Z anty rządowej narracji niespodziewanie wyleciał nam faszyzm i stalinizm. Nie wiem czy opozycja uznała, że PiSowskie obozy śmierci i palenie książek na stosach już nam nie grozi, czy po prostu przyszedł czas na urozmaicenie tej propagandowej monotonii. Tak czy owak, zrodził się Polexit. Straszenie wyjściem Polski z Europy. Żaden szanujący się lewicowy program publicystyczny nie obędzie się dziś bez wymiany zdań na temat wychodzenia Polski z Unii Europejskiej. Twardym i świeżym dowodem Polexitu ma być wycinka drzew wokół Puszczy Białowieskiej i zróżnicowanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn.
Jak przystało na kanon lewicowej narracji, wywód zwykle opiera się o jakiś fałsz logiczny. Najczęściej o Równie Pochyłą – klasyk progresywnej argumentacji, gdzie jedno nieprawdziwe założenie pociąga za sobą lawiny absurdalnych wniosków. Na pozór oczywiście logicznych. Jak choćby to, że przejawem Polexitu jest wycinka drzew, które są krytycznym elementem klimatu, a klimat jest krytyczny dla walki z globalnym ociepleniem. A, że walka z ociepleniem została wpisana do dekalogu unijnych wartości, to Polska wycinka drzew jest dowodem lekceważenia najwyższych ideałów, coś jak brytyjska niechęć do imigrantów.
Podobnie rzecz wygląda z reformą sądów powszechnych. Skoro zróżnicowanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn jest sprzeczne z zaleceniami demokratycznej duchem KE, to zapisane w ustawie zróżnicowanie wieku emerytalnego sędziów czyni całą ustawę niedemokratyczną. Niedemokratyczna znaczy autorytarna, co samo przez się rozumie, musi doprowadzić do Polexitu. Tak jak program Zrównoważonego Rozwoju Morawieckiego musi doprowadzić nas do katastrofy gospodarczej. Nawet jeżeli nie wynika to z twardych liczb i wskaźników makroekonomicznych, to prosty wywód logiczny doprowadzi nas na trop nieuniknionego krachu. Tu punktem wyjścia jest interwencjonizm państwa. Wolnorynkowa teoria głosi, że najlepiej służymy państwu trzymając instytucje państwowe z dala od gospodarki. Ponieważ PiS mówi o polonizacji i wzmacnianiu rodzimych firm pieniędzmi Polskiego Funduszu Rozwoju, to znaczy, że obrał drogę interwencjonizmu. A interwencjonizm , wiadomo – kryzys, a kryzys… i tak dalej w dół, po równi pochyłej nieobliczalnego rządu prowadzącego nas do katastrofy gospodarczej. Co do samej teorii można się spierać, ale głównym argumentem ekspertów, w tym byłej wiceminister finansów Izabeli Leszczyny, jest twierdzenie, że choć ich rząd nie miał tyle szczęścia do koniunktury gospodarczej, co PiS, to rządził znacznie lepiej. Bo bronił wspomnianej rozdzielności państwa od gospodarki. Co tłumaczyłoby, dlaczego nie interweniował kiedy polskie firmy padały jak muchy przy budowie autostrad, kiedy rozkręcała się karuzela podatkowa, chwilówki, polisolokaty czy piramida Amber Gold, nie mówiąc o zostawieniu wolnej ręki oszustom paliwowym. Całkiem logiczne, gdyby nie to, że na końcu każdej równi pochyłe, czy logicznej zjeżdżalni jest twarde podłoże, z którym wcześniej czy później przyjdzie się skonfrontować.