Na Kongresie Programowym PiS w Katowicach – edukację wymieniono jako jeden z 5 priorytetów po ewentualnym wygraniu wyborów parlamentarnych. PiS ma w moim przekonaniu do wyboru dwie drogi: (1) rzeczywistą reformę systemu, o której piszę poniżej, (2) dosypywanie pieniędzy. Jeśli wybierze tę drugą drogę – polegnie. „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów” jak mawiał Albert Einstein.
Jedyną szansą na ogarnięcie i rozwój polskiej oświaty jest jej decentralizacja, likwidacja Karty Nauczyciela i wprowadzenie bonu oświatowego. Bon nie powinien faworyzować/dyskryminować szkolnictwa pod względem własności i finansować szkolnictwo samorządowe, prywatne, związków wyznaniowych, itd. na równych prawach.
Jeśli tego nie zmienimy – żadne pieniądze nie pomogą. W roku 2008 podatnik wydał na szkolnictwo kwotę 49 mld zł na 5,9 mln uczniów (dane za GUS). Prawie 10 lat później, w 2017, była to kwota 71,9 mld zł na 4,9 mln uczniów. Wzrost wydatków w przeliczeniu na ucznia o 76%. Zmieniło się coś? Tak, na gorsze.
Generalnie w Polsce źle działają obszary niewyzwolone z PRL, nadal funkcjonujące w modelu centralizmu, gdzie w Warszawie wszystko się ustala: czego nauczać w Poznaniu i Rabce, ile ma zarabiać nauczyciel WF w Siemiatyczach, jakie pensum ma mieć nauczyciel fizyki w Krośnie i inne tym podobne.
Pierwszym krokiem, żeby cokolwiek się zmieniło jest decentralizacja i rezygnacja rządu z zarządzania szkołami. Niech zajmą się tym rodzice, lokalne społeczności, przedsiębiorcy, Kościoły, samorządy. Rząd powinien dostarczyć wyłącznie testy z minimum programowym, potwierdzające ukończenie danego etapu edukacji i finansowanie. To wszystko.
Centralizm bowiem rodzi szereg najrozmaitszych patologii wynikających z przeładowania programów nauczania. Centralnych programów nauczania – dla wszystkich. Generalnie każdy minister edukacji podlega nieustannej presji różnych grup nacisku, żeby wprowadzać do nauczania (dla wszystkich oczywiście i obowiązkowo!) coraz to nowe przedmioty i zagadnienia. Na okrągłym stole edukacyjnym zorganizowanym przez Premiera Mateusza Morawieckiego, połowa wystąpień tego dotyczyła. Dołączyć łacinę, astronomię, ekologię i ochronę środowiska, klimat, naukę o starożytności, szachy – koniecznie, filozofię…. Itd. Itp. bez końca. Gdyby zrealizować wszystkie te postulaty – podstawówkę kończylibyśmy koło 50-tki.
Niemniej część tych postulatów się przedziera z sukcesem i trafia do szkół, powodując, że program jest potwornie przeładowany. Jeśli dołożymy do tego jeszcze archaiczny system nauczania pamięciowego, który całkowicie nie uwzględnia rewolucji w dostępie do informacji – mamy masakrę.
Moja 12 letnia córka pyta po co ona na pamięć ma się uczyć lewych dopływów Wisły, jak ona to znajdzie w 30 sekund, jak będzie jej potrzebne, w Internecie. Nie umiem jej odpowiedzieć. Patrzę na program nauczania mojego ośmioklasisty z informatyki i już jawnie płaczę: rodzaje drukarek! Jakie są i jakie są szczegółowe różnice między nimi? Niezwykle ciekawe: laserowe, atramentowe i igłowe!!! W podstawie programowej VIII klasy jest „tworzenie” plików tekstowych w… notatniku oraz folderów. No to to już Polska Cyfrowa! W tym wieku wielu dzieciaków (m.in. mój) piszą już w Java, Python, C++, C# – nikt z nich nie nauczył się tego w szkole! Nie chce się frustrować więc poprzestanę, a mógłbym długo.
Przeładowanie programów nauczania ma negatywny wpływ na:
– Uczniów – gardzą szkołą, nie szanują jej, nie jest dla nich miejscem gdzie w ich przekonaniu pozyskują potrzebną wiedzę. Dla nich potrzebna wiedza jest w Internecie.
– Nauczycieli – nie są w stanie podołać tak szerokiemu programowi – więc przerzucają całą odpowiedzialność za nauczanie na rodziców. Do tego dochodzi odbierająca chęć do pracy frustracja z powodu zarobków.
– Rodziców – szkołę zaczynają traktować zadaniowo jako system, który trzeba jak najszybciej pokonać i zapomnieć
– Szkoła – staje się jednostką statystyczną i wyłącznie na tym się koncentruje.
Uczniowie nie mają w ogóle czasu dla siebie: szkoła, praca w domu, praca z rodzicami, korepetycje. Nie mają czasu na relacje z kolegami, nie wyrabiają w sobie podstawowych umiejętności społecznych.
Nie rozwiążemy tych problemów przez podwyżki dla nauczycieli i dosypywanie pieniędzy do systemu. Trzeba zmienić system – inaczej – niezależnie od środków, które wydamy na oświatę – nic się nie zmieni. Będzie coraz więcej pieniędzy w systemie i coraz więcej żądań i frustracji.
Konieczne działania to przede wszystkim rezygnacja rządu z zarządzania oświatą i jej decentralizacja. Państwo ogranicza się do finansowania oświaty poprzez bon oświatowy i dostarczania testów poświadczających ukończenie danego etapu edukacji na poziomie minimalnym.
Jeśli tego nie zrobimy zostaniemy w tym samym miejscu gdzie jesteśmy teraz i przez kolejne 30 lat będziemy prowadzić te same dyskusje.