słabo zna ludzką psychikę.
Przede wszystkim jednak są to przepisy całkowicie kontrproduktywne. Każdy, kto zgłosi się do lekarza z objawami jakiejkolwiek infekcji, będzie miał w perspektywie, że z gabinetu lekarskiego trafi przymusowo do szpitala – bo przecież podejrzenia zachorowania na COVID-19 nikt nie będzie w przychodni weryfikował. Ludzie, którzy mogli mieć kontakt z zarażonymi, a czują się dobrze, musieliby mieć nie po kolei w głowie, gdyby sami mieli się zgłaszać, skoro w następstwie można im narzucić trzytygodniową kwarantannę – i to powtarzaną bez ograniczeń. Proszę sobie wyobrazić przedsiębiorcę prowadzącego małą firmę, która bez niego sobie nie poradzi, a który ma w perspektywie trzy albo więcej tygodni w izolacji.
Ten, kto wymyślił takie rozwiązania, zarazem nie równoważąc ich odpowiednimi gwarancjami dotyczącymi sytuacji życiowej obywateli, miał spore problemy z logicznym rozumowaniem i zamiast działać jak skalpelem, zadziałał jak cepem, a przede wszystkim wykazał się całkowitym lekceważeniem wolności obywatelskich. Tak, można je w wyjątkowych sytuacjach ograniczać – ale tylko w naprawdę wyjątkowych i tylko po bardzo głębokim namyśle. Tu ani nie mamy sytuacji katastrofalnej, ani na taką się nie zanosi, ani tym bardziej o żadnym namyśle mowy nie ma.
Dodajmy do tego, że obowiązywanie ustawy nie jest ograniczone w czasie. Jeśli sobie to uświadomimy, zrozumiemy, że władza – ta czy inna – dostaje do ręki niezwykle groźny instrument, który pozwoli na przykład właściwie w dowolnym momencie odizolować dowolną osobę na podstawie podejrzenia, że mogła mieć kontakt z kimś zakażonym.
To oczywiście tylko wycinek, wątpliwych zapisów jest w projekcie więcej. Zarazem uzasadnienie przewiduje jak najszybsze uchwalenie i wejście w życie oraz brak ewaluacji oddziaływania. W ocenie skutków regulacji (projekt jest rządowy, więc OSR jest obowiązkowa), czytamy natomiast – co jest oczywistą nieprawdą – że „projekt pozostaje bez wpływu na konkurencyjność gospodarki i przedsiębiorczość, w tym funkcjonowanie przedsiębiorców oraz na rodzinę, obywateli i gospodarstwa domowe, w znaczeniu pieniężnym”. To brzmi jak kpina z ludzi, którzy te brednie czytają i cokolwiek z nich rozumieją.
Epidemia jest sytuacją nadzwyczajną – to prawda. Ale epidemie się zdarzają i jeżeli polskie państwo nie miało odpowiednich dla takich okoliczności regulacji, można je było uchwalić lata temu. Samo PiS miało na to cztery lata. Teraz w atmosferze narastającej – bezpodstawnej – paniki i przy tradycyjnych obustronnych połajankach między władzą a opozycją dostajemy błyskawicznie sklecony akt prawny, który w oczywisty sposób narusza szereg obywatelskich i gospodarczych wolności. Owszem, w sytuacjach szczególnych niektóre z nich muszą być ograniczone. Ale jest całkowicie niepoważne, gdy robi się to na podstawie aktu pisanego na kolanie, jednocześnie szantażując posłów i obywateli tym, że sytuacja nagli, bo epidemia już trwa. Przypomina to triki zawodowych krętaczy, sprzedających używane samochody, którzy starają się zmusić klienta do szybkiej i nieprzemyślanej decyzji, mówiąc, że na auto jest już dwudziestu chętnych, więc trzeba się spieszyć i dlatego nie warto mierzyć grubości lakieru czy zaglądać pod maskę.