Por a sprawa polska

Doceniasz tę treść?

Jakiś czas temu, kiedy byłem jeszcze ekscelencją, przyszła do mnie szefowa administracji mojej ambasady z podejrzeniem, iż pani zajmująca się organizacją przyjęć na pewno oszukuje na rachunkach, bo – tu pokazuje mi stosowny kwit – za trzy pory zapłaciła więcej niż za butelkę koniaku. Okazało się, że por w Armenii jest warzywem tak rzadkim i egzotycznym, że jego cena w jedynym sklepie, w którym w ogóle był dostępny, niebezpiecznie zbliża się do ceny kawioru. Zadziałał po prostu rynek. Rzeczone warzywo nie było ani popularne, ani produkowane w Armenii wobec tego sałatka z pora okazała się dobrem skrajnie luksusowym, bo warzywo przywożono z Francji w ilości detalicznej.

 

Przypomniałem sobie tę historię dowiedziawszy się o kolejnym wykwicie socjalizmu w polskiej gospodarce. Oto Rada Ministrów przyjęła właśnie kolejne regulacje dotyczące – pięknie nazwanej – ustawy o „przewadze kontraktowej”. W założeniu rzeczona ustawa miała bronić małych producentów przed dyktatem wielkich sieci handlowych odwlekających w nieskończoność płatności bądź wymuszających pozakontraktowe obniżki cen. Po wprowadzeniu nowych regulacji dowiadujemy się, że na mocy tej ustawy Ministerstwo Rolnictwa będzie ustalało tak zwane ceny referencyjne wybranych produktów rolnych.

Tłumacząc z urzędowego na polski oznacza to, że urzędnicy ministerstwa będą wyznaczali minimalne ceny produktów rolnych. Za to, że ktoś nie będzie chciał płacić tyle ile wymyślono (oczywiście w celach wyborczych) w ministerialnych gabinetach przewidziano drakońskie kary finansowe.

Super, rolnicy się ucieszą. Nawet na dłuższą chwilę, bo zapewne – gdy obrzydliwi kapitaliści nie zachcą kupować pietruszki w cenie polędwicy – trzeba będzie zorganizować państwowy skup rolny. A że na razie nie uda się zamknąć granic unijnych, to krwiopijcy sprowadzą tańsze warzywo z Hiszpanii a nasza narodowa pietruszka będzie gniła w państwowym składzie.

Dla dobra ludu zatem trzeba będzie wyznaczyć normy produkcji naci, żeby nie gniła za nasze pieniądze. Potrzeba ponownego powołania Komisji Planowania, wyznaczającej normy i limity, ustalającej (rzecz jasna ku szczęściu narodu) ilość sznurka do snopowiązałek wydaje się oczywista.

Za chwilę ucieszony rolnik przestanie się cieszyć. Bo zagraniczna konkurencja okaże się tańsza i wygodniejsza dla dominujących na naszym rynku wielkich sieci.

Na początek rolnik, pomimo dopłat, stanie się lobbystą wychodzenia z Unii Europejskiej, bo jest absolutnie niesprawiedliwe, żeby obcy por konkurował z naszym, patriotycznym. Skoro będziemy mieli ceny gwarantowane i skup interwencyjny, no to po kiego diabła się wysilać, spełniać jakieś durne (bywa że rzeczywiście) wymogi Unii Europejskiej, eksportować produkty, pakować etc. Tyle, że po chwili okaże się, iż ceny gwarantowane rosną głównie w latach wyborczych, a na co dzień nie pokrywają inflacji. Więc rolnik zażąda regulowanych cen na nawozy, traktory, ropę i parę innych rzeczy.

Tęsknota za socjalizmem jest całkiem spora. A że na końcu tej świetlanej wizji są dostawy obowiązkowe i baba z cielęciną w walizce krążąca po mieszkaniach. Kto by się przejmował. Bawmy się, nie wiadomo czy świat potrwa jeszcze dwa tygodnie.

Ktoś powie, że przecież w innych krajach (ulubiony przykład to Niemcy) także obowiązują ceny minimalne. A Komisja Europejska wprowadza dziesiątki mniej lub bardziej bezsensownych regulacji, bo stosowanie jednego wspólnego mianownika dla tak różnych (choćby klimatycznie) gospodarek zawsze będzie tyleż trudne co wątpliwe. Kłopot w tym, że wbrew rozkręconej w ostatnich dwóch latach wizji konsumowania zasłużonych owoców naszej pracy w minionym trzydziestoleciu, Polska jest ciągle krajem na dorobku. Wydajność pracy czy to rolnika, czy to podatnika, który za kolejne obietnice cen minimalnych będzie płacił, jest dużo niższa niż ich odpowiedników w Niemczech lub Holandii.

Jak wygląda Polska konsumpcja w wersji lux doskonale widać na eleganckich osiedlach warszawskich apartamentowców. Pusty śmiech ogarnia, kiedy na parterze domu, reklamującego się okazyjną wyprzedażą mieszkań po 20 tys. za metr kwadratowy, rozsiada się dumnie Biedronka lub Żabka. Kiedy leasingowane Mercedesy parkują przed wakacjami pod Rossmanem albo Decathlonem aby zrobić stosowne „luksusowe zakupy”. A ankiety wskazują, że dla dwóch trzecich Polaków synonimem luksusu jest marka Adidas.

Nie chodzi tylko o to, że jesteśmy mniej wydajni i mniej zarabiamy. Lata komunizmu sprawiły, że w odróżnieniu od większości państw Zachodu nie mamy skumulowanego bogactwa ani kapitału. W rezultacie Duńczyka czy Holendra stać na to by inwestować nawet wtedy, gdy jego biznes działa na granicy opłacalności a polska firma pada, kiedy dwóch klientów zawali terminy płatności.

Inaczej mówiąc, bogaty zniesie przez pewien czas nawet eksperymenty socjalistyczne. Biednego mogą one zabić. Przykłady Wenezueli, Grecji i Argentyny powinny być przypominane polskim wyborcom każdego dnia. Każdy z tych krajów startował z socjalistycznymi eksperymentami mając sporo więcej skumulowanych bogactw od Polski. I każdy skończył w dramatycznym kryzysie.

Pomysły na ceny czy płace minimalne, na dziesiątki różnych dopłat i obciążanie podatnika czyli w istocie klasy średniej kolejnymi daninami prowadzą do jednego – do kryzysu. Kiedy czytam o upadku kolejnych sieci handlowych w Polsce (ostatnio Piotr i Paweł) a jednocześnie o tym, że w Niemczech też coraz więcej jest dyskontów a coraz mniej sieci adresowanych do średnio zamożnego obywatela, to zaczynam się obawiać. Kilka lat temu, kiedy podróżowałem po Wenezueli zwróciłem uwagę na dużą nadreprezentację rożnego rodzaju outletów. Ale generalnie, przynajmniej dla turysty z Zachodu, było wszystko. Wystarczyło zaledwie kilka lat, aby tamtejsze sklepy zaczęły przypominać PRL u progu stanu wojennego.

Jan Pietrzak w czasach kiedy był satyrykiem a nie politykiem ukuł powiedzonko: „wprowadzić socjalizm na Saharze, to wkrótce piachu zabraknie”. Przykład Wenezueli, a wcześniej Argentyny po Peronie dowodzi, że to nie był żart tylko opis sytuacji. Warto przypominać o tym zwolennikom wszelkich cen, płac i czego jeszcze się da regulowanych przez państwo.

Inne wpisy tego autora

Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Wojna bez końca

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie