Podatek inflacyjny

Doceniasz tę treść?

Wraca inflacja. I to w szybkim tempie, choć na razie na niskim poziomie.

Więc przypomnę, że inflacja to swoisty podatek, który każdego roku statystyczny Jan Kowalski ma do zapłacenia na rzecz państwa, choć podatek ten nie został uchwalony przez Sejm, co nota bene, wydaje się sprzeczne z Konstytucją. Inflacja jest czynnikiem redystrybucji zasobów na rzecz producenta pieniądza – czyli rządu. W praktyce, jest tym samym, czym odebranie ludziom części zarobków. Kowalski, który zaoszczędził przez rok 1.000 złotych w warunkach dziesięcioprocentowej inflacji, zaoszczędził realnie tylko 900 złotych, albowiem siła nabywcza odłożonych przez niego pieniędzy zmalała o 10%. Co więcej, w systemie podatków progresywnych inflacja powoduje przesuwanie dochodów nominalnych do wyższych przedziałów podatkowych. Zmniejsza się przez to jeszcze bardziej realna wartość posiadanych przez ludzi zasobów pieniężnych, gdyż waloryzacja progów podatkowych nie rekompensuje całej inflacji. W świecie bez inflacji, jeżeli stopa podatkowa wynosi 40% zysk z inwestycji wynoszący 5% zapewnia inwestującemu 3% po opodatkowaniu. Inflacja całkowicie zmienia te proporcje. Według przeprowadzonych badań empirycznych, stopa procentowa rośnie mniej więcej punkt za punkt w stosunku do wzrostu inflacji. Dziesięcioprocentowa inflacja oznacza więc podniesienie zysku z inwestycji do 15% brutto. Jednak zysk netto po opodatkowaniu wynosić będzie 9%, co jest równoznaczne ze stratą 1%, biorąc pod uwagę stopę inflacji równą 10%.

Inflacja zwiększa natomiast kwoty jakie rząd uzyskuje z podatków pośrednich (VAT i akcyzy) – zwiększa się bowiem podstawa opodatkowania tymi podatkami. Co prawda kwoty te odpowiadają w przybliżeniu wielkości inflacji, ale rezultat neto jest taki, że rząd otrzymuje w ciągu roku dodatkowe fundusze bez konieczności wprowadzania nowych podatków. Jednak długoterminowe skutki inflacji dla gospodarki są opłakane. Milton Friedman podkreśla, że dla organizmu gospodarczego jest ona chorobą podobną w przebiegu i skutkach do alkoholizmu dla Kowalskiego. Początkowe niedomagania wynikające ze stanu alkoholowego/pieniężnego upojenia najlepiej kuruje się „klinem”, czyli nową dawką alkoholu/pieniędzy. Poprawa samopoczucia jest wówczas natychmiastowa, ale kolejna zapaść jeszcze większa niż poprzednio i wymagająca większej dawki „lekarstwa”. Jedynym antidotum na alkoholizm jest powstrzymanie się od picia, a na inflację – od drukowania „pustych” pieniędzy. Inflacyjny wzrost cen ma jedno źródło: rząd drukuje pieniądze, by pokryć zwiększone wydatki państwa, opłacić „pokój społeczny” i zrewanżować się własnej klienteli wyborczej. I tak, jak z alkoholizmem: niektórzy ludzie zaczynają gustować w inflacji, nawet jeżeli nie lubią jej skutków. Jak wszyscy nałogowcy nie chcą poddać się nieprzyjemnej kuracji i oczekują od rządu kolejnego „klina”. Tego typu metody „lecznicze” muszą jednak się skończyć tragicznie: dla Kowalskiego delirium tremens, a dla gospodarki hiperinflacją i katastrofą taką, jaka miała miejsce w Polsce w roku 1989. Spiralę inflacji łatwo bowiem nakręcić, ale niezwykle trudno ją powstrzymać, gdy już zacznie się sama „rozkręcać”.

Inne wpisy tego autora