Nie tylko prawda

Doceniasz tę treść?

Zostać przyłapanym na kłamstwie to jeden z największych grzechów polityków. Taki błąd może przesądzić o dymisji, a nawet upadku całego rządu. Jednocześnie prawdomówność nie jest najbardziej cenioną z cnót polityków, znacznie wyżej w hierarchii stoją przebiegłość czy konsekwencja. Niby sprzeczność, jednak tylko pozornie. 

 

Prawda jest takim dobrem, którym polityk musi gospodarować umiejętnie. Czy na przykład Winston Churchill znalazłby zrozumienie swoich rodaków i wygrał wojnę, gdyby ujawnił, że musiał pozwolić niemieckim bombowcom zniszczyć Coventry, by nie zorientowali się, iż zaszyfrowane za pomocą Enigmy meldunki wroga brytyjski wywiad – dzięki Polakom – czytał jak elementarz? 

Ważniejsze od prawdy było wówczas to, że z męża opatrznościowego, który podnosił ducha walki Brytyjczyków, zamieniłby się w cynicznego, bezwzględnego gracza, dla którego bezpieczeństwo pojedynczych obywateli, a nawet miast, nie miało znaczenia. Czy taki człowiek mógł poprowadzić kraj do zwycięstwa?

Także gen. Władysław Sikorski utrzymywał w tajemnicy, iż związanych z sanacją oficerów wysłał – zresztą na żądanie Brytyjczyków – do obozu internowania, gdzie z bezczynności i rozpaczy padli ofiarą alkoholizmu i innych patologii. Przyznanie się do tego oficjalnie stawiałoby pod znakiem zapytania jego lojalność wobec własnej armii, ale także niezależność jako polityka. Nie zachęcałoby to Polaków do współpracy zarówno z samym Sikorskim, jak i z Brytyjczykami. Naczelnemu Wodzowi można by było stawiać uzasadnione zarzuty małostkowości i niesamodzielności – oba fatalne u przywódcy, Brytyjczykom zaś instrumentalne traktowanie Polaków. Co się niestety sprawdziło. 

Można też sięgnąć do aktualnych przykładów. Co by się stało, gdyby unijni politycy przyznali wprost, że inne standardy obowiązują kraje starej Unii, a inne nowych jej członków? Albo że traktaty mają znaczenie o tyle, o ile służą najsilniejszym? Albo gdyby ogłosili – wzorem byłego prezydenta Francji Jacques’a Chiraca – że małe kraje powinny siedzieć cicho? Dla wielu istnienie takiej Unii Europejskiej straciłoby sens istnienia, gdyż obecnie – przynajmniej oficjalnie i zgodnie z prawem – wszystkie państwa członkowskie powinny być traktowane tak samo. Choć oczywiście równość w polityce nie istnieje, to jednak oficjalna rezygnacja z niej oznacza stan permanentnego konfliktu, a ostatecznie wojny. 

Dopóki więc zachowywane są choćby pozory równości, dopóty ten wyjątkowy projekt ma sens. Dla niektórych może to oznaczać tylko hipokryzję, ale w rzeczywistości jest to klucz do realnej polityki. Skoro unijni przywódcy ciągle rozumieją, jak powinny wyglądać relacje wewnątrz Wspólnoty, to będą zabiegali o to, aby odstępstwa od wyznaczonych reguł nie stały się na tyle rażące, by zakwestionować sens istnienia UE. 

Prawda jest oczywiście istotna, bo nie można mieć chyba wątpliwości, że dzisiejsze Niemcy dążą do hegemonii w Europie, a UE jest narzędziem do osiągnięcia tego celu. Część tamtejszej elity politycznej uznała nawet, że ich kraj taką pozycję już zajmuje. Świadczyć o tym może choćby przedstawianie interesów niemieckich jako interesów Europy. „Rząd federalny musi pilnie poruszyć temat Nord Stream 2 z nową administracją amerykańską. Przyszły prezydent USA Joe Biden wprawdzie też jest przeciwnikiem gazociągu, ale jest zainteresowany konstruktywną współpracą z Europą. Trzeba wykorzystać tę szansę” – powiedział kilka dni temu dziennikowi „Handelsblatt” poseł SPD Timon Gremmels.

Zarówno dla „Handelsblatt”, jak i dla deputowanego SPD jest więc oczywiste, że relacje USA – Europa to w rzeczywistości stosunki Waszyngton – Berlin. Inne kraje Unii Europejskiej, które kwestionują sens istnienia Nord Stream 2, nie reprezentują – według Niemców – interesów Europy. A warto zauważyć, że poza Polską i państwami nadbałtyckimi wątpliwości wobec gazociągu zgłaszały także Dania i Szwecja. I nawet jeśli ostatecznie zgodziły się na położenie go na swoich wodach terytorialnych, to podobnie jak wielu unijnych ekspertów, alarmowały o zagrożeniu uzależnienia UE od rosyjskiego gazu. 

Jednak nawet jeżeli elity rządzące dziś w Berlinie domagają się od USA specjalnego traktowania, czyli takiego jak za czasów prezydenta Baracka Obamy, to w Unii Europejskiej Niemcy są nadal jednym z dwudziestu siedmiu. Choć z powodów demograficznych mają najwięcej głosów w Radzie Unii Europejskiej oraz najliczniejszą reprezentację w Parlamencie Europejskim, to ciągle formalnie wszyscy członkowie UE mają takie same prawa.

Aby osiągać swoje cele, najsilniejsi muszą stosować gry zakulisowe – szantaże, przekupstwa, zachęty, groźby, presję i obiecywaną przyjaźń – ale to sprawia, że konieczne jest negocjowanie ze słabszymi. Nawet gdy zabiegi okazują się skuteczne, to muszą zostać okupione szeregiem ustępstw oraz mozolnych rozmów. Tak aby na końcu wszystko pozostawało w zgodzie z prawem, traktatami i dobrymi obyczajami. 

Jak ulał pasują tu słowa Nicola Machivellego, który w „Księciu” pisał: „Staraj się wyglądać jak ktoś, kim chciałbyś być”. Możemy to odnieść do Unii Europejskiej jako projektu politycznego, ale też do przywódców, którzy kreują jej dzisiejszą politykę. UE pragnie uchodzić za ucieleśnienie idei demokracji, a liderzy za jej nieskazitelnych kapłanów. 

Oczywiście wolelibyśmy, by bardziej pasowało do nich stwierdzenie Sokratesa: „Bądź takim, za jakiego chciałbyś uchodzić w oczach innych”. Nawet jednak jeśli dziś polityków brukselskich stać tylko na hipokryzję, ba, nawet uznają, że jest im niezbędna, możemy spać spokojnie. Oni ciągle wiedzą, jak powinno być naprawdę. A to oznacza, że wiedzą, co jest cnotą, a co występkiem. 

Prawdziwy problem zacznie się wówczas, gdy traktaty przestaną mieć dla nich znacznie, choćby symboliczne. Jeśli chęć dominacji przestanie być ukrywana i stanie się celem nadrzędnym, forsowanym bez względu na koszty, to Unia Europejska stanie się już tylko areną sporów.  

 

Mariusz Staniszewski 

Inne wpisy tego autora

Kogo obroni ociężała Unia?

Wojownicze wypowiedzi prezydenta Francji Emmanuela Macrona dotyczące wysłania żołnierzy NATO na Ukrainę pokazują, jak pomysł budowy europejskiej armii wyglądałby w praktyce. Nie broniłaby ona Wspólnoty,

Czy Polska pozostanie peryferiami?

Rezygnacja lub odłożenie w czasie wielkich projektów inwestycyjnych nie jest w rzeczywistości odgrywaniem się na PiS. To raczej rezygnacja z ambicji i aspiracji obywateli, która

Koniec koncertu mocarstw

Usilne próby Francji i Niemiec, by utrzymać Rosję w gronie mocarstw, pokazują w rzeczywistości skalę kryzysu, w jakim znalazły się najsilniejsze państwa Unii Europejskiej. Mogą