Prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia przeciw Andrzejowi Malinowskiego w sprawie składania fałszywych zeznań. Malinowski był tajnym współpracownikiem służb PRL pod pseudonimem “Roman”.
Przy okazji całej tej historii, w którą jakoś tam siłą rozpędu, zostałem i sam się wmanewrowałem, przyszła mi do głowy refleksja. Z akt wynika, że był to jakiś niewiele znaczący łaps III kategorii.
Dlaczego w Polsce całe odium i niechęć opinii publicznej skupiło się na różnych, najczęściej dość podrzędnych agentach? Większość z nich szkody poczyniła umiarkowane. Czemu opinia publiczna gardzi tak bardzo agentami, podczas gdy ich mocodawcom nic się nie dzieje. Dlaczego ten czy inny agent chodzi w hańbie, a ten, co go werbował, zadaniował, wykorzystywał, biega po telewizjach w chwale?
Czemu znęcamy się nad jakimiś Malinowskimi, Kujdami, Tamizami i innymi, a nie nad Millerami, Kiszczakami czy innymi jeszcze ubowcami? Przecież ci różni agenci byli tylko mniej lub ważniejszymi narzędziami w ich rękach.
Druga myśl – to czy te nasze zajmowanie się tymi agentami i lustracją, to przypadek, czy jednak komuś na tym bardzo zależało, żebyśmy się zajęli tymi, którzy wykonywali rozkazy, a nie tymi, którzy je wydawali? Nie mam naturalnie dowodów na to, że to jakaś zaplanowana akcja – może zbieg okoliczności – ale lista beneficjentów takiego stanu rzeczy jest przerażająco długa. Lista bezkarności w zakresie sprawstwa kierowniczego liczy tysiące nazwisk, a lista tych, którzy ponieśli konsekwencje – jest całkowicie pusta.
Nie bronię oczywiście agentów, powinni ponieść konsekwencje, ale przed nimi powinni być sprawcy. Agenci byli tylko narzędziami sprawców. Niestety przypadkowo lub nie Polska wybrała lustrację w miejsce dekomunizacji.